Paweł Rygas
Legendarny silnik FIRE konstrukcji Fiata przechodzi do historii. Ostatnie egzemplarze motoru, który przez niemal czterdzieści lat napędzał niezliczone modele pojazdów z gamy włoskiego producenta, zjadą z linii montażowej w przyszłym miesiącu. Włoskie media mówią o „żałobnej atmosferze” i złych nastrojach panujących wśród załogi fabryki w Termoli. Silniki serii FIRE trafiły pod maski setek tysięcy aut, które przez długie lata kreśliły krajobraz polskich dróg.
Fabryka w Termoli, która od lat była miejscem produkcji silników z serii FIRE, to dziś zaledwie cień dawnej potęgi. W okresie największego prosperity w zakładzie zatrudnionych było ponad 3,5 tysiąca osób. Obecnie załoga liczy już niespełna 2 tysiące pracowników, a ich przyszłość rysuje się pod ogromnym znakiem zapytania.
Termoli przedstawiane jest właśnie jako symbol upadku włoskiej motoryzacji.
I dodają, że zakończenie produkcji silnika FIRE, zwłaszcza w obliczu niepewnej przyszłości zakładu w Termoli, to symbol upadku przemysłowego i motoryzacyjnego dorobku Włoch. Serwis „Italpassion” zauważa, że – „w milczeniu instytucji i obojętności Stellantisa” – rozpada się włoski przemysł motoryzacyjny.
Katastroficzny komentarz nie jest pozbawiony podstaw, bo silniki serii FIRE (Fully Integrated Robotised Engine), to jeden z ostatnich symboli czysto włoskiej myśli technicznej i zasług włoskich inżynierów w krzewieniu masowej motoryzacji.
Istotnie – zaprezentowane w 1985 roku silniki z rodziny FIRE trafiły pod maski milionów samochodów Fiata, FCA i – ostatecznie – Stellantisa. W sumie, biorąc pod uwagę poszczególne generacje pojazdów i silników, jednostki z serii FIRE napędzały ponad dwadzieścia modeli samochodów.
Pierwszym samochodem, który otrzymał jednostkę serii FIRE była produkowana od 1985 roku Lancia Y. Międzynarodowa kariera silnika FIRE rozpoczęła się jednak rok później, gdy jednostki nowej serii trafiły pod maskę cieszącego się w Europie ogromną popularnością Fiata Uno.
Wśród modeli napędzanych silnikami z rodziny FIRE znajdziemy też wiele innych aut, które przez całe dekady wyznaczały krajobraz polskich dróg. Oprócz Fiata Uno były to m.in.:
Z perspektywy polskich nabywców najważniejsze wydają się jednak – wytwarzane wyłącznie w naszym kraju – modele Fiat Cinquecento (od 1994 roku, jednostka 1,1 l) i Fiat Seicento (od 1998 roku). Samych tych dwóch modeli powstało w Polsce niemal 2,5 mln sztuk.
Silniki z rodziny FIRE (1,2 l i 1,4 l) trafiły też pod maskę setek tysięcy zbudowanych w Tychach Fiatów 500.
Włoskie media mówią o „żałobie” w Termoli i wieszczą szybką likwidację legendarnej fabryki. Ostatnie silniki z serii FIRE wyjechać mają z zakładu przed końcem wakacji. Pracownicy – w tym członkowie związków zawodowych – alarmują, że „kawałek po kawałku” trwa demontaż zainstalowanych w Termoli maszyn.
Receptą na przyszłość fabryki miała być produkcja przekładni eDCT, ale linia montażowa ruszyć ma dopiero w 2026 roku i znajdzie przy niej zatrudnienie zaledwie 300 osób. Wcześniej mówiło się też, że przyszłością zakładu ma być produkcja akumulatorów trakcyjnych do samochodów elektrycznych i hybrydowych, ale wszystko wskazuje na to, że pomysł upadł.
Obecnie w zakładzie wytwarzane są jeszcze spalinowe jednostki napędowe GSE 1.0L, 1.5L, a także 2.0L GME oraz 3.0L V6 Nettuno. Niestety – w kontekście kar za emisję CO2 i planów utrzymania w mocy zakazu rejestracji w UE samochodów spalinowych od 2035 roku – nad historycznym zakładem rzeczywiście zdają się zbierać czarne chmury.
Paweł Rygas
Legendarny silnik FIRE konstrukcji Fiata przechodzi do historii. Ostatnie egzemplarze motoru, który przez niemal czterdzieści lat napędzał niezliczone modele pojazdów z gamy włoskiego producenta, zjadą z linii montażowej w przyszłym miesiącu. Włoskie media mówią o „żałobnej atmosferze” i złych nastrojach panujących wśród załogi fabryki w Termoli. Silniki serii FIRE trafiły pod maski setek tysięcy aut, które przez długie lata kreśliły krajobraz polskich dróg.
Fabryka w Termoli, która od lat była miejscem produkcji silników z serii FIRE, to dziś zaledwie cień dawnej potęgi. W okresie największego prosperity w zakładzie zatrudnionych było ponad 3,5 tysiąca osób. Obecnie załoga liczy już niespełna 2 tysiące pracowników, a ich przyszłość rysuje się pod ogromnym znakiem zapytania.
Termoli przedstawiane jest właśnie jako symbol upadku włoskiej motoryzacji.
I dodają, że zakończenie produkcji silnika FIRE, zwłaszcza w obliczu niepewnej przyszłości zakładu w Termoli, to symbol upadku przemysłowego i motoryzacyjnego dorobku Włoch. Serwis „Italpassion” zauważa, że – „w milczeniu instytucji i obojętności Stellantisa” – rozpada się włoski przemysł motoryzacyjny.
Katastroficzny komentarz nie jest pozbawiony podstaw, bo silniki serii FIRE (Fully Integrated Robotised Engine), to jeden z ostatnich symboli czysto włoskiej myśli technicznej i zasług włoskich inżynierów w krzewieniu masowej motoryzacji.
Istotnie – zaprezentowane w 1985 roku silniki z rodziny FIRE trafiły pod maski milionów samochodów Fiata, FCA i – ostatecznie – Stellantisa. W sumie, biorąc pod uwagę poszczególne generacje pojazdów i silników, jednostki z serii FIRE napędzały ponad dwadzieścia modeli samochodów.
Pierwszym samochodem, który otrzymał jednostkę serii FIRE była produkowana od 1985 roku Lancia Y. Międzynarodowa kariera silnika FIRE rozpoczęła się jednak rok później, gdy jednostki nowej serii trafiły pod maskę cieszącego się w Europie ogromną popularnością Fiata Uno.
Wśród modeli napędzanych silnikami z rodziny FIRE znajdziemy też wiele innych aut, które przez całe dekady wyznaczały krajobraz polskich dróg. Oprócz Fiata Uno były to m.in.:
Z perspektywy polskich nabywców najważniejsze wydają się jednak – wytwarzane wyłącznie w naszym kraju – modele Fiat Cinquecento (od 1994 roku, jednostka 1,1 l) i Fiat Seicento (od 1998 roku). Samych tych dwóch modeli powstało w Polsce niemal 2,5 mln sztuk.
Silniki z rodziny FIRE (1,2 l i 1,4 l) trafiły też pod maskę setek tysięcy zbudowanych w Tychach Fiatów 500.
Włoskie media mówią o „żałobie” w Termoli i wieszczą szybką likwidację legendarnej fabryki. Ostatnie silniki z serii FIRE wyjechać mają z zakładu przed końcem wakacji. Pracownicy – w tym członkowie związków zawodowych – alarmują, że „kawałek po kawałku” trwa demontaż zainstalowanych w Termoli maszyn.
Receptą na przyszłość fabryki miała być produkcja przekładni eDCT, ale linia montażowa ruszyć ma dopiero w 2026 roku i znajdzie przy niej zatrudnienie zaledwie 300 osób. Wcześniej mówiło się też, że przyszłością zakładu ma być produkcja akumulatorów trakcyjnych do samochodów elektrycznych i hybrydowych, ale wszystko wskazuje na to, że pomysł upadł.
Obecnie w zakładzie wytwarzane są jeszcze spalinowe jednostki napędowe GSE 1.0L, 1.5L, a także 2.0L GME oraz 3.0L V6 Nettuno. Niestety – w kontekście kar za emisję CO2 i planów utrzymania w mocy zakazu rejestracji w UE samochodów spalinowych od 2035 roku – nad historycznym zakładem rzeczywiście zdają się zbierać czarne chmury.
Lista najlepszych dialogów i cytatów/monologów (głównie) pobocznych postaci z seriali Egzorcysta i Bogdan Boner: Egzorcysta.
Jeżeli chcesz zobaczyć pojedyncze cytaty głównych postaci, odwiedź którąś z tych stron.
Mężczyzna: „Nie jedź tam. Zawróć. Zawróć debilu, kup butelkę whisky i w domu urżnij się w trupa. Ewentualnie wypróbuj panienkę z Malibu. Ten nowy burdelik wygląda obiecująco. Pod żadnym pozorem nie jedź do tego domu.” Niestety, wtedy jeszcze nie wiedziałem… To był piątek. Z roboty w magazynie urwałem się wcześniej. Wsiadłem w samochód, nastawiłem GPS-a, i ruszyłem. Przez te cholerne korki wyjechanie z miasta zajęło mi półtora godziny. Mimo to, humor mi dopisywał. Nie często dostaje się dom po zmarłym wuju. O wujku wiedziałem nie wiele, właściwie tylko tyle, że mieszkał za miastem, stronił od ludzi, i jak się okazało, byłem jego najbliższą żyjącą rodziną. O domu, który odziedziczyłem wiedziałem jeszcze mniej. Tylko tyle, że był spory. Przeklęte miejsce. Niestety, wtedy jeszcze nie wiedziałem… (Mężczyzna dojeżdża na miejsce i wysiada z samochodu) „Kurwa, jestem bogaty.” – pomyślałem. Taka chałupa pomimo tego że zapuszczona, to będzie warta ponad bańkę. (Mężczyzna wchodzi do środka) Drzwi były otwarte, więc do środka dostałem się bez problemu. Hmm, każdy mógł tu wejść, czyli chata pewnie splądrowana. No nic, rozejrzyjmy się trochę. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało normalnie. Żadnych śladów włamania, czyżby tutejsze pijaczki omijały to miejsce? Tylko dlaczego? I skąd ten zapach papierosów unoszący się w powietrzu? Wszedłem do salonu, przez cały czas towarzyszyło mi głupie uczucie, że ktoś mnie obserwuje. Rozejrzałem się dookoła. Byłem sam. (Mężczyzna patrzy na dół) Potłuczona butelka na podłodze obok rozsypanych leków na serce, a więc tu odwaliłeś kitę, stary bryku. Co cię tak wystraszyło? Coś wystawało z pod fotela. (Mężczyzna bierze kartkę do ręki) Wizytówka: „W ostateczności zadzwoń. 666-7652046”. W ostateczności zadzwonię. Hehe.
Dominik: (szeptem) Szczepan! Luzik, chyba nas nie słyszał. Szczepan: Uff, no dobra, teraz najważniejsze. Piwa są dwa, a nas trzech. Będziemy ciągnąć zapałki, kto wylosuje bez łebka, siedzi o suchym pysku. Krzychu, dawaj zapry. I przestań używać tej telekinezy kurwa, piwa z lodówki to mu się nie chciało przynosić, a na zabawę to ma siłę! (po losowaniu zapałek) Krzychu: Kurwa, mogłem się tego spodziewać, z moim szczęściem to było prawie pewne. A udławcie się tym piwem, idę splądrować barek, zobaczymy co powiecie jak przyniosę pół-litra. Będzie „Krzychu, Krzychu daj łyczka dzioba zamoczyć”. Chuja se zamoczcie!
(Mężczyzna chowa się w piwnicy przed demonami) Szczepan: To nic nie da, koleżko! Domino! Przestrzel zamek z pistoleta! Domino: Szczepan, muszę Ci się do czegoś przyznać… Szczepan: Co znowu?! Dominik: (szeptem) Wcale nie mam pozwolenia na broń, a ten pistolet to atrapa jest. Szczepan: No to leżymy… Krzychu: Otwierać, bo wyważymy drzwi! Szczepan: Odsuń się Krzychu, przestań walić, to trzeba sposobem. Otwierać, nie masz szans ucieczki! Krzychu: Nie no faktycha, zajebisty sposób, zamiast walenia kopanie. Szczepan: No otwórz, ziomeczku, no co ty, na żartach się nie znasz? (puka do drzwi, po czym znowu zaczyna walić) Kurwa otwieraj, bo Krzychu zaraz użyje telekinezy i wtedy wszyscy możemy zginąć, a nie tylko ty!
(Krzychu tnie klamkę kątówką) Szczepan: Jak on trzyma tego diaxa… Krzysiek, ty miałeś kiedyś kątówkę w rękach?! Szczepan: Co? Szczepan: Gówno, co ci dało że uciąłeś klamkę?! Krzychu: No w sumie… To co robimy? Bogdan Boner: Proponuję zmówić paciorek! Krzychu: Jak to zamówić paciorek? Szczepan: Zmówić, idioto! (Boner zastrzela Krzycha) Szczepan: O jezu, zabił Krzycha! Bogdan Boner: Nie wierzę, trafiłem! Szczepan: Zaraz, przecież demona nie tak się tak po prostu zastrzelić! Bogdan Boner: Chyba, że się strzeli z całej pety, albo kula jest poświęcona. (Boner próbuje zastrzelić Szczepana, jednak chybia) Kur… Szczepan: Domino, odwrót! (demony uciekają) Bogdan Boner: Nie no dobra, od poniedziałku zapisuję się na strzelnicę, teraz to już na stówę.
Szczepan: (demonicznym głosem) PORA UMIERAĆ, ŚMIERTELNIKU! Dominik: Ale zajebiście Szczepan! Jak zrobiłeś ten głos? Szczepan: Hehe, nie wiem. Bogdan Boner: Nie tak szybko, siusaczki! Koniec tego zamulania! (oddaje strzał, demony uciekają na strych) Szczepan: Domino, na miłość boską, wymyśl coś! Dominik: A dlaczego ja?! Szczepan: Bo z naszej trójki jesteś najgłupszy, a jak wiadomo, najprostsze rozwiązania są najprostsze! Dominik: Hmm, no dobra, dobra… Mam! Szczepan: Aż się boję, gadaj. Dominik: Spierdalamy! Szczepan: Dobree! Tylko jak? Mobilne wrota piekieł zostały w ogródku. Dominik: Wyskoczymy przez okno. Szczepan: Zwariowałeś?! Za wysoko, o ziemi jest ze 3 metry! Możemy złamać nogę. (Boner przestrzela drzwi) O cholera, Domino skaczemy! (Szczepan wyskakuje przez okno) Żyję, hehe. Domino skacz, nic nie bój, nisko jest! Dominik: HOPLA!
Koczwara: To co, otwieramy trumnę? Czopek: O nie, nie chcę mieć znowu kłopotów przez Ciebie. Koczwara: Marcin, w środku może być trup. Czopek: No dobra, ale ja wrzucam filmik. Koczwara: Kurwa, za te lajki to byś nawet laskę zrobił. A no tak, zapomniałem. Czopek: Po pijaku się nie liczy.
Bogdan Boner: Kapelana poznałem jeszcze w seminarium. On w przeciwieństwie do mnie nie wyleciał po pierwszym miesiącu i ukończył nauki. Ledwo bo ledwo, ale zawsze. Ja przez ten miesiąc liznąłem trochę teorii, za to przez resztę życia, nauczyłem się tego, czego nie da się nauczyć w żadnej szkole. Kosztowało mnie to trochę zdrowia, co gorsza szmalcu, bo jak wiadomo, alkohol nie jest za darmo, ale można powiedzieć, że się udało. Radzę sobie jako tako z demonami, wilkołakami, i innego tego typu mendami. A najlepsze jest to, że nie ogranicza mnie prawo kanoniczne. No i sutanna nie krępuje ruchów. Jeśli wiecie co mam na myśli.
Nosferatu: Hehe, czego to nie ludzie nie wymyślą. Taki mały obrazek święcący, i jak się ponaciska, to się zmienia. Co tu pisze? „Wpisz frazę”. No to wpisuję: „Jebać… wilkołaki”, nienawidzę tych skurwysynów. Szukaj. O kurwa, 9 tysięcy wyników. „Jebać wilkołaki… porno”. A co to? (Nosferatu włącza filmik) Wilkołak z pornola: O tak, włochaty przyjacielu. Dobra, a teraz w dupsko. Hopla! (dźwięki wycia) Nosferatu: Hehe, dobre!
Bogdan Boner: I co, wampirku? Na to nie wpadłeś! Na zewnątrz już widno. Za chwilę pożałujesz, że wylazłeś z trumny. (Boner wraz z resztą wojska ściągają plandekę) Nosferatu: Hahahaha! Frajerzy! A wy nie wpadliście na to – przeciwsłoneczne oksy! Jestem niezniszczalny! No co? Miny zrzedły? Którego pierwszego wydoić? (Wampir powoli zaczyna się palić w słońcu) Nosferatu: Ał. Ała. Ty, ale piecze. Ty kurwa mać, to przez słońce! Czyli okulary nie chronią całego ciała?! O NIEEEEE…!
Bogdan Boner: Wieś Kleszczówka, jedno z bardziej nawiedzonych miejsc. Lepiej nie pokazywać się tu po zmroku, a najlepiej wcale. Tak się składa, że jestem w Kleszczówce i właśnie wybiła 23:48. No cóż, taki wybrałem sobie zawód. No zawód to może za dużo powiedziane, bo żadnych papierów potwierdzających moje umiejętności, nie posiadam. Całe szczęście nikt mnie nie jeszcze o papiery nie zapytał. W walce z demonami i tym podobnym cholerstwem, liczy się przede wszystkim doświadczenie i skuteczność. A tego nie można mi odmówić. Według mnie pół na pół to niezły wynik. Do nawiedzonego domu zostałem wezwany przez właściciela. Pół roku temu w chałupie zaczęło się dziać coś dziwnego. Najpierw były to drobne rzeczy. Przewracające się krzesła, otwierające i zamykające się drzwi, kroki na schodach, ale gdy z barku zaczął znikać alkohol, miarka się przebrała. Właściciel domu przygotował zasadzkę, nakrył, jak twierdzi złego ducha, na gorącym uczynku. Wywiązała się bójka, wygrał ten zły. Gospodarz musiał opuścić swój dom. Są dwie możliwości. Albo gospodarz jest kiepski w walce na pięści, albo siła nieczysta, która nawiedziła ten dom, jest dość silna. Które założenie jest prawdziwe? Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
Ksiądz Piotr Natan: No ale, ekscelencjo arcybiskupie. Z całym szacunkiem, ale to są chyba jakieś jaja. Jak to się pogodzić? Arcybiskup: Głuchy jesteś, Natan? Pogodzić się i współpracować. Ksiądz Piotr Natan: O nie! Nie po to się 9 lat na inżynierskich na Kulu uczyłem, żeby teraz z takim niedoukiem pracować. Arcybiskup: Gdyby nie ja, to dalej byś się męczył. 9 lat trzyletnie studia robić… Ksiądz Piotr Natan: No ale… Arcybiskup: Zrozum, on jest po naszej stronie. Rąk do pracy brakuje, a wróg rośnie w siłę. Każdy, kto choć trochę zna się na walkach z siłami nieczystymi, jest na wagę złota. Skończyłem. Odmaszerować. (Natan wychodzi z gabinetu i na korytarzu napotyka Bonera) Ksiądz Piotr Natan: I co się szczerzysz, pajacu? Jeszcze ci pokażę! Bogdan Boner: (bekając) MAM CIĘ… W DUPIEEEEEEE…! Arcybiskup: Boner, pozwól na chwilę.
(Kutotward zarzuca klatkę na Natana i Bonera) Kutotward: Jak w Vabanku, kurtyna! Ksiądz Piotr Natan: Już po nas… Bogdan Boner: (bez skutku próbuje zastrzelić Kutotwarda) Nie ma szans z takiej odległości. Kutotward: Nie martwcie się, przynajmniej zginiecie pomysłowo. Zrobię z was deseczki! (Kutotward włącza pilarkę, na której sam stoi) O kurwa, co się dzieje… (Kutotward zostaje rozpołowiony) Bogdan Boner: No i po sprawie, załatwił się sam. Wychodzi na to, że mamy remis. Ksiądz Piotr Natan: Dobra dobra, następnym razem Ci pokażę. Teraz trzeba jakoś otworzyć klatkę. Bogdan Boner: Spokojnie, przestrzelę pręty. Ksiądz Piotr Natan: Uważaj na rykoszet… (Boner trafia w ramię Natana) AŁA! KURWA, DEBILU!!! O choroba, no i mam grzech przez Ciebie!
Cieślak: No i gdzie ta taryfa, kurwa, raz dwa trzy? Stulej: Dobra, Cieślak. Dawaj z buta, przecież to kawałek! Cieślak: O nie! Nie po to nowe adiki zawinąłem ze sklepu, żeby w nich teraz w kałużach zasuwać! Czekamy! Czekaj, raz dwa trzy. Noż kurwa, za wcześnie trochę zacząłem lać… (Pod Speluno podjeżdża taksówka widmo) Stulej: Chyba za dużo wypiłem… Cieślak, chodź, już jest! Cieślak: No to co nie wsiadasz? Stulej: Nie wiem. Tak jakoś podejrzanie wygląda ta złotówa… Cieślak: Twoja gęba wygląda podejrzanie! Raz dwa trzy, jedziemy! (Stulej i Cieślak wsiadają do złotówy) Cieślak: Rondo Wiatraczna – na kebsa! (Taksówka odjeżdża) Stulej: Ty, nie włączył licznika. Cieślak: Dobra nasza. Trafił nam się kurs gratis, tylko cii… żeby się nie skapował. Stulej: (po chwili) Ty, Cieślak. Ale na wiatraka to się chyba w przeciwną stronę jedzie. Cieślak: Kurwa, raz dwa trzy, faktycha. Panie! Chyba trochę nie w tą stronę jedziemy…! Ty złotówiarz, do ciebie mówię! Stulej: Może głuchy? Cieślak: Może głupi? Ty, zawracaj na wiatraka, albo w ryja! (Taryfa się zatrzymuje) Stulej: No i znowu się zaczyna… Cieślak, zbastuj, nie rób burdy znowu. Chodź wysiądziemy, z buta pójdziemy, nic się nie stanie, no… (Taryfiarz blokuje drzwi) Cieślak: Ty, co to ma znaczyć?! (Taryfiarz odwraca się do Cieślaka i Stuleja, okazuje się upiorem) Stulej: O, w mordę…
Ksiądz: A właściwie to kto powiedział, że wino mszalne musi być słabe? Dla mnie wino zaczyna się od czternastu, a kończy na… Ale mi się lunęło, ojojojojojoj… Oj… No i wyszła naleweczka, całe szczęście niepoświęcona, więc nie muszę czekać do mszy. Niepoświęcona, za to chrzczona, spirytusem. Oj… No i gdzieś się zgubiła zatyczka. No to trzeba teraz wypić, żeby nie zwietrzało.
Bogdan Boner: Najlepiej będzie jak zacznę od początku. Kilka lat temu, wprowadzono obowiązek montowania kas fiskalnych w taksówkach. Taksiarze protestowali, marudzili, ale w końcu musieli w taksówkach kasy zamontować. Jeden z cierpów, przez kasę fiskalną cierpiał tak bardzo, że w końcu kopnął w kalendarz. Od tamtej pory, pojawia się nocami w mieście Taryfa Widmo, biada temu, kto do niej wsiądzie. Duch wywozi klientów w ciemną uliczkę, i morduje bez litości.
Cierp: (dusząc Bonera) Uderzenie w łeb nic mi nie zrobiło, a wręcz przeciwnie. Zrobiło. Sprawiło, że jestem jeszcze bardziej pojebany! Czujesz to? Zgadza się, stoi mi. Będziecie błagali, żebym już was zabił.
Miras: Wiesz co, Muniek? Tak sobie myślę, że całkowity zakaz palenia w piekle, to lekka przesada. Muniek: No, w końcu to piekło. Nie zbudowali go dla przyjemności. To ma być kara. Miras: No ale kara dla ludzi co tam trafiają, a nie kurwa dla demonów! Jak tak dalej pójdzie, to wszystkiego zabronią! Papierosy – nie wolno. Na rowerze bez kasku – nie wolno. Piwko wypić w miejscu publicznym – taki chuj. O legalizacji trawki to możemy sobie pomarzyć. Kiedyś się wkurzę, pierdolnę to wszystko i zapiszę się do nieba, tam przynajmniej palić można gdzie się chce. Muniek: Mirek, ktoś tu idzie. Zabić go? Miras: Nie, czekaj. On jest spoko, wczoraj dał mi ogień Wacław: Panowie, nie chcę problemów, nie wiem kim jesteście i co robicie na moim podwórku, niewiele mnie to obchodzi, chciałem tylko zapytać, czy możecie mnie poratować papierosem? Miras: Jasne! Wiem jak to jest, jak chce się zajarać, a nie ma co.
Miras: Ty, Muniek, a weź na chwilę włącz wrota piekieł. Muniek: A po co? Miras: No włącz, zobaczysz, coś ekstra wymyśliłem. (Muniek włącza wrota piekieł) To patrzcie teraz, wkładam łeb do piekła i… (zaczyna śpiewać) Zawsze i wszędzie, Straż Piekła jebana będzie! Zawsze i wszędzie! Straż Piekła jebana będzie! Muniek: Miras, nie przesadzasz trochę? Mogą nas za to przymknąć. Miras: A co ty gadasz. Kto krzyczy ze mną? Wacław: Ja! O kurde, to tak wygląda piekło? Muniek: Ej, jak wszyscy to wszyscy! Trzy, cztery. Miras, Muniek i Wacław: (śpiewają) Zawsze i wszędzie, Straż Piekła jebana będzie! Zawsze i wszędzie… Straż Piekła tu, Straż Piekła tam, Straż Piekła chuja zrobi nam! (kontynuują śpiew) Tereska: Proszę, proszę, proszę, no jak bydło, albo i gorzej! Co to za krzyki po nocy? I drą ryja po nocy, papierosy, wódeczka… Wacław: No jaka wódeczka, no winko jedno na trzech no… Tereska: Cicho bądź! Co to za pokraki? Muniek: No, no, tylko nie pokraki. Tereska: Ostrzegałam. Przyłapię na chlaniu, nogi z dupy powyrywam! Wacław: Terenia, no co ty, no nie wygłupiaj się, ja tylko żartowałem! Tereska! Tereska! (Z piekła pada strzał laserowy, który zabija Tereskę) Straż Piekła: „Zawsze i wszędzie, Straż Piekła jebana będzie?!” Muniek: O cholera, mamy przesrane. Staś: Ręce do góry! Jesteście aresztowani za obrazę Straży Piekielnej! Miras: (szeptem) Róbcie to co ja… (krzyczy) Spierdalamy!!! Robson: Czy oni się nigdy nie nauczą, że tak tylko pogarszają swoją sytuację? Miał być areszt na 24, a tak to będzie laserowa kula w łeb.
Maniek: Leszcz głupi nie jest. Z 50m przez wodę wyczuje pijanego i od razu wie, że ma do czynienia z amatorem. Ale my będziemy cwańsi, Sylwek. Specjalnie się upijemy. Ciach! (Maniek wypija whisky) I hałasujemy! Tup, tup, tup po pomoście, jak królik ze sraczką. Teraz do koszyczka zanętowego pakujemy w większości zanęty o słodszym smaku, które zawierają takie dodatki jak na przykład kluski, pęczak, kasza gryczana, ziemniaki, groch i praktycznie obowiązkowo kukurydzę, oraz płatki owsiane. Pewnie pomyślisz, że to zbyt skomplikowane skład zanęty jak na amatora. A gówno! Od razu widać, że skład z poradnika wędkarza wzięty? A kto czyta poradniki? Początkujący. I ryba wie, z kim ma do czynienia i bierze nas za amatorów. Sylwek: Czekaj Maniuś, bo już się pogubiłem. To dobrze, czy źle? Maniek: Bardzo dobrze! Leszcz myśli, że jesteśmy żółtodziobami, i usypia czujność, podpływa na pewniaka bliziutko i obżera robaki z haczyka, bo wie, że nie odróżnimy brania od zaczepu. A wtedy ciach, zacięcie i mamy grubasa na pomoście. Sylwek: No dobrze, no ale od kilku godzin nawet zaczepu nie mieliśmy. Maniek: Widocznie jesteśmy za cicho. (Maniek zaczyna skakać po pomoście, tymczasem wędka łapie zaczep) Sylwek: Maniuś. Maniek! (Maniek próbuje schwytać przynętę, ta jednak wciąga najpierw jedną, a potem drugą wędkę) Maniek: 1-0 dla Ciebie. Ale ja tak łatwo nie odpuszczę.
Sołtys: A idź pan w chuj z taką policją. Wszystko kwalifikują jako nieszczęśliwy wypadek. Nawet jak ktoś z monopolowego ukradł jedenaście skrzynek wódki, to też nieszczęśliwy wypadek.
Bogdan Boner: Hmm, jeżeli to nie były nieszczęśliwe wypadki, to ofiary musiało coś łączyć. Tylko co? Marcinek: Mam! Wszyscy nie żyją. Bogdan Boner: Hmm, jak na to wpadłeś Sherlocku? Marcinek: No to może, że byli z jednej wsi? Bogdan Boner: Nie, to za mało. Co innego musi być. Marcinek: Hmm, zaginęli lub zginęli koło jeziora. Bogdan Boner: No, ale Wiesław Łopian kojfnął w domu. Marcinek: No ale coś go wystraszyło nie w domu. Bogdan Boner: Tylko co? Przecież nie wybierał szamba z jeziora. Ty czej, czej, czej Marcinek. Gdzie się zlewa szambo? Marcinek: No u nas to w Sułkowicach, a tutaj to nie wiem, muszą mieć jakiś punkt zrzutu. Bogdan Boner: A gówno prawda. Tak robią tylko frajerzy, albo duże firmy, które na to stać. Giganci, jak MPO. Drobny przedsiębiorca leje na lewo, do lasu, na pole, albo… Marcinek: O jezu! Do jeziora. Bogdan Boner: Bingo! Łączy ich jezioro.
Teofil: Ty, z tym karabinem! Tak, do Ciebie mówię! Albo tu do nas wrócisz, albo każe Bolkowi utopić tego smarkacza. Bolek: Hehe, tak jest. Zaraz, jak to każe utopić? Możesz mnie co najwyżej poprosić! Teofil: Nosz kurna mać, Bolek. Bolesław, zrozum, że nie wypada szlachcicowi gadać na równi z chłopem. To może tak. Przy obcych, będę po tobie jechał jak po burej suce, jak gimbus na ręcznym, jak po kurwa szmacie najgorszej, jak po… Bolek: No, no, nie rozpędzaj się tak. Co w zamian? Teofil: W zamian, będziemy kumplami, ale tylko wtedy, jak nikt nie będzie widział. To co, stoi? Bolek: Nie. Teofil: No co ty? A, forsy pewnie chcesz. Po co ci forsa w bajorze? Bolek: W zamian, jak nikt nie będzie widział, będzie odwrotnie. Czyli ja będę dostojnym szlachcicem, a ty takim chłopkiem kmiotkiem przygłupim jak ja. Stoi? Teofil: A mam wyjście? Stoi. Bolek: Hehe, dobra dajesz. Teofil: Ty z tym karabinkiem! Wracaj do wody albo ten chuj złamany Bolesław utopi tego młokosa! Bogdan Boner: A niech topi! Mi to na rękę, jego wypłata zostanie u mnie w kieszeni. Teofil: Ha, blefuje. Na blef, jest tylko jeden sposób, też blef. Bolek, gównojadzie, pod wodę z nim! Bolek: (śmiejąc się) Gównojad! Pierwszy raz słyszę coś takiego, niezłe! (zatapia Marcinka, mija kilka sekund) Teofil: Bolesław, dupo kutasa wyciągnij go, bo się utopi! Bolek: (wyciąga Marcinka z wody i ponownie się śmieje) Dupo kutasa!?
(Boner sika do jeziora) Teofil: Przestań szczyć, bo urwę ci giermka! Bogdan Boner: Spróbuj, nic nie przeżyje w wodzie, przez którą popłynie 220 Volt. Teofil: Czyli zginie też twój kompan. Bogdan Boner: Jesteś pewien? (Pokazuje na Marcinka, który wypłynął na brzeg) Teofil: Kurwa mać, Bolek, stolcu, miałeś go trzymać! Bolek: (śmiejąc się) Stolcu! Bogdan Boner: Hasta La Vista, pojebańcy. (Boner wrzuca do wody przewód elektryczny i razi prądem utopców, którzy opadają na dno jeziora, okazuje się jednak, że dalej żyją) Bolek: A właściwie, to czemu mamy udawać, że nas prąd zabił? Nie możemy załatwić ich teraz? Teofil: Nie, niech sobie myślą, że się nas pozbyli. Wystarczy, że nie będziemy się ujawnili, i będziemy mieli spokój to do końca świata! Hę? Teraz kapujesz, Bolek? Bolek: Dla ciebie pan Bolek, ty chujowy chuju! Teofil: Eee…
Ksiądz Piotr Natan: Najlepszy, w byciu kościelnym egzorcystą, jest nieograniczony budżet. Złota karta banku watykańskiego otwiera wszystkie drzwi, i wszystkie komisy samochodowe. Pewnie zastanawiacie się, co jest najgorsze w byciu kościelnym egzorcystą. Niektórych to może zdziwić, ale jest to… nieograniczony budżet. Pokusy są jeszcze mocniejsze, gdy siana masz aż za dużo. Niestety, ja nie mogę im ulegać.
(zaczyna się ustawka kiboli z Remis Rakiety i Stolczyka Piekło) KKS Remis Rakieta: To tak wasza zgoda wygląda, kutasiarze z zadupia?! LZS Stolczyk Piekło: Ale że co? KKS Remis Rakieta: „Remis Rakieta, obsrana kuweta?!”. LZS Stolczyk Piekło: Hehe, tu lepsze: „Penis Rakieta!”. KKS Remis Rakieta: To my śpiewamy na żylecie: „Stolczyk Piekło i Remis Rakieta, II liga już na nas czeka”, a wy na murach takie rzeczy wypisujecie, chuje?! „Każdy pedał nosi kolczyk, albo szalik Piekła Stolczyk!” LZS Stolczyk Piekło: O wy mendy! „Co tak capi? Ktoś się zjebał? Nie, to KKS Rakieta!” KKS Remis Rakieta: Łoo, to może oznaczać tylko jedno. Kosa! LZS Stolczyk Piekło: Trzy, cztery. (śpiewają) LZS Stolczyk najlepszym jest w klubem, w trzeciej lidze! Kiedyś w końcu ten puchar wyśniony, będzie naaaasz! Więc innym klubom chuj w dupę, a w plecy, kotwicę! LZS-esie kochany, kochany, kurwa maaać!
Syn: No elo stary, jak tam się leży? Pewnie pizga trochę i wilgoć w opór. Ale tobie to już raczej wszystko jedno, nie? Wiem, że już jest po święcie zmarłych, ale jakoś nie mogłem się wcześniej zebrać żeby przyjść. No i nie lubię tłoku. Sorry też, że wcześniej Cię nie odwiedzałem, ale jakoś żal do ciebie miałem za te palce. Jak to mówią, czas leczy rany. Szkoda tylko, że palce nie odrastają, tak jak jaszczurce. Nie martw się, już mi przeszło. Z resztą ty oberwałeś bardziej, i to w czoło, no ale sam sobie jesteś winny. Wiadomo, Lex Szyszko świetna sprawa, można ciąć, no ale swoje, a nie sąsiada. Sycha w końcu się skapnął, że mu las karczujemy, powbijał gwoździe 7-calowe w olszynę i cześć! Chyba nie muszę tłumaczyć, co się dzieje, jak krajzega trafi na taki gwóźdź. Przekonałeś się o tym na własnej dyńce. No dobra, było minęło, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Twoje zdrowie ojciec.
Ksiądz Pankracy: Niedokończony flakon przynosi pecha, a ten nam dzisiaj nie jest potrzebny.
Bogdan Boner: I jak? Poruchali? Dupsko: A bo co? Kim pan jest? Cipek: „Poruchali”… Tylko ja zaliczyłem, tych dwóch to jeszcze dzieci! Szczupły: Dupsko, powiedz Cipkowi, że zaraz mu jebnę. Bogdan Boner: A powiedz mi ziomeczku, ile zapłaciłeś za numerek? Cipek: No, nie dużo, 10 zł. Bogdan Boner: Mhm. Opłata symboliczna. A zapłaciłeś przed, czy po dymaniu? Cipek: No po. Bogdan Boner: A pukałeś w gumie, czy pozwoliła bez? Cipek: No bez. Bogdan Boner: Tak jak myślałem – sukkuby. Kobiety demony, zbierają nasienie, którym później inkuby zapładniają ludzkie kobiety. Dzieci spłodzone w ten sposób, są bardzo podatne na wpływ Belzedupa. Cipek: Akurat. Chłopaki, chodźcie na pizzę, bo w pizdu zgłodniałem po tym rypaniu. (Chłopaki wsiadają do samochodu i odjeżdżają) Bogdan Boner: Spieprzajcie, smarkacze. Za chwilę nie będzie tu zbyt bezpiecznie. (Boner wchodzi do burdelu) Burdelmama: Witaj, kawalerze. Jeżeli tu jesteś, to znaczy, że chcesz zaznać czegoś, czego nie zapomnisz do końca życia. Mam rację? Bogdan Boner: Masz. Nie tylko ja nie zapomnę tej nocy.
Szczupły: Dobra, żeby była jasność, a nie tak jak ostatnio. Pizza ma 8 kawałków. 8 ni chuja nie dzieli się na 3. Czyli ktoś musi dostać mniej. Zrobimy tak, ja biorę 4, i dla was zostaje po 2. Cipek: Dupsko, powiedz Szczupłemu… Dupsko: „Dupsko powiedz Szczupłemu, Dupsko powiedz Cipkowi”, co to ma być, głuchy telefon?! Zaczniecie w końcu gadać normalnie? Szczupły: Było nie zjadać mojego kawałka ostatnim razem. Cipek: Jakiego twojego?! Po pierwsze 8 na 3 to nie jest 4, 2 i 2, a po drugie to ja płaciłem za pizzę, więc chyba miałem prawo zjeść 3 kawałki z ośmiu! Szczupły: To co? Zgoda? Cipek: A chuj mi w dupę, zgoda. Ale biorę 3 kawałki. Szczupły: Ej no bez jaj! Z resztą ten jest opluty. Cipek: To pa tera! Dupsko: Czekaj Cipero, ile zostało Ci reszty? Cipek: 8 zeta. Dupsko: A panienka, kosztowała 10, tak? To patrzcie tera. (pokazuje 2 zł) Cipek: Ale że co? Dupsko: Wracamy! Też chcę zaliczyć!
Bogdan Boner: Rozwiąż mnie, trzeba załatwić starą. Ksiądz Piotr Natan: Co ty byś beze mnie zrobił… (Natan i Boner biegną do Dupska i Cipka) Bogdan Boner: Gdzie Burdelmama?! Dupsko: Zabrała Szczupłego na górę… (Na górze słychać wybuch) Bogdan Boner: Kurwa mać, zebrała setny litr! Ksiądz Piotr Natan: Już po nas, inkub przybył… (Wybuch ustaje, a po schodach schodzi Szczupły) Ksiądz Piotr Natan: Myślałem, że inkuby wyglądają groźniej. Bogdan Boner: Przecież to jeden z tych szczeniaków. Szczupły: Ona… po prostu… wybuchła. Zwaliła mi gruchę i wybuchła. Bogdan Boner: Heh, heh. Wychodzi na to, że mieliśmy więcej szczęścia niż rozumu. Ksiądz Piotr Natan: Ale jak? Bogdan Boner: Sukkuba zabijają dwie rzeczy – kula w łeb, i sperma geja. Dobra, chodź Natan, wylejemy to świństwo co nazbierały, żeby jakiego nieszczęścia nie było. Dupsko: Zaraz… Szczupły, jaka sperma geja?!
Grzegorz Buła: Ty, Napletnik! Musisz się tak wydzierać po nocy? Napletnik: A gówno Cię obchodzi Buła co ja na swojej posesji robię! Grzegorz Buła: A rób se co chcesz, tylko po cichu, a nie mordę wydzierasz na cały dzień i mi kury budzisz, a potem się nie chcą nieść! Ty wiesz o której taki ptak wstaje? O 4:30! 3 godziny do pobudki zostały! Napletnik: To nie wina hałasu, tylko klatek! Pozamykał zwierzęta w więzieniu na dożywocie i się dziwi, że mu się nie niosą! Grzegorz Buła: Ty lepiej pilnuj swojego nosa złamasie, bo Cię zaraz 3 raz podpierdolę, że w mleczarni mleko z wodą rozrabiasz! Napletnik: Patrzcie teraz. Żebym ja nie podpierdolił twojej babie, kto mnie co wieczór wyciąga do garażu na chlanie! Grzegorz Buła: Eee… Pas… (odchodzi) Napletnik: Pff, jaki pantoflarz głupi. Ja blefowałem z tą żoną, przecież to sobie bym w kolano strzelił, jakbym se do darmowego źródła dostęp zlikwidował. Chłop bez wódy, wytrzyma max kilka dni.
(Marcinek po ugryzieniu przez wilkołaka, w pełni zamienia zamienia się w wilkołaka) Bogdan Boner: (pijany) Jednak mało. Marcinek, gdzie schowałeś flaszkę, darmozjadzie!? (wychodzi na zewnątrz i będąc pijanym, Boner widzi przed sobą dwóch Marcinków) Bogdan Boner: A powiedźcie mi Marcinki… gdzie jest moja, butelka z bimbrem?… (Wilkołak Marcinek rzuca się na Bonera) Bogdan Boner: O ty kutwo! Na szefa, rękę podnosisz?! Marcinek: Teraz Ci pokażę! Bogdan Boner: Zaraz, dlaczego ty masz takie wielkie uszy? Marcinek: Od słuchania tego twojego ciągłego bluzgania na mnie! Bogdan Boner: A od czego masz takie wielkie łapy? Marcinek: Od łopaty, wyzyskiwaczu jeden! Bogdan Boner: A zęby, takie dziwne? Marcinek: Gówno Cię obchodzi mój krzywy zgryz, płać normalnie, to będzie mnie stać na aparat!
Bogdan Boner: Ale smród, na prawdę musimy wozić ze sobą tą zdechłą owcę? Ksiądz Piotr Natan: Najlepszą przynętą dla wilka, jest padlina. Bogdan Boner: No ale mogłeś ją dać do bagażnika, a nie ładować na tylne siedzenie! Ksiądz Piotr Natan: Hmm, o tym nie pomyślałem. Ojciec miał dwóch synów: jeden był głupi, a drugi gruby. Pewnego dnia gruby rzekł do głupiego: „Oddaj mi swoją porcję!”, na co głupi zdjął spodnie, odwrócił się i wypiął do grubego gołe pośladki mówiąc: „Pocałuj mnie!”. „W dupę?” – zapytał gruby. „W usta!” – odrzekł głupi. Okazało się, że był homoseksualistą. Koniec. Bogdan Boner: Co to ma wspólnego z Marcinkiem? Ksiądz Piotr Natan: Nic, tak tylko myślałem na głos.
Ksiądz Piotr Natan: Precz, Wilcza Zarazo z ciała tego chłopca! Precz rozkazuję Ci! (w zwolnionym tempie) WYŁAŹ! WYŁAŹ Z DUPY! Arcybiskup: (zwolnione tempo) NO I GRZECH, PRZEKLEŃSTWO! Ksiądz Piotr Natan: (dalej zwolnione tempo) NIE! DUPA TO NIE BRZYDKIE SŁOWO! SPRAWDZAŁEM W WIKIPEDII! (Wilkołak wychodzi z ciała Marcinka) Ksiądz Piotr Natan: I wtedy stanął, oko w oko z bestią, i powiedział: „Do budy!” A kundel popatrzył spod łba, i zaczął się czochrać! Bo pchły miał wielkie jak jaja! Arcybiskup: Natan, takiego tekstu nie ma w żadnym egzorcyzmie! Ksiądz Piotr Natan: Wiem! Bredzę! Gram na czas!
Bogdan Boner: I kartofle na talarki, jeb jeb jeb nożykiem, opierdolić byle jak. Kurwa mać, jak oni to robią na filmach, że tak cieniutką kroją? Przecież to się nie da, jeszcze jakbym miał wycinać te czarne kropki po robakach to by nic z tego kartofla nie zostało. Ale i tak jest nieźle. Mało kto wie, że nazwa talarki wzięła się stąd, że podobne są one do talarów, takich pieniędzy, a te na początku były kwadratowe. Znaczy mam nadzieję, że tak było. Dobra, teraz pokroić. Tylko ostrożnie żeby się nie skaleczyć jak zawsze. Kurwa mać no i wykrakałem! Tajemnicą pysznych talarków jest, yy… no właśnie nie wiem co. Gdybym znał tą tajemnicę, to bym robił pyszne, a tak, są zjadliwe. Mi to wystarczy. Przecież nie ważne co się je, ważne czym się popija. Czekaj malutka, czekaj, już niedługo… najpierw zrobię podkład, a wtedy, może nawet wyjdzie trójkącik. Ja, ty, i twoja koleżanka mulatka.
Bogdan Boner: Śmierć? Śmierć: Dla ciebie pan Śmierć, ciulu! Nie piliśmy razem wódki! Bogdan Boner: Zaczniemy w końcu walczyć, czy sam będziesz się brandzlował? Też chciałbym Ci jebnąć. Śmierć: Spróbuj szczęścia! Jestem fanem Szpilki! Bogdan Boner: To ten co ostatnio przegrywa wszystkie walki? Śmierć: Tak!
Śmierć: Halo, szefie? Dzień dobry. To ja. No, prawie się udało. Nie no, przeżył. Biliśmy się. Remis! No, podbite oko i dolna jedynka mi się rusza…
Bogdan Boner: Jak niedziela, to na bogatości. Kiełbasa i spaghetti… słowiańskie. Czyli zamiast makaronu, cebula. Ale się nażrę dzisiaj, jak stara baba na weselu! Ehh, nie ma nic gorszego, niż czekanie, kiedy cebula się zarumieni. Dobra, dłużej nie wytrzymam, nakładam!
Ksiądz Piotr Natan: Kurcze mać, uciekli. (Juras, Mateo i Gruby zarzucają klatkę na Natana) Mateo: Hahaha, nie wierzę, udało się! W zespole dwa największe debile, a mimo to udało się! Juras: No, no. Chyba miałeś na myśli siebie!? Mateo: Tak tak, siebie, z dwoma debilami. Ojczulku, nie próbuj żadnych sztuczek z tym nożykiem. Gruby ma siekierę i trafia nią z dziesięciu metrów w drzwi stodoły! Jeżeli dorzuci oczywiście. Ksiądz Piotr Natan: Ehh, to co teraz? Mateo: Wyskakuj z komóry!
(W domu pożar) Gienek: Kurde balans, wszyscy tu zginiemy! Irena: Gienek, zrób coś, matole! Gienek: Za późno! No dobra, skoro mamy umrzeć… Nienawidzę Cię, Irena, już bym wolał te 25 lat zamiast z tobą, to siedzieć w więzieniu! Tam przynajmniej zajarać można, nikt nie pierdoli całe dnie, no i żarcie, na pewno lepsze! Irena: Gienek, no co ty… Gienek: Zamknij się! Teraz ja mówię! Teraz wreszcie ja! Regularnie od 5 lat zdradzam Cię! Zgadza się, z tą grubą panienką, co stoi w magdalence obok proszków z Niemczech. Dlaczego? Dlatego, że jej głowa nigdy nie boli, i ona wie, że jak przychodzą te dni, to kobieta jest ciągle w połowie sprawna!
(Po ugaszeniu pożaru szambem przez Bonera) Bogdan Boner: No i, yy… sytuacja opanowana. Gienek: Heh… Irenka? To ten, yy… To były tylko takie żarty… (Irena nokautuje Gienka) Bogdan Boner: Yy, tak jak przypuszczaliśmy, z kuchenki ulatniał się gaz. Marcinek: No to było wiadomo od początku. Szefie, z całym szacunkiem, ale tylko idiota sprawdza ulatniający się gaz zapalniczką. Bogdan Boner: Cii! Yy, to tak jak się umawialiśmy, bez faktury to będzie 200 zł. Irena: Precz! (Boner i Marcinek wychodzą z domu) Bogdan Boner: Niepotrzebnie od razu wychodziłeś, coś czuję, że gdyby ją bardziej przycisnąć, to by zapłaciła, a tak wyszliśmy na zero. Marcinek: Jaka praca, taka płaca. Chociaż za spaloną kuchnię i dom zalany szambem to my, a właściwie pan powinien zapłacić! Bogdan Boner: Ja, zapłacić?! O ty Judaszu! Po czyjej ty stronie stoisz?! (Boner dostaje telefon od Natana) Natan? Czego ode mnie chce ten frajer pompka? (odbiera) Halo? Co? Ehh, Natan, Natan pierdoło, co ty byś beze mnie zrobił?… Ale to Cię będzie kosztowało dwie stówki, nara. (rozłącza się) Gruby: (udając głos Natana) No dobra, dobra. To czekam, cześć. Juras: Hehe Gruby, ale ty zajebiście te głosy udajesz. Gruby: Hehe, no, a zgadnijcie kto to teraz będzie: „Dobra tępe chuje, zaczynamy przedstawienie!” Mateo: Hahaha, Grubas Walaszek! Juras: Hyhy, ty a krzyknij takim głosem „Napierdalać”. Gruby: No dobra, czekaj. (chrząka) „Napierdala…!!!”
Mateo: Zgadza się, to pułapka! Może i Gruby chujowo strzela z łuku, za to ja nie mam pozwolenia na pistolet, za to Juras trenuje MMA, i wali z piąchy jak rano z japy! Juras, zabierz im broń! A teraz ładować się do trumnów… yy… trumnach… ehh. Bogdan Boner: Marcinek, jeśli Ci życie miłe, rób co mówi koczkodan. Mateo: Maestro! Gotowe! (Belzedup wychodzi z ukrycia) Belzedup: Proszę, proszę, proszę, kogo my tu mamy?! Dwóch największych moich wrogów, i jeden pomocnik, w jednej pułapce! Haha, kutasy, jestem geniuszem! Wszystko było ukartowane od początku! Nie wiem, czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale jesteście w dupie! Trzy kutasy w jednej dupie! Lepiej niż w pornosach! U-hahaha… AŁA! (Gruby przypadkowo wystrzelił z łuku w ramię Belzedupa) Gruby: O kurwa, sorry! Wysmyknęła się…
(Po załadowaniu trumien Bonera, Marcinka i Natana w grobach, Jurasowi wypadają karty z rękawa, co demaskuje jego oszustwa w karty.) Mateo: O ty, Judaszu! Od początku coś tak czułem że kantujesz! Juras: O jezu, no co ty. Mateo, nie wygłupiaj się. Przecież ty nie masz pozwolenia na broń! Mateo: Może i nie mam pozwolenia, za to mam swój honor, i nie pozwolę się jebać w dupsko jak policję na 100%! (Mateo wystrzela z pistoletu, przypadkowo postrzelając Grubego) Juras: Ja pierdolę, Mati… coś ty zrobił?! Mateo: Nie wiem, wpieniony byłem, nie żyje? Gruby: O kurwa, Mateusz. Ale miałem farta. Dziesięć centymetrów niżej, i dostałbym w jaja… (kona) Mateo: O, o! Juras, co teraz? Juras: Gruby wisiał mi szmal. Solówa, ua!!! (rzuca się na Mateo) Bogdan Boner: (w trumnie) Oho, kłócą się. Trzeba wykorzystać okazję. Cholera, ciasno. Nie wypchnę wieka przybitego gwoździami. Tu jakiś lewarek by się przydał. Ty, a czekaj no. Uff, na szczęście jest zasięg. Dobra, pornoteka.pl, pijane lesbijki, o, i jedziemy! (Boner za pomocą erekcji penisa, wyważa wieko z trumny, tymczasem demony dalej walczą) Juras: A to za słoika! Mateo: Przecież jesteś ze wsi! (Boner odcina głowę Jurasowi szpadlem) Mateo: O kurde, dzięki. Jeszcze chwila i by mnie udusił. (Boner robi to samo z Mateo)
Bogdan Boner: Dobra, Marcinek. Kara musi być. Widzisz ten pierdolnik? Na rano to wszystko ma być wymiecione jak Lidl po promocji. Marcinek: No ale przecież ja nic nie zrobiłem, to dlaczego kara? Bogdan Boner: Profilaktycznie. Na pewno za coś się niedługo będzie należała. Na przykład za to, że źle posprzątasz. Marcinek: Pięknie, kurde… Bogdan Boner: To tera tak, butelki i złom to zakop, a stary olej z Żuka to wylej do studzienki. Marcinek: A te opony i plastiki? Bogdan Boner: No co, „opony i plastiki”, spal w piecu. Marcinek: No jak spal, nie widzi pan jaki tu smog jest? Jeszcze ja mam śmieciami palić? Bogdan Boner: Właśnie dlatego że jest smog będziesz palił. Nie będzie widać dymu. Z resztą wszyscy palą, nic nie zmieni jak ty nie nasmrodzisz. Dobra, jadę, bo zaraz się mecz zaczyna, a ja jeszcze muszę flaszkę kupić. Serwus. Marcinek: Ehh… I w ten sposób zmieniłem imię, z Marcin, na Janusz.
Ksiądz Piotr Natan: No ty Boner chyba żarty sobie robisz. Bogdan Boner: O co Ci chodzi? Ksiądz Piotr Natan: „Bezpieczne miejsce”, przecież wiadomo czemu akurat knajpę wybrałeś pijaku jeden! Bogdan Boner: Oczywiście, że wiadomo. Nie wiem jak oni to robią, ale ceny na alkohol mają tu takie jak w hurtowni. Ksiądz Piotr Natan: Pewnie dlatego, że menele jak ty nie chleją tu detalicznie! Bogdan Boner: Pewnie tak. No dobra, na czym to skończyliśmy? A no tak, zdrówko! Może jednak? Ksiądz Piotr Natan: Nie jestem pijakiem. Bogdan Boner: Ani prawdziwym polakiem. No dobra, na drugą nóżkę, bo się wygazuje, ciach! Ksiądz Piotr Natan: Mieliśmy zaplanować jak pozbyć się tego cholerstwa z naszej okolicy, a nie chlać wódę! Bogdan Boner: Nie wiem jak ty, ale ja najlepsze pomysły mam na bani.
Ksiądz Piotr Natan: Jakie macie kegi? Barman: 50-litrowe. Ksiądz Piotr Natan: Dwa powinny wystarczyć! Bogdan Boner: Noo, wiedziałem, że z Ciebie jest swój chłop, Natan! Szkoda tylko, że pokazujesz to w takich okolicznościach. Ee, jebać to! Nawalmy się ten ostatni raz! Marcinek: Co? Ksiądz Piotr Natan: No to już jest szczyt alkoholizmu, żeby chlanie było ważniejsze niż życie!
Smog Wawelski: (śpiewa) Jak długo na Wawelu, gołębie będą srać, tak długo wasza suka, chujowo będzie grać! HWDP Straży Piekła!
Kurier: Tego dnia od rana wszystko szło nie tak. Na dzień dobry kłótnia z matką, bóg mi świadkiem, kiedyś się od niej wyprowadzę. Znajdę jakieś tanie mieszkanko, najlepiej darmowe, i się wyprowadzę. Będzie mnie tu obwąchiwać jak pies. Jak jej przeszkadza, że palę, to niech sama zacznie palić, i będzie po problemie. Nie będzie jej śmierdzieć tytoniem. Potem szef, kurna następny. Ale ten to blefował chyba. Z takiej odległości, że piwo piłem wyczuł? Później jeszcze ten mandat. Ehh, niech ten piątek się wreszcie skończy. Na szczęście to ostatnia przesyłka, tylko cholera że tak daleko. Zamówił jakiś baran nie wiadomo co, takie małe pudełeczko, na koniec świata, a człowiek musi dymać z przesyłką. Przecież to można by było pocztą wysłać. I jeszcze jakie wymagania debilne, „Dostarczyć po zmroku”, jeszcze czego?! Nie będę czekał do nocy.
Mężczyzna: O przepraszam, z synem się bawimy w Kapitana Bombę, jestem Sułtanem Kosmitów. O co chodzi? Marcinek: Przesyłeczka, i jeszcze podpis. Syn: Tata! Chodź! Napierdalamy! Mężczyzna: No no, Kacperek, nie wczuwaj się tak w tą zabawę.
Dupcyper: Witam w komnacie rozkoszy! Marcinek: Co? Kim ty jesteś? Dupcyper: Dupcyper, do usług. Marcinek: Chyba Lucyfer? Dupcyper: Pff, weź mi nawet nie przypominaj tej hetero-cioty. Dupcyper! Chyba nie muszę tłumaczyć, skąd się wzięła moja ksywka. Zgadza się, lubię dojść tam, gdzie słońce nie dochodzi. Dobra, my tu gadu gadu, a ja już się nieźle napaliłem. Powiedz dzień dobry panu Kutafonizemu!
Dupcyper: (została mu włożona lufa w odbyt) Zaraz, czy to jest to, o czym myślę? Bogdan Boner: Zależy o czym myślisz. Dupcyper: W powietrzu zapach alkoholu, a pod ogonem coś twardego jak stal. Bogdan Boner: Blisko. Dupcyper: Hmm, po pijaku? Czyli pierwszy raz. Nie wstydź się, wal jak wódę, tylko mocniej. Bogdan Boner: Proszę bardzo. (wystrzela) Dupcyper: AŁ! Co tak słabo, baba jesteś?! Wal porządnie! A nie, czekaj… (kona)
Marcinek: Wiedziałem, że jest pan kiepskim strzelcem, ale żeby aż tak? Przecież przyłożył mu pan lufę do czoła. Bogdan Boner: Dobra Marcinek, nie mądrz się, patrz i podziwiaj. Tym razem postaram się nie chybić. Demon: Nic mi nie zrobicie! Bogdan Boner: A to niby czemu? Demon: W kołczanie prawilności mam 15 zł, hajs będzie wasz, jak mnie nie zabijecie, tylko puścicie wolno! Remis! Szach i mat jak w warcabach! Bogdan Boner: A jak Cię zabijemy, to nie będzie nasz? Demon: Yy… O kurwa… Dobra, czekaj, to inaczej… (Boner postrzela demona) Bogdan Boner: Trafiłem? Marcinek: Wychodzi na to, że tak.
Bogdan Boner: Marcinek, zejdź z linii strzału! (próbując zarzucić siatkę na demonów, zarzuca ją na Marcinka) Kur… Marcinek: Ehh, skąd wiedziałem, że to się tak skończy…
Proboszcz Kotwas: Jak Ci się tak bardzo nudzi, to kibel jest do przepchania. Praktykant: Co? Znowu? I dlaczego ja? Ja go nie zapchałem. Proboszcz Kotwas: Ale go przepchasz, zasuwaj. (Praktykant udaje się do toalety na statku kosmicznym) Praktykant: No i nie dziwne, że zapchane, jak tu na jedno załatwienie pół rolki zużywa. „Bo to na 4 razy musi składać, żeby się podetrzeć”. Kurde, ładne mi praktyki. Miałem podpatrzeć jak się egzorcyzmy robi, a nie kible szorować. No, chyba się udało. (Praktykant po wyjściu z łazienki zagląda do ładowni, gdzie przetrzymywany jest Diabeł z Kosmosu) Praktykant: Śpi, chyba. (puka do okna) (Diabeł z Kosmosu budzi się, ma czerwone oczy i hipnotyzuje praktykanta) Diabeł: „Przepchaj kibel, poodkurzaj w rakiecie, wypierz mundury”, dajesz się wykorzystywać jak baba? Praktykant: Proboszcz Kotwas jest moim przełożonym, muszę wypełniać jego polecenia. Diabeł: Tylko frajer coś musi. Jesteś frajerem? Praktykant: Co? Diabeł: Pytam, czy jesteś frajerem? Praktykant: No nie. Diabeł: Więc postaw się. Praktykant: No ale… Diabeł: Nikt nie będzie Ci mówił, co masz robić. (hipnoza się kończy i Diabeł z kosmosu zasypia) Praktykant: „Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić?” (Praktykant wraca do sterowni do proboszcza Kotwasa, trzymając szczotkę toaletową) Proboszcz Kotwas: No i jak? Przepchane? Praktykant: Nikt nie będzie mi mówił, co mam robić! (przebija głowę proboszcza szczotką, zabijając go)
Marcinek (przebrany za dziewczynę): Miał być 15 minut temu, nie ładnie kazać tak dziewczynie czekać. Bogdan Boner: Ty się Marcinek tak nie wczuwaj w rolę, bo się w końcu zakochasz. Marcinek: Nie no, „zakocham”. To tak dla zabawy. W życiu nie miałem takiego powodzenia. No ale laski mają łatwiej, jak taka w necie napisze, że się pruje, to od razu się do niej kolejka ustawia jak do lekarza specjalisty. (tymczasem na miejscu zjawia się Diabeł z Kosmosu) Diabeł: (do siebie) O kurwa, ale bazyl. Ale jak to mówią, wybredny nie rucha. Cześć, laleczko! O jezu… (podchodzi do dziewczyny) „Chętna dziewiętnastka”? Marcinek: Zgadza się. „Kosmiczny ogier 22 centrymetry”? Diabeł: We własnej osobie. Ale nie centymetry, tylko cale! To co, na początek kolacja jakaś? Może na kebsa? Marcinek: A może od razu konkrety? Samochód mam niedaleko. Diabeł: Eeee… No i to mi się podoba! Hehehehe.
Bogdan Boner: Zostały ci 3 sekundy życia, psia pompo! Diabeł: O ty! Hipnoza! Młody, weź łom, i zabij tego grubasa, co Cię tak wkurwia. (zahipnotyzowany Marcinek bierze łom) Bogdan Boner: Ty, Marcinek. No co ty odpierdalasz? Uspokój się… (Marcinek rzuca się na Diabła z Kosmosu i kilka razy uderza go łomem w głowę na śmierć) Marcinek: O kurczę, przepraszam. Nie wiem co się stało. Coś kazało mi zabić tego grubasa. Strasznie mnie wkurzał.
Abdul: Nosz kurwa mać! Jakim trzeba być osłem, żeby to baraniny, od kurczaka nie rozróżnić?! Ahmed: Wyglądają tak samo. Abdul: (nie posługując się poprawną polszczyzną) Jak samo?! To jest kurczak, a to baraniną, baranie! Nie dość, że idiota, to jeszcze daltonista! Za karę ty zostanie na noc, i posprzątać restauracja na błysk! A rano, jak przyjdę i znajdę choćby odrobinienkę kurza, to wezmę całą kolba baranina w najostrzejszym sosie, czerwona, i wepchnę jemu w dupsko! (wychodzi z kebabowni) Ahmed: Ehh… (zaczyna sprzątać) Myślałby kto, że mu wszystko przeszkadza. Jakby taki czyścioszek był, to by ręce mył po wyjściu z kibla sranie, a nie tymi łapami falafele formuje! Zwierzęca woda, za wielka inwestycja żeby opłacić, zaległości, żeby odkręcili wodę, chytra sknera. Taki szmalec kosi na tych dresiarzach, a tu 60 zł mu żal. Dobra, wytrę jeszcze kurz, byle jaka, i spadam do doma.
Bogdan Boner: No dobra, Marcinek. Zaróbmy ten szmal. Do roboty! Marcinek: „Do roboty”… Ja będę robił, a pan to pewnie jak zwykle, piwo będzie tylko dudlił. Bogdan Boner: No właśnie! Wiedziałem, że o czymś zapomniałem. Dobra, ty skocz po piwo, a ja w tym czasie pójdę ci rozplanować robotę.
Bogdan Boner: No dobra. Ty też dostaniesz trzy życzenia! Co sobie życzysz, żeby ci uciąć? Łeb, jaja, czy fiuta?! Dżin: Aha, czekaj, no to tak. Łeb się przyda, bez fiuta to już se raczej nie porucham, a bez jaj się da? Bo nie pamiętam. Marcinek: Szefie, mam. Ciężko było, ale się udało. (Marcinek otwierając drzwi, wytrącił nóż Bonerowi i uniemożliwił mu zabicie Dżina, ten go powala) Bogdan Boner: Marcinek, ćwoku! Coś ty zrobił?! Dżin: I kto jest teraz górą, ćwoku?! Przy okazji młody, dzięki za uratowanie życia. Wiszę ci trzy życzenia. O kurwa, wygadałem się! Marcinek: A więc zmykaj z powrotem do lampy! Dżin: O nie! Jeszcze się spotkamy! Bogdan Boner: Marcinek, debilu, zmarnowałeś dwa życzenia! Marcinek: A no tak! No dobra, no to wyjdź z lampy. Dżin: Zabiję was! Zostało ostatnie życzenie. Marcinek: Eee… ehh… właź do lampy…
Policjant: Było ich trzech. Bogdan Boner: Wiem, wiem, w każdym z nich inna krew, ale jeden doświecał im cel? Policjant: No nie do końca, barman gadaj. Barman: Dwóch dużych, i jeden… Bogdan Boner: Mały? Barman: Nie. Zajebiście ogromny. Ci mniejsi, czyli duzi, już przyszli pod chmieleń, w barze jeszcze się dorobili, no i zaczęli rozrabiać. Przewracali stoły, rzucali kuflami, jeden to się nawet odlał pod ścianę, nie ściągając spodni. Za to duży siedział i tylko się przyglądał. Nic nie pił. Bogdan Boner: Frajer. Barman: No frajer, bo przecież nic nie płacili. Siedział tylko i patrzył, jak tamci rozrabiają. Wszyscy klienci pouciekali, ale Marek Kapusta, był już tak zawiany, że nie poznawał ludzi, i pomylił stoły. Wziął jeszcze jedną setę na zeszyt, podchodzi do tego dużego, i drze ryja: „Te gruby, zająłeś mi miejsce! Wypad, albo w ryja!”, na to diabeł grzecznie mówi: „Ostrzegam, zaraz cię zabiję!”, a że Mareczek do mordobicia pierwszy, to wystartował z łapami do bestii, a bestia go tylko wziął i tak pieprznął o ścianę, aż tynk z budynku odpadł na zewnątrz.
(w szpitalu) Bogdan Boner: Ehh, Natan, Natan, pierdoło smętna, tak się dać podejść!? Ksiądz Piotr Natan: Wyobraź sobie, że nie zabieram ze sobą broni jak chodzę po kolędzie. A w ogóle to nie wiedziałem, że tak się przejmujesz moim zdrowiem. Bogdan Boner: Bo nie przejmuję. Od początku wiedziałem, że się nie nadajesz do tej roboty. Nawet kolędowanie kiepsko Ci wychodzi. Ksiądz Piotr Natan: Po co przyszedłeś? Bogdan Boner: Jeżeli już, to przyszłem. Jak wyglądali napastnicy, chodzi o przywódcę? Ksiądz Piotr Natan: No jak? Nie wiem, normalnie, jak demon. Bogdan Boner: A może tak? (pokazuje swój autorski rysunek Kutasorożca) Ksiądz Piotr Natan: Artystą to ty nie jesteś. Dziecko w przedszkolu lepiej rysuje. Chociaż czekaj. Te rogi. Charakterystyczne. Chyba, możliwe że… Tak, na pewno, to on. Kto to jest? Bogdan Boner: Jedni nazywają go Bestią, inni Kutasorożcem, ja nazywam Bestią, chociaż Kutasorożec brzmi śmieszniej. Dobra, od tej pory tak go będę nazywał. Ksiądz Piotr Natan: Kim on jest i czego chce? Bogdan Boner: Kutasorożec to zbuntowany diabeł, który chce obalić Belzedupa i przejąć władzę w Piekle. W tej chwili gromadzi hajs, którym zamierza przekupić żołnierzy piekła, żeby Ci zbuntowali się, i stanęli po jego stronie. Ksiądz Piotr Natan: Czekaj, czekaj. Skoro zbuntowany anioł został diabłem, to zbuntowany diabeł powinien stać się… Bogdan Boner: Debilem? Ksiądz Piotr Natan: Aniołem, i walczyć po naszej stronie przeciwko siłom nieczystom. Bogdan Boner: Aa, wiem co kombinujesz. Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem? Taki chuj! Nic z tego. Ten jest gorszy niż Belzedup i Dupcyper razem wzięci. Ale spokojnie, trafiła kosa na kamień, załatwię go. Nie wiesz gdzie go mogę dorwać? Ksiądz Piotr Natan: Nie, ale jak plądrowali mieszkania, a ja leżałem ranny, to gadali coś o napadzie na furgon pocztowy. Bogdan Boner: Mam Cię!
Kobyła: Kurwa, szefie. Kurwa, ale to ciężkie, ja pierdole! Kutasorożec: Kobyła! Co ja mówiłem o przeklinaniu?! Kobyła: O kurczę, przepraszam. No ale szefie, z całym szacunkiem, ale jesteśmy diabłami. Chyba mała „kurwa” nikomu nie zaszkodzi. Kutasorożec: Kobyła! Kobyła: No dobra, dobra, już przestaję! Chodziło mi o to, że to strasznie ciężkie. Pomocnik 2: A dupa? Kutasorożec: Co? Pomocnik 2: No dupa, To chyba nie jest brzydkie słowo? Kutasorożec: Nosz kurde balans, koniec! Nie potraficie normalnie, to wcale nie będziecie gadać!
Porucznik: Pa, Dominik! Pa, i ucz się! Jeb jeb jeb jeb laserkami z wody święconej! Dominik: Książę Poruczniku, przepraszam, że się ośmielam, ale „jeb” to chyba brzydkie słowo, i duchownemu nie wypada tak gadać. Porucznik: Akurat! Gdyby było brzydkie, to nie nazwaliby tak samochodu! Jeb jeb jeb jeb jebut, w szatana! Szajbus: W mordę kopany, zaraz mnie trafią! Dobra, zobaczymy, czy macie jaja pod tymi sutannami. I ciach na ręcznym! To znaczy hamulcu ręcznym, bo konia na razie nie będę walił. Rura! Zobaczymy kto pierwszy wymięknie! (leci na statek porucznika) Porucznik: Zabawa w tchórza? Proszę bardzo! Jestem niezły w te klocki. Odwrót!!! Szajbus: Tchórzliwy jak kleń! Zatrzymajcie się, nie macie szans z Szajbusem! Owszem, jestem zdrowo szajbnięty, kiedyś polizałem kocią karmę. (wystrzela pociskami ze statku i śmiertelnie rani porucznika) Porucznik: Ała! Dominik, widziałeś to? Dominik: O kurczę, księże poruczniku, jest pan ranny? Porucznik: Hehehe, amator. Myśli, że te kilka dziurek w klatce piersiowej mnie zniechęci. (kona) Dominik: Księże poruczniku? Tato!? Nie, nie umieraj! Nie znam pinu do twojej karty kredytowej!
Marcinek: Szefie, co to w ogóle jest? Bogdan Boner: Wykrywacz sił nadprzyrodzonych. Marcinek: O kurna, no fajna zabawka. Skąd szef ma taką? Bogdan Boner: Stąd, co większość rzeczy. Marcinek: Mhm, czyli kradziona. Bogdan Boner: Najważniejsze, że działa.
Marcinek: Szefie, ale jak się tak cofnęliśmy w czasie, to gdzieś tam możemy nas samych siebie, z przeszłości. Bogdan Boner: Bingo! Nawet wiem, gdzie się szukać. Dzisiaj uchleję się z osobą, która rozumie wszystkie moje dowcipy.
(Marcinek stoi u bram niebios i puka) Święty Piotr: Czego walisz, gamoniu, nie widzisz, że domofon jest?! Marcinek: Święty Piotrze, wpuść mnie, to ja, Marcin. Święty Piotr: Jadłeś mięso w piątek! Nie dla ciebie raj. Precz do piekła! Marcinek: NIEEEEEEEEEEEEEEEE!!!
Bogdan Boner: Wódeczka, szlugi i pizza. Przynęta gotowa. Tylko baba by się oparła.
(Pojawiają się Wrota Piekieł, z których wychodzą dwa demony) Gruby: A nie mówiłem? Robson, Margherita! I szlugi jeszcze obok! Robson: Powiedziałeś szlugi? Gruby: No, na pół będą. Robson: Jakie na pół?! Przecież ty nie palisz! To pizza też na pół. Gruby: O nie! To ja wyczułem pizzuszkę jak się zapach po piekle niósł! Cała moja, a szlugi na pół. Robson: Wiesz co, Gruby? Jesteś bardziej chytry niż ta baba z Radomia! Gruby: O, no dobra! Zostawię ci kości pizzy. Robson: Co mi zostawisz? Gruby: No, te dupki suche bez sera, końcówki. Może być? Robson: Może. Ale zajebiście! A nie czekaj. Do dupy! Nie mamy zapalniczki, skąd weźmiemy ogień? Bogdan Boner: Służę uprzejmie. (oddaje strzał prosto w pudełko pizzy) Kur! Gruby: Coś ty najlepszego zrobił?! Zabiję! Robson! Weź mu jebnij, w końcu byłeś mistrzem Mortala. Robson: No ale grałem na kodach. No dobra, jak to było? Yy… Przód, tył, tył, tył, high punch, fatality, urwany łeb! (zostaje postrzelony przez Bonera) Gruby: O kurde. Dobra, spokojnie. Dogadamy się jakoś. O, możesz wziąć pół paczki szlugów. Bogdan Boner: Nie palę. (zastrzela Grubego) Marcinek, trzymaj się. Idę po Ciebie.
Marcinek: Nie wiem, co on ma z tym, żeby ciągle upadać na gębę? Domino: Ciesz się, że to go zaczęło bardziej śmieszyć, niż różne przedmioty w dupie. Do tej pory się zastanawiam, jak udało mi się tam zmieścić lewarek. Śmiechom nie było końca. I ja się śmiałem, tylko kurwa baranim głosem.
Belzedup: Co robisz? A pornoski, spoko. Ty czekaj, czy ja dobrze widzę? Grzesiek: Co? Belzedup: Na tej stronie jest jakieś 400 tysięcy filmików. Laseczki grube albo szczupłe. Ładne albo śliczne. Jedna, albo dwie, albo nawet trzy do jednego fiuta. Wiek? Od 18 do 118. Kolor skóry? Do wyboru do koloru. Cycki, jakie chcesz. Włosy pod pachami? Proszę bardzo! Dildos? No prośba, nawet są oddzielne kategorie, w czym ma ten dildos siedzieć. No wszystko czego dusza zabraknie i co możesz se tylko wymyśleć, wystarczy wpisać i enter, znalezione. A ty mając takie możliwości, odpalasz filmik z grubym chłopem, co wali se konia na kamerze. Grzesiek: Yy, no bo tego… Belzedup: Załamać się można. Grzesiek wyłącz to, bo pomyślę, że coś jest z tobą nie tak… O jest błazen, zobaczysz. Chwila, co to ma znaczyć? Koszulka Hehemota?! Przecież tam liderem jest ten farbowany lis! Ten pozer z wąsikami, hipster, miłośnik fiutków na patykach. To ma być satanista?! Już Zenon Martyńczak jest bardziej wiarygodny! On przynajmniej ukradł większość piosenek, czyli złamał jakieś przykazania, a ten? Jedyne co złamał, to serca kobiet, jak się okazało, że woli chłopów! Wynoś się! Wynoś się, precz z mojego zamku! I w ogóle z piekła! Nie jesteś godzien tu przebywać!
Domino: A tak przy okazji, nie potrzebuje pan drugiego pomocnika? Może uczę się powoli, za to opornie. Potrafię też ciężko pracować przy odpowiedniej motywacji, zazwyczaj kilka batów wystarczy. Bogdan Boner: Może i będę miał coś z Ciebie.
Zenek: Wiesiek? A jak to podpucha, ten cały węgiel, że niby facet ma skądś lewy węgiel, i chce go nam opylić, a tak naprawdę to nie jest biznesmen żaden, tylko glina podstawiony, i wpadniemy jak będziemy kupować? Wiesiek: Zenek, węgla to nie można kraść, a nie kupować. W razie co, to nie wiemy skąd pochodzi towar, w ogóle, co nas to obchodzi? Z resztą nie opylałoby się policji takiej akcji przeprowadzać, za małe przewinienie nasze. Zenek: No, może i masz rację. Wiesiek: Ja zawszę mam rację. Zapamiętaj sobie. Zenek: Chyba że wtedy, jak drewno cięliśmy. To wtedy nie miałeś racji. Wiesiek: (pokazuje ucięte palce) Wtedy nie miałem. (Zenek i Wiesław docierają na miejsce) Wiesiek: Dobry. Diler: (zakapturzony demon) Dzień dobry. Wiesiek: A po co to przebranie? A no tak, ostrożności nigdy za wiele. Lepiej, żebyśmy się nie znali. Chwila, cho Zenek. (Mężczyźni zakładają sobie reklamówki na głowę) Wiesiek: No dobra, no to… (szeptem) my po ten węgiel. Diler: Tona miała być, tak? No to jest, 100 zł. Zenek: Ile?! Wiesiek: Zenek, nie wygłupiaj się i dawaj stówę! Na składzie już 800 zł za tonę śpiewają. Zenek: A skąd mamy wiedzieć, że tu tona jest? Diler: Bo jest! Zenek: A może 800 kg tylko? Wiesiek: Nie no Zenek, jest tona, zobacz na ślad na oponach. Zenek: Albo powietrze spuścił. Ja bym tak zrobił. Diler: Bierzecie czy nie? Bo nie mam czasu całą noc tu siedzieć. Wiesiek: Bierzemy, bierzemy. Zenek, płać! Zenek: Ehh, no dobra, niech będzie. Ale dwie dychy reszty poproszę. Diler: Ty chyba z Radomia jesteś… Masz! (odchodzi i załadowuje węgiel na przyczepę Wiesia) Wiesiek: Kurde Zenek, nie targuj się tak, bo wstyd jest! Zenek: Wstyd? A kto zaraz będzie chciał te dwie dychy zaoszczędzone przepić? Wiesiek: No ja. Zenek: No właśnie, to co marudzisz? Zenek: Nie wiem. (do dilera) Yy, wszystko gra? Diler: Podejrzana ta wasza stówa. Moment. (sprawdza w światłach) Tak jak myślałem… Fałszywa! Zenek: No i co z tego? A twój węgiel to może nie lewy? Diler: Kolego! Może i lewy, dlatego taki tani. Dwie dychy dostałeś prawdziwe, oddawaj! Zenek: Cmoknij mnie w pompkę! Diler: Tak?! Zenek: Tak. Diler: Sami tego chcieliście!
Domino: Szefie? A może bym tak pojechał z wami? Zawsze mogę się przydać. Bogdan Boner: Najbardziej się przyda, jak zamkniesz mordę i umyjesz po sobie podłogę! A jeszcze raz się tu zeszczysz, to ci urżnę tą paprykę. Wszystko jest? Marcinek: Tak. Strzelba, dwa naboje i granat. Co dzisiaj za akcja? Bogdan Boner: A, jakieś cholerstwo rozszarpało dwóch amatorów taniego węgla. Policja zamknęła śledztwo, że to niby nieszczęśliwy wypadek, ale zginął szwagier sołtysa, to ten nie odpuszcza. (W międzyczasie, Domino ładuje się do bagażnika Żuka) Bogdan Boner: Obiecał z funduszu reprezentacyjnego 200 zł. No to jedziemy, kupić trochę węgla.
Diler: Teraz stracicie stówę, i życie! Bogdan Boner: Żeby stracić stówę, musiałbym ją najpierw mieć. Zmów paciorek, diabełku! Domino: Nieeee, zaczekaj! Daj mi, ja chcę spróbować! Diler: Demon, po stronie ludzi?! Czy Ci do reszty odjebało?! Domino: Yy, co? Diler: Gówno! Do kogo ty celujesz, zdrajco?! Zastrzel tych dwóch ćwoków, bo pożałujesz! Domino: Yyy… Bogdan Boner: Domino, co ty odpierdalasz?! Strzelaj! Domino: Yyy… Diler: Co z ciebie za demon? Ty fiutojadzie! Domino: Co? Fiutojadzie?
(wspomnienie Domino) Domino: (kradnąc węgiel z wagonu) O kurde, ale zajebiście! 3 zł za taczkę, w ciągu nocy, 5 lub 6 taczek, czyli 5 razy 6 to wychodzi 56 zł! Jestem bogaty! Strażnik/Diler: Ręce do góry, ty fiutojadzie! Domino: Yy, kto tam? Strażnik/Diler: Służba Ochrony Kolei, masz przesrane!
(wspomnienie z pałacu Belzedupa) Belzedup: Co zrobił? Demon Prokurator: Ee, chwila, nabazgrałem strasznie. A, dobra. Kradł węgiel z pociągu czekającego na wjazd do Geo-ciepłowni. Belzedup: (gwiżdże) Nie ładnie. Co masz na swoją obronę? Domino: Że prokurator jest kondonem! Prokurator: O ty! Belzedup: Hehe-hehehe. Dobre. Znasz jeszcze coś podobnego? Domino: Yy, no to może takie. Farmer niedorozwój miał: Y-JA-Y-JA-O! Belzedup: (śmiejąc się) Miały być 3 lata pierdla, ale zmieniam zdanie! Zostaniesz moim nadwornym błaznem, dożywotnio!
(dalej wspomnienie) Belzedup: No dobra, błaźnie. Rozśmiesz mnie. Domino: Yy, no to może… Przychodzi baba, a lekarz… Belzedup: Wsadź sobie tą paletkę w dupę. Domino: Wasza diabelskość, przepraszam, że się ośmielam, ale błazen chyba powinien opowiadać dowcipy, a nie wkładać sobie różne przedmioty w odbyt. Belzedup: Rób, co każę! To mnie śmieszy najbardziej. (Domino wsadza sobie paletkę w odbyt) Belzedup: Nie rączką, drugą stroną. (Domino wykonuje rozkaz Belzedupa, ku własnemu bólowi) (Jakiś czas później) Belzedup: Błaźnie, smutno mi. Rozwesel mnie. Domino: No to może takie… Czym się różni siku od piwa kraftowego? Belzedup: (rzuca jabłko) Wsadź sobie w dupę tą śliweczkę. Domino: Ale to nie jest śliweczka, tylko… Belzedup: Wkładaj! (Domino robi to z ogromnym bólem, ku śmiechom Belzedupa) A teraz, oddaj ogonek! (Jeszcze później): Belzedup: (odwrócony tyłem) Błaźnie, czy widzisz te przedmioty leżące na stole? Wiesz co masz robić. (słychać jęki Domino) Domino: Już. Belzedup: Doskonale. Możesz iść. Domino: Nawet pan nie zobaczy? Belzedup: I teraz najlepsze – nie zobaczę! (śmieje się) (kończy się retrospekcja Domino)
Domino: To ty! To wszystko twoja wina, fiutojadzie! Diler: Co? Domino: Taki z ciebie cwaniak? Innych za szabrowanie węgla wsadzasz do kryminału, a sam na lewo opierdalasz, i to całe wywrotki?! Diler: Yy, chwila. Co chcesz zrobić? Domino: (rzuca granat dilerowi) Wsadź sobie w dupę tą śliweczkę! Diler: Ale to nie jest śliweczka tylko… Domino: Wkładaj! Diler: Ał! Już. Domino: A teraz oddaj ogonek! Diler: Co? (Domino oddaje strzał ostrzegawczy, który przestrasza dilera, który zrozpaczony rzuca zawleczkę Domino, godząc się ze śmiercią) Bogdan Boner: Noo, Domino! Nieźle. Sam bym tego lepiej nie wykombinował.
Generał Armii Piekła: Wasza łajdackość. Belzedup: Jeżeli nie przynosisz dobrych wieści, to radzę ci dobrze, spierdalaj. Co robisz? Generał: Spierdalam. Belzedup: Wróć! Ilu? Generał: Wszyscy… Belzedup: Kurwa mać… Co jest z wami nie tak?! Elitarny oddział wyszkolonych żołnierzy piekła nie może sobie poradzić z zapijaczonym grubasem, dzieciakiem i niedorozwojem?! Zamiast tego giną sobie wszyscy w najlepsze! Co z was za wojsko!? Nadajecie się tylko do odśnieżania! Szkoda tylko, że w piekle nie pada śnieg! Ehh, potrzebuję kogoś ekstra, najemnika, najlepszego z najlepszych, na widok którego ten cały Boner zesra się w spodnie ze strachu! A jak już nie będzie miał czym srać, to najemnik urwie mu łeb, i wepchnie mu do dupy, żeby się zesrał swoim łbem! Dać ogłoszenie na fejsie, że szukamy zabijaków. I wykupić reklamę na bogato, za pięć dych. Generał: Wtedy zgłoszą się tysiące, jak wybierzemy najlepszego? Belzedup: Zorganizujemy zawody MMA, największy zakapior, dostanie tę robotę.
Mistrz Kung Fu: Januszku, wszystko fajnie te ciosy ci wychodzą, spoko, uniki, bloki, tylko po co ty ciągle ten szpagat robisz? Ani to przydatne w karate, ani fajne. Przecież to babski zwyczaj nogi rozkładać. Janusz Wandame: Inaczej by mistrz gadał, gdyby też miał takie wielkie jaja jak ja. Strasznie uwierają. Mistrz Kung Fu: Januszku, muszę Cię zmartwić, ale twoje jaja, wcale nie są takie wielkie. To fiutka masz maleńkiego, dlatego przy nim jaja wydają się ogromne. Janusz Wandame: Serio? Grażynka mówiła co innego. Mistrz Kung Fu: Bo jest miła. Janusz Wandame: Grażynka! Grażyna Wandame: Słucham? Janusz Wandame: To prawda? Grażyna Wandame: Że co? Janusz Wandame: Że jesteś miła? Grażyna Wandame: Tak, wcale nie są ogromne. Ale przecież nie o jaja w miłości chodzi. Kocham cię, Wandame!
Janusz Wandame: Ja będę walczył! Kamil Odbyst: O nie, który to powiedział? Janusz Wandame: Wpisz mnie. Przyjaciel Janusza: Janusz, jesteś pewien? Dawno nie walczyłeś. Janusz Wandame: Może i nie walczyłem, za to sporo grałem w Mortala na kodach. Zapisuj. (rozpoczyna się walka, w której Wandame szybko pokonuje Odbysta) Kamil Odbyst: Co, to już? Chwila, powtórka, zagapiłem się. Sędzia: Oliwa tylko raz sprawiedliwa. Walkę wygrywa Janusz Wandame! Janusz Wandame: Spokojnie, panie sędzio, możemy zacząć jeszcze raz. Jestem uczciwy. Sędzia: Frajer. (walka zostaje powtórzona, jednak Odbyst ponownie zostaje pokonany) Kamil Odbyst: Ehh, niby jest do trzech razy sztuka, ale dwa wpierdole pod rząd mi w zupełności wystarczą. Pas. (Odbyst odklepuje 3 razy, dzięki czemu walkę wygrywa Janusz Wandame)
Belzedup: Pewien mędrzec urodził się inny. Zamiast penisa, miał ich kilkanaście, lecz zamiast dwóch dłoni, tylko jedną. Penisy kłóciły się, bo każdy z nich chciał być trzepany. Więc mędrzec zasępił się i rzekł: „Walczcie! Kto wygra, tego czeka nagroda!” A więc wojownicy walczcie! Kto wygra, tego czeka nagroda! (podczas gdy odbywają się zawody, gra piosenka): Na piąchach skóra, jak na pięcie, żeby mieć w łapie pierdolnięcie. Na siłce głównie wyciskanie, żeby mieć cios, co kruszy banię. Jestem fajter! To taki od wpierdolu Majster. Uliczny fajter. Nie pobrudź se ze strachu majtek! Jak w gębę zdzielę, to ja pierdzielę, to limo będzie ze dwie niedziele. Wieczorem łażę po ulicy. Boi się mnie już pół dzielnicy. Jestem fajter. To taki od wpierdolu Majster. Uliczny fajter. Nie pobrudź se ze strachu majtek! (piosenka kończy się na tym, jak Pentakilo awansuje do finału) Sędzia: A więc znamy już pierwszego finalistę, jest nim Pentakilo! W kolejnej walce półfinałowej zawalczą: Janusz Wandame i Pupek! Przyjaciel Janusza: Janusz, błagam Cię, zrezygnuj. Janusz Wandame: Dlaczego mam zrezygnować? Przecież wygrałem wszystkie walki do tej pory. Przyjaciel Janusza: Może i tak, ale popatrz z kim walczyłeś. Dzieciak, emerytowany szambiarz, muzyk niewidomy, ten Pupek to bestia! Widziałeś jakie ma mięśnie? Musiał coś trenować, nie wiem, może nawet chodził na siłownię. Janusz Wandame: W karate, siła nie ma znaczenia. Najważniejsza jest znajomość tajnych ciosów. Przyjaciel Janusza: Przecież ty nie znasz żadnych tajnych ciosów! Janusz Wandame: To nic. Spróbuję go kopnąć w jaja.
Belzedup: Pentakilo! Pentakilo: Tak, panie? Belzedup: Walczyłeś nieuczciwie. Wywołałeś u przeciwnika ekstremalną sraczkę podając mu truciznę. To był podstęp, zgadza się? Pentakilo: Yy… tego… Belzedup: Zgadza się?! Pentakilo: No… tak… Belzedup: I zajebiście! Taki właśnie ma być płatny zabójca! Witam na służbie. A ty egzorcysto Boner, możesz już zamawiać trumnę!
Belzedup: Pewnie zastanawiasz się, po co był ten cały turniej MMA, który wygrałeś. Pentakilo: A nie dla rozrywki i kasy z reklam? Belzedup: Też. Ale głównie po to, aby znaleźć wojownika najemnika, najlepszego z najlepszych, człowieka do zadań specjalnych. Pentakilo: Tylko, że ja jestem diabłem. Belzedup: Chujem! Wygrałeś zawody, czyli większego gieroja w piekle nie ma. Pentakilo: Na to wychodzi. Belzedup: Nie przerywaj! Bo w papę! Dostaniesz broń, jaką tam chcesz. nieograniczony budżet z limitem 100 zł dziennie, służbowe wrota piekieł, i komórę firmową z nielimitowanymi sms-ami, za internet i rozmowy płacisz sam. Teraz zadanie. Przeniesiesz się na Ziemię, i zabijesz jednego gościa. Pentakilo: Kogo? Belzedup: Nie mówi się kogo, tylko czyje. (Belzedup włącza telewizor i wyświetla zdjęcie Bonera) Bogdan Boner. Prywatny przedsiębiorca, egzorcysta. No tak mi bruździ jebaniutki, taki mi zawadza pierdzielony, że jak go zaraz nie sprzątniesz, to mnie szlak tutaj trafi na miejscu! A masz cieciu pilotem! No i popsułem ekran…
Zenon Dziadowski: Taki wstyd… Taki wstyd! Biała suknia nieskalana, biały welon, symbol niewinności, a ta latawica w 8 miesiącu ciąży! Bożena Dziadowska: Zenon, daj spokój, to nasza córka! Zenon Dziadowski: Ja już nie wiem, czy mam córkę Bożenka… Nie wiem… Wszystko przez tego bandytę! Audi A3 jeździ, a na gumy go nie stać. Bożena Dziadowska: Zenon! Zenon Dziadowski: Co „Zenon”, co „Zenon”?! Wiesz jak na mnie w robocie mówią? Dziadek! Bożena Dziadowska: Jezu Zenon, a jak mają mówić, jak masz Dziadowski na nazwisko. Zawsze tak mówili. Zenon Dziadowski: Ale teraz mówią, i się uśmiechają głupio. Demon: No młodzi, ślub był, to już wolno! Gorzko! Gorzko! (inni też zaczynają mówić „Gorzko”.) Zenon Dziadowski: Gorzko, kurwa. Najpierw się wkłada obrączkę, a dopiero potem fiuta! Bożena Dziadowska: No przestań już! Weselowicze: Raz! Dwa! Trzy! Zenon Dziadowski: Jak to się przyssał do niej, jak do piwa! No nie wytrzymam!
(weselowicze zaczynają tańczyć do muzyki granej w radiu): Cudownych rodziców mam. Mam cudownych rodziców. Kiedyś przepiszą na mnie mieszkanie. I Passat, dla mnie po ojcu zostanie. Mam najlepszych starych na świecie, bo nie wyskrobali mnie przecież. Ojciec jedynie w weekendy chleje. I tylko, wtedy mnie leje. (Boner postrzela radio, tym samym muzyka przestaje grać i dekoncentruje demony) Bogdan Boner: Szczęść Boże młodej parze! (oddaje niecelny strzał) Ksiądz Piotr Natan: Niechaj żyje Panna Młoda, niech się każdy gość weseli! Bo Pan Młody Pannie Młodej, Ślubną bramkę dzisiaj strzeli! Ciach! (rzuca krucyfikosztyletem w głowę Pana Młodego i zabija, co sieje panikę u reszty demonów) Weselowicz: (śpiewa pijany) Jak żeś wypił, to se nalej, a butelkę, podaj dalej!
(po schwytaniu w siatkę przez Pentakilo) Ksiądz Piotr Natan: O kurde, to pułapka! Bogdan Boner: Co ty nie powiesz!? Ksiądz Piotr Natan: Kurde, nie mogę rzucić nożem, bo nie mogę się ruszyć! Boner, strzelaj! Bogdan Boner: Nie mogę, skończyła mi się amunicja! Marcinek: Szefie, nie chce wywoływać paniki, ale mi też! Dał mi pan tylko jeden granat! Domino: Szefie, ja też nie chcę wywoływać paniki, ale z tego wszystkiego zostawiliśmy wódkę w stodole! Bogdan Boner: Kur…!
Cipek: (do widzów) Chyba już domyślacie się, po co się tutaj zebraliśmy. Zgadza się, wieczór kawalerski. Sądząc po obitej mordzie Matiego i obrzyganej koszulce Wojtasa, wieczór był udany. Zacznijmy jednak od początku. O 19 spotkaliśmy się w parku Iskarioty. Żeby było taniej, każdy przyniósł z domu dwa browary na rozruch. Sieknęliśmy na miejscu, co prawie skończyło się przypałem, ale jak się okazuje, w Straży Piekła służą też porządni ludzie i za 5 zł na łebka, puścili nas wolno. Jak można było się domyślić, piwa tylko nas rozjuszyły. Następny przystanek: Biedra, i wódka z promocji. Można powiedzieć, że i tu poszło gładko, nie licząc małej szarpaniny z ochroniarzem, który przyłapał Jubego na kradzieży mrożonej ziemniaczanej spirali. Na szczęście ochroniarz też miał swoje za uszami, więc puścił nas wolno. Wszystko co dobre, szybko się kończy. Nim się obejrzeliśmy, flaszka była pusta, poczekaliśmy chwilę, aż Juby skończy szamać mrożonkę, i ruszyliśmy dalej. Azymut: Klub Eden. Kurs: Dziewczynki. Tu już nie było tak kolorowo. Wystartowałem z kopyta, ale najładniejsza laseczka nie była zainteresowana pukankiem. Mati postanowił obniżyć wymagania i uderzył do średniej, niestety okazało się, że ta ma chłopaka, który „grzecznie” wytłumaczył, że dziewczyna jest zajęta. Niby darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda, ale koń, i to nie najładniejszy, przy laseczce, która sama zaczęła nas podrywać, to Leonardo DiCaprio! Jeszcze nigdy tak szybko nie biegłem, a przypominam, że ledwo trzymałem się na nogach. Udało się, ale co to za kawalerski bez dziewczynek? Skoro ja jako świadek organizuję imprezę, to pan młody płaci, proste. Wojtas powiększył debet na karcie kredytowej, i nucąc pizdę nad głową, uderzyliśmy do klubu go-go. W klubie obowiązują tylko dwie zasady. Pierwsza, w obuwiu sportowym wstęp wzbroniony, dlatego niektórzy musieli wejść na bosaka. I druga, najważniejsza. Gdy zamówisz taniec, siedzisz grzecznie i patrzysz, tancerka sama ociera się o Ciebie, ale niech Cię ręka Boska broni dotknąć dziewczynki. Niestety Wojtas nie wytrzymał napięcia. Może to i dobrze, bo tym sposobem nie rozjebaliśmy całego siana, więc było nas stać na kebsa. Chyba nikomu nie muszę mówić, jak smakuje kebs po melanżu o 4 nad ranem. Ciałem, byliśmy w piekle, ale w gębach mieliśmy niebo. I wtedy Mati zaproponował coś, co zmieniło nasze życie o 380 stopni… Mati: Chłopaki, a gdybyśmy tak zrobili coś, nie do końca legalnego? Juby: Co masz na myśli? Mati: No wiecie… Cipek: Hehe, może. Wojtas: No, w sumie. Jutro już będę żonaty. Wyciągaj bydlaka. Mati: Ty no, Wojtas, ja chciałem zapalić, co ty robisz? Wojtas: Yyyy… co? Cipek: (ponownie do widzów) W piekle, obowiązuje całkowity zakaz palenia. Więc skołowaliśmy nielegalne wrota piekieł, i przenieśliśmy się na Ziemię…
Wojtas: Czy to jest to co myślę? Cipek: Nie wiem, co myślisz, bo ostatnio jak gadaliśmy o papierosach, to chciałeś opierdolić Matiemu, ale ktoś zostawił wódeczkę dla nas! Wojtas: Aha. Nie, bo ja myślałem, że chodziło Ci o tego strapona, co leży na łóżku.
Błażej: Ludzie się boją tu łazić, że podobno, las jest nawiedzony, a ja mówię: I dobrze! Popatrz Juras ile runa leśnego, jagód nazbieramy jak kleszczy! Juras: No nie gadaj, że zamiast grzybków będziesz jagody zbierał, jak baba. Zobacz ile tego w lesie, wszędzie jest. Żadne zwierzę tego nie tknie, bo to nie dobre. Tylko dziki i lisy na to szczają. Grzybki, to jest dopiero, z patelni smaczne, a w occie do wódeczki jak znalazł. Błażej: Jagody nie dobre, z cukrem na zimę najlepsze, do wódeczki. Z resztą wszystko jest dobre, jak się wódeczką popija. Juras: No, tu to masz rację. Błażej: Kurde, chyba w gówno wlazłem. A nie czekaj. Juras: No podgrzybka rozdeptał! Taki okaz! Błażej: Bo tak to jest z tymi twoimi grzybkami, od gówna nie odróżnisz. Juras: Czyli co, specjalnie chciałeś w gówno wdepnąć? Ee dobra, nieważne. Jagody, grzyby, jeden pies. Przecież wiadomo po co się z domów wyrwaliśmy. (wyciąga wódkę) (po pewnym czasie, panowie nawalają się) Juras: (śpiewa pijany) Maślaczka i borowika, wrzucam do koszyka! A omijam kanie, bo po nich mam sranie! Błażej: (śpiewa pijany) Jagody mam w dłoni, bo po grzybach mnie goni! Juras: (kontynuuje) Grzybki mam w koszyku, a jagody w dupie! Oj, dana dana, jagoda obszczana!
Baba Jaga: (zauważa Bonera przed swoim domem) Co to ma znaczyć? Jak znalazłeś drogę do sekretnej polany? Nie ważne. Tajemnicę zabierzesz do grobu. Uwaga, czaruję: Chatko na kurzych kulasach, rozdepcz tego kutasa!
Radek: (w myślach) Nie jesteśmy przesadnio religijni, ale tradycja to tradycja. Gówniarza wypada ochrzcić. Ksiądz: No, to za taki chrzest, to jak to mówią, co łaska. Radek: To uczciwie. Ksiądz: Ale nie mniej niż 200. Radek: Nie jestem przesadnio nerwowy, ale tym razem nie wytrzymałem. Wziąłem Tymiana i wygarnąłem kleszczu… klesze… klechu… księdzowi, co o nim myślę. Tyle forsy… Do szóstego roku życia Tymian był zwykłym dzieckiem, dostarczał nam wiele radości, choć jeszcze więcej nerwów, ale koniec końców kochałem małego cwela. Nic nie zapowiadało tego, co miało przyjść później. Zaczęło się 6 czerwca, gdy Tymian skończył 6 lat. (podczas urodzin): Radek: No, Tymian. Dmuchaj świeczki. Dmuchaj jak babę! Sylwia: Radek! Radek: A faktycznie, babę to za lekko. Dmuchaj jak chłopa! (Tymian zdmuchuje tylko 2 świece z 6) Dziadek Alojzy: Mała fujara.
Radek: Nie to nie. Przecież nie będę błagał, trzeci wieczór z rzędu. Myśli że laska to łaska. Popatrz w lustro, tłusta klabzdro. Jeszcze się będziesz prosiła, a wtedy powiem: „Zgoda!”
Demon Tymiana: Czego tutaj? Radek: Spokojnie, ksiądz zrobi czary mary i poczujesz się lepiej. Ksiądz: Tak będzie. Zły duchu, rozkazuję Ci, opuść umysł tego smarkacza i wynoś się do piekła, a kysz! (Opętany Tymian warczy i zaczyna kontrolować ruchy księdza) Ksiądz: (pod kontrolą Tymiana zaczyna walić konia Radkowi) O nie, co się dzieje! To nie ja robię! To demon czaruje! Radek: Ja też. (zaczyna robić to samo, co ksiądz) To nie ja to robię. (podnieca się) Demon Tymiana: Zboczeńcy, przecież ja nic nie robię. Mogę opętać tylko jedną osobę na raz.
Bogdan Boner: Pewnie zastanawiałeś się Marcinek nie raz, jak ja to robię, że jestem taki odważny. Marcinek: Pan tak na serio z tym barkiem? Bogdan Boner: Na pewno znasz powiedzenie, „lufa na odwagę”. Zobacz, ile w takiej flaszce ile jest luf, i skumaj jaki będę odważny, jak to wypiję. Marcinek: Ehh…
(Boner bije pasem po dupie opętanego Tymiana) Demon Tymiana: Ała! Ała! Człowieku, nie słyszałeś nigdy o wychowaniu bezstresowym?! Bogdan Boner: Słyszałem. Demon Tymiana: No i? Bogdan Boner: No i chuj! O piwie bezalkoholowym też słyszałem. Nie działa!
(w piwnicy, Marcinek i Domino) Domino: Do szpitala w piekle trafiłem jako dawca organów. Już mi mieli obciąć fujarę, ale że w życiu nie miałem szczęścia do kobiet, gdy tylko pielęgniarka chwyciła go, mały stanął jak marynarska o 18, po czym poznali, że jeszcze nie kopnąłem w kalendarz, i dzięki Bogu odratowali mnie jakoś. (sypialnia, Boner walczy z opętanym Tymianem): Bogdan Boner: Na więcej Cię nie stać? Demon Tymiana: Skąd wiesz, że jestem biedny? Z resztą to nie moja wina, tylko tych z banku. Mówili, że kredyt we frankach był spoko. (wyprowadza cios) Bogdan Boner: Hehe, to ma być cios? Mocniej walę konia. Demon Tymiana: Kurna, smarkacz jest za słaby. Dobra, wychodzę. (Demon opętujący Tymiana wychodzi z jego ciała) Bogdan Boner: Na to czekałem. (oddaje celny strzał w demona) Demon: Ał!… Hahahaha. Jeżeli myślisz, że zabijesz mnie strzelając mi w klatę… to masz rację. (pada martwy) (Ponownie w piwnicy): Domino: Żeby spłacić dług w NFZ-ecie, bo oczywiście nie byłem ubezpieczony, musiałem zatrudnić się do pomocy przy opętywaniu ludzi. Praca może kiepsko płatna, za to za to na czarno. Bogdan Boner: (schodzi do piwnicy) No Marcinek, jak ci poszło… O kurwa, diabeł! (postrzela Domino)
Marcinek: Kurde szefie, dlaczego go postrzeliłeś? Przecież to Domino! Bogdan Boner: Myślałem, że to demon. Z resztą miałem rację. Dla mnie oni wszyscy wyglądają tak samo. Jak coś ma rogi i ogon, to najpierw napierdalam, a dopiero później pytam. Skąd miałem wiedzieć, że to ten głąb? Marcinek: Rogi kurde. Do krowy też by pan strzelił?! Też ma ogon! Domino: Przyjaciele… Dlaczego nic nie widzę? Dlaczego jest tu tak ciemno? Bogdan Boner: Po pierwsze masz zamknięte oczy, a po drugie jest noc, debilu. Marcinek: Marcin, zanim umrę… Marcinek: Nie gadaj głupot! Nikt dzisiaj nie umrze w tym Żuku! Niech pan jedzie szybciej do tego weterynarza! Domino: Poczekaj, chcę żebyś odziedziczył cały mój majątek. Dług w barze, i mandat za złe parkowanie. Roweru oczywiście, bo na samochód mnie nie stać. Rower też był kradziony. Bogdan Boner: Co?! Jeżeli się zaraz okaże, że to ten sam rower, który zginął mi pół roku temu, to strzelę do ciebie jeszcze raz! Domino: Yyy… słabo mi… (udaje zemdlenie) Marcinek: Stracił przytomność. Bogdan Boner: I ma szczęście, bo zaraz bym mu jebnął!
Weterynarz: Miał sporo szczęścia. Kula nie uszkodziła płuc, ani serca. No, najgorsze, że z higieną u niego na bakier, więc do rany dostało się sporo bakterii. Wyciągnę pocisk, jako tako przemyję ranę, no a dalej to organizm powinien uporać się sam. Dziwne, nie wiem co się dzieje. Puls słabnie, a krwawienie nie ustaje. Marcinek: Panie doktorze, czy on przeżyje? Weterynarz: A bo ja wiem? Rzadko leczę rany postrzałowe. 90% mojej roboty to kastrowanie kotów. Bogdan Boner: A pozostałe 10%? Weterynarz: Psy. Jak chcecie, to mogę też ciachnąć waszego gada. Bogdan Boner: To będzie drożej? Weterynarz: Drożej?! Kurwa, leczę go, bo groziliście mi pobiciem! Nic nie płacicie przecież! Bogdan Boner: No i dobra, tnij pan jaja, będzie spokojniejszy, no i klawiatura w biurze nie będzie taka upaćkana. Jeżeli wiecie co mam na myśli.
(w piwnicy, Boner i Marcinek są osaczeni przez Pentakilo) Pentakilo: I dlatego uważam, że kobieta powinna mieć co najmniej dwie cipki. No ale my tu gadu gadu, a pora żegnać się z życiem. Do widzenia siusaczki! AŁ! (Domino wbija mu zastrzyk usypiający) Domino: Raczej dobranoc. Pentakilo: Ty chuj… uju. (zasypia) Domino: Śpi. Marcinek: Domino, ty żyjesz! I uratowałeś nam życie, kurde dzięki! Bogdan Boner: Może jeszcze laskę mu zrobisz? Szybko, trzeba go spalić zanim się obudzi, weterynarz powinien mieć piec krematoryjny. (jakiś czas później, Boner, Marcinek i Domino obserwują palący się piec) Bogdan Boner: No i git, tym razem mamy go z głowy raz na zawsze. Domino: No i co? Tylko tyle ma pan do powiedzenia? Bogdan Boner: A, chuj mi w dupę, niech Ci będzie. „Dziękuje”. Zadowolony? Domino: No nie do końca. Uratowałem wam dupska, zabiłem demona, należy się 200. Bogdan Boner: Yyy… Domino: Chyba że z fakturką, to będzie drożej.
Janusz Nosacz: (pije piwo) O kurła. Ale za mną to piwo chodziło, cały dzień. Ahh. Dobre piwko, kurła. Dobre. Grażyna Nosacz: Znowu piwo? Ledwie z pracy wrócił i już piwo! Janusz Nosacz: Jak znowu, jak znowu, dopiero pierwsze! Pić się chce człowiekowi, cały dzień na zakładzie robi, to przychodzi z roboty, to się ma prawo chyba napić, kurła! Grażyna Nosacz: To się herbaty napij, a nie pieniądze tylko marnujesz! Co zarobi, to przepije. Ja nie wiem, co za człowiek!? Janusz Nosacz: Kurła, Grażyna, „no herbaty się napiję”, herbatą się nie napiję! Grażyna Nosacz: Bożena to już dwa razy w spa była! Błażej ją zabrał, a ja co? Wstyd przed całą rodziną! Janusz Nosacz: Ta, była w spa. W „sra” chyba. (Grażyna zaczyna płakać) No już Grażyna, kurła, nie bądź, no kurła. Chcesz piwka kurła? Grażyna Nosacz: Zostaw mnie! Nieudacznik jeden! (ucieka z płaczem i trzaska drzwiami) Janusz Nosacz: Kurła…
Grażyna Nosacz: Co to ma znaczyć, znowu piwko?! I to które!? Raz, dwa, trzy, czwarte! No, teraz to się doigrałeś! Janusz Nosacz: Kurła Grażyna, spokojnie, kurła. Wszystko jest tip-top. Z resztą pozwoliłaś. Grażyna Nosacz: Ja pozwoliłam? Niby kiedy? Janusz Nosacz: A niby teraz. Ciach kurła! Grażyna Nosacz: Co to jest? Janusz Nosacz: Taka kurła stara, a czytać nie umi. Grażyna Nosacz: „Wczasy w piekle w Grecji, hotel 3-gwiazdkowy z opłaconymi śniadaniami, dwie osoby dorosłe + dzieci sztuk dwa”… ale… dla kogo… że co… że niby dla nas? Janusz Nosacz: Pakuj się, Grażyna, „all ekskjuzmi” czeka! Grażyna Nosacz: Ale jak? Skąd? Jakim cudem? Janusz! O jezu! Janusz Nosacz: Ma się swoje sposoby, kurła! Grażyna Nosacz: O, Janusz! Hehe! Aż mi się ciepło zrobiło! Może piwka jeszcze chcesz? Janusz Nosacz: Dawaj kurła. Grażyna Nosacz: No już, biegnę! No Bożenka to zdechnie z zazdrości! „Spa pod Radomiem”… Pff, Grecja! (Janusz z rodziną odlatują samolotem) Pilot: Drodzy państwo, wlatujemy właśnie w obszar turbulencji. Pilot włączył sygnalizację „włączyć pasy”, więc prosimy zapiąć pasy, dziękuje. Janusz Nosacz: Kurła, co zapiąć, kurła?… (samolot gwałtownie się porusza) …Kurła!!! No i wylałem pół flaszki… Jak lecisz ty kurła, kto ci dał prawo jazdy, kurła!? (po pewnym czasie samolot ląduje, a bohaterowie meldują się w hotelu) Recepcjonista: Enjoy your stay. Grażyna Nosacz: Co on powiedział? Janusz Nosacz: Nie wiem, kurła. Uśmiechajcie się! Yy, „spasiba, verstehen nicht”, o klucz dał, kurła, bierz i idziem do pokojów!
Janusz Nosacz: Łogiń!!! Grażyna Nosacz: Janusz, przestań, przecież Pjoter ma dopiero 16 lat. Janusz Nosacz: Czyli jest prawie dorosły! Kurła, z resztą muszą się nam te czasy zwrócić. Pjoter, łogiń, kurła! (idą zapozować do zdjęcia, Pjoter wspiął się na palmę) Janusz Nosacz: Ohoho, kurła! Grażyna, rób zdjęcie! Błażej się zesra z zazdrości! Tylko nie wysyłaj przypadkiem, bo majątek za mms-a zapłacimy, zobaczy se jak wrócimy. (Pjoter spada z palmy) Janusz Nosacz: AŁ! Pjoter kurła, wylałeś mnie drinka! Za karę lecisz do baru po na zapas. Weź dla mnie trzy. Te „skurła-drajwery”. Czy jak tam. Pjoter Nosacz: „Skurw-drajwer”, tylko yy… full vodka. Drei. O, spasiba. (Wieczorem): Dżesika Nosacz: Tata, ale tu pisze, że basen tylko do 18 czynny. Janusz Nosacz: Co kurła do 18?! Płacę to wymagam, nie!? Hopla na dyńkę! (wskakuje do basenu) Dżesika Nosacz: I zeskoki wzbronione… Janusz Nosacz: Ohh, cieplutka, psi, psi… O, ulga! I cyk, dwójeczka. (Tydzień później): Grażyna Nosacz: To my oddajemy kluczyk, dziękujemy. Recepcjonista: Okay, you have to pay extra for all inclusive, 900€. Grażyna Nosacz: Ale się opaliłam, aż mi schodzi skóra. Janusz Nosacz: Chyba z ogóra! Yy, a nie, czy to ten, yy… Kurła, co on gada? Dżesika Nosacz: Że mamy dopłacić 900 euro za korzystanie z all inclusive. Janusz Nosacz: Dżesika kurła, weź se jaj nie rób. Dżesika Nosacz: Nie robię. Janusz Nosacz: O kurła. Dobra, tylko bez nerw. Zaraz coś wymyślę. Grażyna Nosacz: Byle szybko. Janusz Nosacz: Yy, tego. (szeptem) Uśmiechajcie się kurła. A na mój znak… Spierdalamy kurła!!! (uciekając, przywala w drzwi i traci przytomność)
Ochroniarz: Tu was mam, ptaszki! Radek: Eee… spokojnie panie starszy, jakoś się dogadamy. (wyciąga 20 zł) Ochroniarz: Co to jest, łapówka?! Jeżeli myślicie, że można mnie przekupić… To macie rację. Ale dwie dychy to za dużo, połowa wystarczy. Radek: No to wydaj pan dychę. Ochroniarz: Nie mam. No i mamy problem. No dobra, ręce do góry! (ktoś zarzuca rurkę na ochroniarza i wypija z niego krew) Radek: Matko bosko, co to, co to się stanęło? Maciek: Radek, od tej ludzkiej krwi mamy chyba haluny. Radek: Ty, możliwe. Ale jazda, zajebiście! Głos: Idioci! Bez ambicji i honoru! Maciek: O kurde, jest coraz lepiej! Patrz tam! (zauważają wampira wypijającego krew z ochroniarza) Radek: O kurde, Maciek mamy przerąbane, toż to legendarny Wampizd. Wampizd: Zgadza się. I zaraz każdego pizdnę w łeb za hańbienie wampirzego rodu! Radek: Ale o co chodzi? Wampizd: A kto świńską krew zamiast ludzkiej tankuje? Radek: Oo, wypraszam sobie! Właśnie raczyliśmy się ludzką. Wampizd: Z probówki, zakażoną! Teraz obaj macie kiłę! Nie jesteście godni nazywać się wampirami. Kara może być tylko jedna!
Wampir: Dzień dobry, możemy zająć chwilkę? Marcinek: A co chodzi? Wampir: Drobnostka, chodzi o twoje życie. Marcinek: Tak się składa, że jeszcze mi będzie potrzebne. Ale mam dla was coś lepszego. Wampir: Niby co? Marcinek: Co powiecie na wpierdol? A nawet dwa, dla każdego po jednym. Wampir: Uu, wiedziałem, że wóda dodaje animuszu, ale żeby aż tak? Dobra, nie ma czasu, pożegnaj się z życiem, bo my nie żartowaliśmy. Marcinek: Ja też mówiłem poważnie. (Boner powala obrzynem jednego z wampirów) Bogdan Boner: Jeb, jeb, jeb, jebut! I na ziemi leży fiut! Hehe, słyszałeś Marcinek jaki ze mnie poeta?
(Boner przebrany za wampira grzebie w śmietniku) Wampizd: Nosz kurwa mać, następny! Czy ja nie wyraźnie mówiłem?! Żadnych tamponów ani podpasek! Żeby to jeszcze podpaska była, przecież to jest pielucha! Do tego obfajdana! Nie gadaj, że chciałeś to zjeść. Bogdan Boner: Nie chciałem. Wampizd: To po jaką cholerę wyciągasz to z kosza?! Bogdan Boner: Zaraz się przekonasz. (obsmarowuje sobie twarz gównem [myśli, że to nutella]) Wampizd: Człowieku, co ty robisz?! Powaliło cię?! O jezu! Przestań, bo się zwymiotuję zaraz! No wysmarował się no… Bogdan Boner: Stawaj do walki! Wampizd: Ty no, gdzie mnie z tym gównem?! Przestań kretynie! Wiesz kim ja jestem?! No, to teraz to się doigrałeś! Idź się umyj i przebierz, to pogadamy! (otrzymuje ciosy od Bogdana) Nie no kurwa zwijam się, to jakiś świr! Jeszcze się spotkamy. Spadam stąd. (Wampizd przybiera formę nietoperza) Bogdan Boner: Marcinek, teraz! Marcinek: I ciach Kasprzaka na cały głos! (włącza radio) Głos z radia (Domino): Hehe, czekaj Marcin, teraz moja kolej! (zaczyna pierdzieć) Hehe, chyba się zesrałem! Marcinek: O, pardon. Nie ta strona. (Marcinek zmienia kasety i teraz w radiu leci symfonia wysokich piskliwych dźwięków, które dekoncentrują Wampizda, i ten podczas lotu wpada na słup wysokiego napięcia) Marcinek: Haha, udało się! Przez ultra dźwięki stracił dezorientację! Bogdan Boner: No dobra, zadanie wykonane, zawijamy się stąd. Tylko gdzie ten kretyn Domino? Domino: Już jestem. Przepraszam, że tak długo trwało, ale wszystkie sklepy były pozamykane o tej porze, musiałem biec na stacyjkę, a to 2 km stąd! Proszę bardzo, oto pielucha wysmarowana nutellą tak jak pan kazał. Bogdan Boner: (orientuje się, że wysmarował się gównem) O kurwa…
Duch Jarek: No i mówi, że teraz będzie badanie prostaty i ciach, palec w dupsko jak fiuta. Trochę się wystraszyłem, bo z zaskoczenia mnie wziął, no ale po chwili pytam: „Panie doktorze, wszystko w porządku?” A ten nic, cisza. Myślę sobie, bada, ale za chwilę odwracam się, patrzę, a ten drugą ręką ciach, ciach, ciach, zasuwa na ręcznym. Już mu chciałem dać w mordę, no ale na szczęście się opanowałem, no bo przecież zdrowie najważniejsze. Co się okazało? Migdałki. Duch Mateo: Cicho, słyszeliście jak coś jebnęło? Duch Krzychu: Pójdę sprawdzić. (przywala w drzwi) Ała! Kurwa, no co jest? Duch Mateo: Krzychu ćwoku, jak chcesz przeniknąć, jak się zmaterializowałeś? Tam na górze zamek jest, to musisz go przekręcić, ten cycek, no. No, a teraz niżej klamka, taki siusiak, no to pociągnij. Nie gębą! Dobra, wszystko jedno, otworzyły się. (Krzychu schodzi na dół i zauważa w kuchni bombę zegarową) Duch Krzychu: Ktoś tu jest? No przecież widzę, że jest, no bo kto by włączył tą bombę zegarową? O kurde… (Na górze): Duch Jarek: Słyszeliście jak coś hukło? Duch Luki: Spokojnie, pewnie podstawiają samolot. Duch Mateo: Chyba nie wszystko idzie zgodnie z planem. Idźcie sprawdzić co to było, ja przypilnuję zakładników. (Luki i Jarek schodzą na dół, gdzie w kuchni zauważają zmasakrowane zwłoki Krzycha) Duch Jarek: O kurde, patrz. „Przybierzmy materialną postać, będzie super”, pierdole, o północy zmieniam się z powrotem w ducha. Może i nie będę mógł walić konia, bo mały przenika przez gradę, ale przynajmniej nikt nie wysadzi mnie w powietrze. Duch Luki: (szeptem) O kurde Jarek, widziałem chyba jakiś ruch w przedpokoju. Gadaj coś ciągle, żeby myślał, że jesteśmy w kuchni, a ja pójdę sprawdzić. Duch Jarek: No, dobra, to może takie… Przychodzi baba do lekarza, a lekarz się pyta: „Co pani dolega?”. No a baba mówi: „Wyrósł mi mały chuj”. A lekarz na to: „No to tak to jest, jak się dzieciaka bezstresowo wychowuje. Duch Luki: Hahaha, Jarek nie mogę z ciebie! Haha, ty jak coś powiesz, „baba z fiutem”, ciekawe, jak robi kupę! (przez swój śmiech, zwrócił na siebie uwagę Bonera, który powala go obrzynem) Bogdan Boner: Debil. Duch Jarek: Luki, wszystko gra? Duch Mateo: (do siebie) Wysłać debili, po śmierć najlepiej, ja nie wiem jak oni się na te studia dostali…
Ksiądz Piotr Natan: Idioci! Tablica jest „Made in Piekło”. Więc przybyły duch nawet gdy za życia był dobry, teraz jest zły jak polonez w dieslu! Zły Duch: Masz rację, klecho. Ale wypad z baru, bo jestem trochę zajęty. Ksiądz Piotr Natan: Może zmierzysz się z kimś, kto zna karate!? Zły Duch: Nie rozśmieszaj mnie! Bo się sfajdam w kimono, a na białym to będzie znać… (otrzymuje cios od Natana) O kurde, nie żartował. „Wirująca miotła?” Skąd znasz ten cios? Ksiądz Piotr Natan: Wszystko jest w katechizmie klasy 6! Tylko trzeba czytać ze zrozumieniem! Hua, „leniwe prosię”! Zły Duch: Niemożliwe! „Leniwe prosię” nie jest taki mocny! Ksiądz Piotr Natan: Chyba, że przeciwnik jest z piekła, a zadający cios codziennie przez godzinę moczy pięści w wodzie święconej! Hua, „Osioł na wakacjach”! Hua, hua, hua! „Kulawy wąż” i żmija zabiła nieboszczyka! Nie żyje! Widzisz Boner? Tak się wali! A ty jedyne, co umiesz walić, to wóda! Bogdan Boner: Nie jedyne. Ksiądz Piotr Natan: A niby co jeszcze? Bogdan Boner: Baby między uda! Hehehehe, jeden jeden! Ksiądz Piotr Natan: Eee… kiedyś się doigrasz!
Kastrator: I jak? Zajebiście było, co? Defekator: Tylko trochę mało ludzi. Inseminator: I chyba średnio się podobało. Jeden rzucił we mnie kuflem. Defekator: Ja dostałem krzesłem. Inseminator: To co, zawijamy się? Kastrator: Chwila moment! A nie zapomnieliście o czymś? Defekator: O czym? Kastrator: A kaska za występ, to co!? Właściciel: No, to tak, podliczmy – sprzedanych biletów dziewięć, minus cztery, bo musiałem zwrócić kasę, bo wyszli po pierwszej piosence i się awanturowali, że za takie gówno nie będą płacić. Dalej tak – odjąć trzy duże pizze i dziewięć browarów… no, czyli wisicie mi jeszcze siedem dych.
(Ajronwejder zaczyna koncert, i gra piosenkę „Necrodżentelmenel”) Inseminator: Na podłodze w kiblu kima, i kontaktu już z nim ni ma. W gacie chyba zerżnął się. Oh yeah! To właśnie on – co impreza zgon. Trzy piwa i śpi. Urwał mu się film. Necro, necro, necrodżentelmenel. Po każdym melanżu cztery dni trzeźwieje. Necro, necro, piwo, wódka, łycha. Wygląda jak trup, ale wciąż oddycha. Hałas wcale go nie budzi, ani śmiechy w kiblu ludzi. Na podłodze mu wygodnie. Na serio się zeszczał w spodnie. Urżnął się w trupa. No i teraz dupa. Kiedy tak śpi, zróbmy mu dowcip. Necro, necro, necrodżentelmenel. Po każdym melanżu cztery dni trzeźwieje. Necro, necro, piwo, wódka, łycha. Wygląda jak trup, ale wciąż oddycha.
Defaktor: Aaaa! Kamil, Bartek… trafił mnie. Już niedługo pociągnie… czterdzieści, góra pięćdziesiąt lat. Ale zanim umrę, muszę się wam do czegoś przyznać… wcale nie słucham metalu… zgadza się – kocham disco polo! Kasety w samochodzie wcale nie należały do szefa. Wcale nie podoba mi się to, co gramy. Kamil tłucze w te bębny jak małpa, moja gitara z tym efektem jęczy jak chłop rypany w dupę. A twój śpiew, Bartek… wybacz, ale bełkoczesz jakbyś w tej gębie trzymał kutasa. Kastrator: Eee, ej! Ty wcale nie jesteś ranny, kula przebiła gitarę basową! Inseminator: Co? Mój bas?! Kurwa, no i sto złoty psu w dupę. Kastrator: To od tej pizzy cię tak bęben napieprza, i nie dziwię się, bo dwie duże ojebałeś.
Bogdan Boner: (przebrany za Mikołaja) A więc Marcinku, czy byłeś grzeczny w tym roku? Marcinek: No pewnie! Bogdan Boner: No to dla Marcinka, proszę bardzo. Marcinek: Co to? Hurra, wypłata za wrzesień! Dziękuje szef… yyy… święty Mikołaju! Bogdan Boner: A ty, Dominiku? Byłeś grzeczny? Domino: No kurwa! Bogdan Boner: No to proszę bardzo, to dla Ciebie. Domino: Hurra, pusta koperta! Bogdan Boner: Możesz se napisać list. A to dla szefa. Domino: O, to ja przekażę, bo akurat siedzi w WC. Z resztą pewnie się minęliście, bo jak on wszedł do kibelka, to ty Mikołaju za chwilę wyszedłeś. Bogdan Boner: Tylko ostrożnie, żebyś nie stłukł. (Ktoś puka do drzwi) Marcinek: Kto to może być? W wigilię? Domino: Nieproszony gość! Widzisz Marcin? Dobrze, że się uparłem, żeby zrobić te dodatkowe nakrycie na stole. Bogdan Boner: Mam nadzieję, że nie przychodzi z pustymi rękami. (zdejmuje sztuczną brodę) Bo litr na czterech to będzie śmiech, a nie wigilia. Domino: Co, co? Ale jak? Mikołaj wygląda jak szef! Marcinek: Ehh, Domino, to jest szef… Domino: Nie wierzę! Pod tą sztuczną skórą musi być prawdziwa broda. Bogdan Boner: Przestań mnie szczypać kretynie i się schowaj! Niewiadomo, kto to. Może się zdziwić na widok demona.
Bogdan Boner: (po zauważeniu opętanego proboszcza) No i wszystko jasne. To żadne opętanie, tylko najebanie. A oto sprawca całego zamieszania, wino mszalne. Domino: Mogę? Hehe, wino mszalne, akurat. Przecież to zwykły jabol. Ten akurat… (wącha) z wilczych jagód. Ile ja się tego ochlałem w zawodówce! Żadne wagary nie mogły się obejść bez pryty jagodowej. Ehh, piękne czasy. Na ludzi to trochę bardziej działa, to nie jest zwykłe upicie. Bogdan Boner: Znalazł się ekspert, pijany jak nic, przecież widzę! Swój swojego rozpozna z daleka. (Opętany Proboszcz rzuca się na Bonera) Bogdan Boner: O ty! Na dopingu, trzeźwego atakujesz?! To wbrew świętemu kodeksowi Wushido! Czekaj, golnę sobie i wtedy pogadamy! Marcinek, Domino, ściągnijcie ze mnie tego pijaka! Domino: Szefie, on nie jest pijany, tylko nawiedzony! To znaczy wstawiony też jest, i to konkretnie, ale głównie nawiedzony! Jak mówi stare powiedzenie demonów: „Jak człowiek z wilczych jagód wino wypija, to mu odbija!” (Marcinek psika proboszcza gazem modlącym w oczy) Opętany Proboszcz: Co za frajer! Nie wie, że zły duch jest odporny na działanie gazu łzawiącego! Marcinek: Jesteś pewien, że to był gaz łzawiący? Opętany Proboszcz: O cholera, to był gaz modlący! Ale szczypie, AAAAAA!!! (ucieka) Marcinek: Szefie, wszystko okej? Bogdan Boner: No nie bardzo, spierdolił.
Domino: Nieźle się urządził. Gdybym kilka lat temu wiedział, jaki to hajs, to bym szedł na księdza, a nie na wagary. Bogdan Boner: Zamknij mordę, Domino! Domino: Słyszeliście to? Bogdan Boner: Co? Domino: (szeptem) Jak nazywa się meksykanin z trzema kutasami? Bogdan Boner: Co za debil, cisza! Domino: Nie wiecie? Metallica. (Boner sprzedaje z liścia Domino) Ała! No za co, no?!
Bogdan Boner: Paka jest pseudo-kuloodporna! Proboszcz Pafnucy: Co to znaczy? Bogdan Boner: To znaczy, że nie jest kuloodporna! Ale pazury może wytrzyma!
Święty Mikołaj: W wigilię należy wybaczyć najgorszemu wrogowi! Nawet teściowej. Z resztą, kto będzie niegrzeczny, dostanie rózgę, a dla grzecznych dzieci, mam super prezenty! Domino: I co, łyso wam teraz? Prawdziwy Mikołaj! Demon Wikariusz: O wy sprzedawczyki, judasze niewierne! Macie swojego Mikołaja, siusiaki! (postrzela Mikołaja) Nie ruszać się! Renifer Bartek: Cholera, trafił szefa! Renifer: Bartek, co ty pierdolisz, przecież Kuba jest z przodu, czyli on jest szefem. Renifer Bartek: Ehh, debil… Domino: Ale zajebiście, gadają ludzkim głosem, bo wigilia! Czyli to też prawda! Renifer Bartek: Która godzina? Renifer: 23:59. Renifer Bartek: No dobra, słuchajcie, póki jeszcze umiemy gadać. Rozpinamy się i na „trzy, cztery” atakujemy tego z rogami. Renifer: Zgoda! Renifer Bartek: Trzy, czte… (wybija godzina 24:00, dzięki temu, że skończył się post, renifery rzucają się na wikariusza i zjadają) Marcinek: Co się stało, dlaczego go zjadają? Bogdan Boner: Bo już mogą, o północy skończył się post. Święty Mikołaj: Uff, udało się. No dobrze, kochani. Ustawcie się w kolejce i weźcie sobie prezenty. Wybaczcie, że nie rozdam ich osobiście, ale trafił mnie, pierdolony. Domino: Chodźcie w kolejkę, prezenty! Święty Mikołaj: (wyciąga wódkę) To miał być prezent dla wikarego, ale jemu już nie będzie potrzebny. Wesołych świąt! Marcinek: Szef nie staje w kolejce? Bogdan Boner: Nie, ze stary jestem, żeby wierzyć w Mikołaja. Ale chętnie pomogę mu stanąć na nogi, czyli rozpić tą flaszkę!
Sztygar: No co jest synek? Ciś z tą robotą, a nie się smolisz. Franek Cipień: Przeca fedruję. Sztygar: To ma być fedrowanie?! Dwanaście godzin sam żeś jest i dopiero trzeci wagonik rychtujesz. Franek Cipień: Ja się som nieci z podziemia, podanie o robota żem składał do pracy w biurze. Ja jest księgowy, a nie hajer. Sztygar: Oj, Francik, Francik, młody żeś jest a gupi! Robota na grubie jest jak seks, im jesteś głębiej, tym lepiej. Bo na wierchu zostają ino jajca i rzyć. Jesteś chop czy rzyć? Franek Cipień: No rzy… znaczy chop! Sztygar: To fedruj, nie marudź, bo w pysk! Ino terozki kop pionowo w dół. Pobijemy rekord Masztalskiego. (Jakiś czas później): Pomocnik: Bercik, jesteś pewien? Może i Masztalski wkopał się najniżej i mo rekord, ale przypłacił to życiem. Sztygar: W rzyci to ja mom te bojki. Pomocnik: Ja cię prosza, koż mu przestać, nie można kopać głębiej niż 1300. Tam jest coś złego… Sztygar: (śmieje się, po czym pierdzi) Pierońsko wodzianka… Franek Cipień: (w myślach) Pobijemy… Chyba ja pobija, gruby ino stoi i się patrzy. (Nagle coś z dołu wciąga jego młot pneumatyczny do dziury, ku przerażeniu Franka) Sztygar: Rozdupcymy rekord Masztalskiego! Choby GKS Zagłębia Sosnowiec. Franek Cipień: (ucieka) Uciekajcie, tam coś jest! Sztygar: Co on pedzioł? Pomocnik: „Uciekajcie, tam coś jest”. Sztygar: Nie rozumia. O co mu biega? Pomocnik: Ciśniemy chopy, bo sam jaki bebok jest. Sztygar: Wiedziołech! Pomocnik: A, godołech, co by w dół nie fedrować? Sztygar: Wiedziołech, że to gorol, a nie coby nie fedrować. (Pomocnik zauważa w oddali demona) Pomocnik: O pierona… Sztygar paczy. Sztygar: Pieronie, następny gorol. Ino echt Ślązaki mogą wejść na gruba! Jo ci dom! (Sztygar zostaje zmasakrowany poza ekranem) Pomocnik: Barbaro, brunatno patronko hajerów, oszczędź! Dogadamy się jakoś. Hujbert: Już raz się dogadywaliśmy. I nie dotrzymaliście umowy! HUA!
Hujbert: Nosz kurwa mać, znowu! Nie wytrzymam zaraz… Terenia: Hujbert! Prosiłam Cię tyle razy, żebyś nie przeklinał. Hujbert: Co „nie przeklinał”, co „nie przeklinał”?! Sama przeklinasz! Terenia: Co ja poradzę, że Cię tak ochrzcili?
Hujbert: Pamiętaj, załatwiamy ich pojedynczo, po cichu, żeby reszta się nie zorientowała. Zachodzimy od tyłu i harat pazurami po plecach jak Tusk w gałę. Wszystko jasne? Hujbert Junior: Tak, w gałę. Hujbert: Ehh, z Ciebie już nic nie będzie… Ruszamy, najpierw tego co tak wierci. (idą w kierunku górala) Hujbert: Idziesz. (stoi za plecami górala i bierze kilofa do ręki) Hujbert Junior: I cyk od tyłu, jak chłopa po pijaku. Niby dla beki, a tak na serio, żeby sprawdzić jak to jest. HUA! (Hujbert zahacza kilofem o sufit i urywa jego spory fragment, który spada mu na głowę) O Jezus… Hujbert: Co za kretyn! Boże, za jakie grzechy pokarałeś mnie takim debilem?! Niemożliwe, że ja go spłodziłem. Terenia! Ty puszczalska dziwko, czekaj tylko wrócę na chatę! A ten co, głuchy? Sufit mu się prawie na łeb zawalił, a ten dalej boruje. Już ja Cię urządzę. (wyprowadza cios kilofem, jednak okazuje się, że to był tylko manekin) Hujbert: No co jest? O cholera, co to ma znaczyć? Hujbert Junior: Tata, przecież to manekin jest, co my, w sklepie jesteśmy? Hujbert: Raczej w dupie. Mam złe przeczucia, dziwnie pusto tutaj, ostatnio było ich kilku, a teraz tylko to. Wracamy do domu! Mam do pogadania z twoją matką… Hujbert Junior: (gwiżdże) Hujbert: Przestań, bo w końcu ktoś nas usłyszy! Hujbert Junior: Przecież to my chcieliśmy tutaj postrach siać, a teraz uciekamy jakby nas Prokto Agresor gonił. Hujbert: Coś mi tu nie gra. To może być pułapka. Na razie jest cicho, czyli sprawa załatwiona. A jak znowu zaczną nam wiercić nad głowami, to załatwię ich sprawdzonym sąsiedzkim sposobem. Będę tłukł trzonkiem od szczotki w sufit! Zobaczymy, kto dłużej wytrzyma. (W kopalni gaśnie światło) Hujbert Junior: Tata, to ty zgasiłeś światło? Hujbert: Niby po co miałbym to robić, geniuszu? Spokojnie, zaraz oczy przyzwyczają się do ciemności, to ruszymy dalej. (Ktoś przeładowuje karabin) Hujbert: Junior, to ty? Hujbert Junior: Niby po co miałbym przeładowywać karabin? Przecież nie mam pozwolenia na broń. Z resztą kto by gasił światło, żeby w takiej ciemnicy strzelać? Chyba tylko… HYY! Prokto Agresor! Hujbert: Wiedziałem, że jesteś głupi, ale nie myślałem, że aż tak… Żeby się wymyślonej postaci z kiepskiego pornol… OHH! Hujbert Junior: Tato, wszystko gra? Hujbert: Uciekaj… debilu!
Hujbert Junior: A tak przy okazji… można fotkę? Bogdan Boner: (w przebraniu Prokto Agresora) Proszę bardzo. Uśmiech… i cyk z fleszem! (Boner wystrzela z karabina, zabijając Juniora) Marcinek: Uff, dzięki, w ostatniej chwili. Swoją drogą nie rozumiem po co to przebranie. To z jakiegoś filmu? Bogdan Boner: No nie gadaj, że nie widziałeś Prokto Agresora, jakim świecie ty żyjesz? Najlepszy pornos w historii kina! Może sceny erotyczne nie są zbyt udane, za to fabuła wciąga, jak klienci dilera gwiazd.
Wróżka Zębuszka: (szeptem) Kurwa, pierdolone parapety! Znowu to samo! Kurwa, co za chuj wymyślił, żeby podłogę tyle niżej robić?! Ał! Nosz kurwa jebana mać! Co za pierdolone bachory! Znowu te klocki wypierdalają wszędzie! Kurwa, jakbym za kudły złapała, po ryju natrzaskała, to by się nauczyły skurwysyny sprzątać po sobie, do śmietnika to wszystko wyjebać kurwa! (podchodzi do łóżka) No ja pierdole, to czwórka, to już papierkowy trzeba dać. Ja pierdole, co oni sobie myślą, że ja forsą sram?! A nie czekaj, jest skarbonka! Uff, kurwa, no to mi się udało. No i dobra, ale skoro już tu jestem, to sprawdzę barek.
Bogdan Boner: Domino, w dupie mam to, że po nocy wychodzisz narąbany z biura i straszysz ludzi w okolicy, trafisz w końcu na kogoś, kto nie boi się demonów, i Ci odrąbie ten rogaty łeb! Domino: No to o co chodzi szefie? Bogdan Boner: O to, że chodzisz narąbany moją wódką! Z resztą, jak idziesz straszyć do nocnego i wykurzasz ekspedientki, to mógłbyś coś przy okazji wynieść z tego sklepu! Domino: To szef zajrzy do lodóweczki. (Boner zagląda do lodówki i zauważa w niej kilka flaszek) Bogdan Boner: Eee, Domino, no to to jest pracownik! (Do biura Bonera wchodzi komendant policji) Komendant: Boner… potrzebujemy twojej pomocy. Bogdan Boner: Nie no komendancie, już zamknięte. Marcinka wysłałem do domu, a ja właśnie siadałem do kolacji. Komendant: Dobra, zapłacę ekstra. Bogdan Boner: Czyli ile? Komendant: Czyli tyle ile normalnie, ale tym razem naprawdę zapłacę. Bogdan Boner: Ehh, no dobra. Tylko zamknę Domino w magazynku, żeby mi lodówki nie opróżnił! Domino: No nie no…
Komendant: Jasnota strzelił do niego trzy razy, a ten nic! Jest nieśmiertelny! Bogdan Boner: Albo Jasnota strzela jak Milik.
Wróżka Zębuszka: (szeptem) Kurwa, ciii! Ja pierdole, zawsze kurwa na tych parapetach nastawiają gówna ile się tylko da! Dobra, teraz zęby. Ale najpierw światełko, bo ten mały chuj pewnie klocki porozrzucane wszędzie pozostawił. Kurwa, mowiłam? Kurwa, co jest do chuja Wacława z tą bateryjką?! Kurwa, wyczerpała się. No nic, połowa drogi za mną, może się uda nie nadepnąć. Kurwa! Ała! Ja pierdole! No niech to chuj! Kurwa! Jak dojdę do tego łóżka, to chyba gnoja zajebię za te klocki! NOSZ KURW!! (dochodzi do łóżka) O kurwa, aż dwa! Nieźle, wczoraj bym się wkurwiła, ale dziś jestem przy kasie. Masz chujku stówę, udław się. (Na komendzie policji, Boner, Komendant i Jasnota obserwują Wróżkę Zębuszkę) Bogdan Boner: Oho! Chwyciła przynętę. I poszła! Spierdziela! Jasnota: Ale szybko, już jest za Wisłą! Komendant: Nie rozumiem, dlaczego jej nie załatwiliśmy jak była w pokoju? Bogdan Boner: A co nam po martwej wróżce? Chcemy mieć martwą wróżkę i zrabowany szmalec, nie? Komendant: No tak, jeszcze szmalec, zapomniałem. Jasnota: Kurde, z 200 na godzinę, jak ona się tak szybko porusza? Bogdan Boner: Skrzydełka. Zaraz będziemy wiedzieli gdzie mieszka. Jasnota: Zatrzymała się. Czej, gdzie to jest? Bogdan Boner: Ząbki! No tak, a gdzie indziej? Dobra, wysyłaj tam ludzi, zanim tam dojadą, będzie już po wróżce. (Ząbki, dom Zębuszki) Wróżka Zębuszka: Nareszcie, koniec moich problemów! Że też wcześniej nie wpadłam, żeby obrabować ten bank, tylko pracowałam jak ten frajer, przy wywozie nieczystości płynnych. Praca może i fajna, ale kiepsko płatna. No i trochę szkoda, że w motopompę szef nie chciał zainwestować, tylko wiadrem kazał wybierać z szamba. No nic, smacznego. (połyka odbytem zęba) (Na komendzie): Bogdan Boner: Jak się pewnie domyślacie, w jednym zębie ukryłem nadajnik. A w drugim, jest mikrobomba. A raczej była… (aktywuje bombę, która zaczyna pikać) Wróżka Zębuszka: O kurw…
(Mężczyzna ma dylemat, czy pojechać na dziwki) Diabeł: Masz jaja w portfelu i 50 zł w spodniach? Mężczyzna: Co? Diabeł: Znaczy odwrotnie. Mężczyzna: No mam. Diabeł: No to zrób z nich użytek, nie bądź frajerem! Anioł: Nie rób tego, pomyśl o swojej żonie! Diabeł: No właśnie, pomyśl o swojej żonie. (Mężczyna przypominając sobie wygląd nieatrakcyjnej żony, decyduje się posłuchać Diabła)
Marcinek: Szefie, dlaczego się chowamy? Przecież to tylko woda. Bogdan Boner: Marcinek, kretynie! Ciśnienie jest takie, że zaraz ci odetnie ten pusty łeb! Domino: A więc to prawda! Miejsce jest nawiedzone i właśnie nas atakują duchy ochotniczej straży pożarnej! Bogdan Boner: A co ty myślałeś, że przyszliśmy do tej remizy na zabawę?! Domino: Szczerze mówiąc, to miałem taką nadzieję!
Duch Strażaka: Panie komendancie, melduję, że zginąłem na posterunku, zaraz umrę… tym razem na dobre. Pierwszy raz, gdy jeszcze byliśmy ludźmi, podpalaliśmy domki na działkach tak jak pan kazał, bo płacą nam w końcu od godziny gaszenia. Niestety nie powiedział nam pan, że benzyna jest aż tak łatwopalna. No ale, skąd pan miał wiedzieć, w końcu spłonął pan razem z nami. Aaaa! Boli! Proszę mnie dobić. Pompuj pan w ten pysk jak w pisuar. Duch Komendanta: Odpoczywaj w pokoju Kamilku… albo w kuchni, gdzie tam wolisz. A teraz, czas na was! No co jest? Kurwa, koniec wody. No dobra, załatwimy to jak w budzie. Solówa na gołe klaty, jeden na jednego, zgoda? Bogdan Boner: Zgoda! Duch Komendanta: Tak? Yy, no dobra. To zasady są takie. Nie można pluć i szczypać, reszta dozwolona. (zauważa nagiego Bonera) Yy… Ty kurde, to na gołe klaty to się tak tylko mówi, no nie trzeba się rozbierać, i to całkiem. Bogdan Boner: Stawaj do walki! Duch Komendanta: Nie no, to trochę obrzydliwe, tak z sikawką na wierzchu… Ał! (zostaje powalony przez Bonera) Ty zaczekaj chwilę, nie no jajami mnie dotykasz! Aaa! Zejdź proszę! Nie wytrzymam dłużej! Dobra, poddaję się! Słyszysz? Oo, toporek! Bogdan Boner: Yyy… Duch Komendanta: (wbija sobie toporek w głowę) Udało się! W dupę se wsadź te jaja, już mi wszystko jedno…
(po tym, jak w wyniku wypadku, Żuk przebił barierkę na moście i zaczął chwiać się nad przepaścią. Marcinek szczęśliwie został w kabinie, jednak Boner wypadł przez przednią szybę i uczepiony maski zaczął zwisać kilkanaście metrów nad taflą wody) Bogdan Boner: Kurwa Marcinek, wyciągnij mnie, bo sam nie dam rady! Marcinek: Dobra spokojnie, już. (w myślach) Portfel, z kasą. A gdyby tak zabrać portfel z zaległymi wypłatami i olać pijaka, niech zleci i się połamie? Nie no, głupio trochę. Ale w sumie jemu nie jest głupio jak mi nie płaci.
Diabeł Marcinka: No co jest? Bierz portfel i dzida z Żuka! Marcinek: Ee, a szefi? Diabeł Marcinka: Gdy prosiłeś o wypłatę, kazał Ci spadać. Teraz sam niech spada. Marcinek: No ale, coś mu się może stać… Diabeł Marcinka: Srać! Anioł Marcinka: O jezu, przepraszam za spóźnienie, ale straszne korki w niebie o tej porze. Yy, czy ktoś może mi naszkicować sytuację? Marcinek: Nie wiem, co mam zrobić, aniołku. Bogdan Boner: Marcinek, przestań bełkotać pod nosem i wyciągnij mnie, długo tak nie uwisnę! Krzysztof Kleń (Diabeł Marcinka): Poczekaj Marcinek, zmieniam zdanie! Marcinek: Yy, o co ci chodzi? Krzysztof Kleń (Diabeł Marcinka): Chwila, zaraz Ci powiem, tylko najpierw zawiąże buta. Pracownik ZUS: Dość tego! (pojawia się jako drugi diabeł Marcinka) Diabeł Marcinka 2: Co jest frajerze? Nie masz swojego rozumu, tylko powtarzasz, co ten ćwok mówi do mikrofonu? Diabeł Marcinka: Yy… o co chodzi? Krzysztof Kleń (Diabeł Marcinka 1): No co jest? Zepsuło się coś? Ty, powtarzaj co mówię! Bierz portfel i spadaj! Diabeł Marcinka 2: Nie słuchaj się go! Bogdan Boner: Marcinek! Kurwa…! Domino: (trzymający Żuka)) Uwaga! Zaraz puszczę! Anioł Marcinka: Kurde, ja już się pogubiłem o co tu chodzi… Marcinek: Ehh… będę tego żałował. (Marcinek wciąga i ratuje Bonera) Bogdan Boner: Kurwa, w ostatniej chwili… Marcinek: Szefie, obawiam się, że jednak nie zdążyliśmy… Domino: Wybaczcie, przyjaciele… (puszcza Żuka, jednak pojazd na szczęście nie spada w przepaść) O, dziwne…
Żona: Naprawdę nie wiem, o co chodzi. Córka odmawiała różaniec codziennie. Ksiądz Piotr Natan: I tu popełniliście błąd. Jest ruda, czyli powinna odmawiać ryżaniec. Niestety, tak jak myślałem, mam dwie wiadomości. Złą i dobrą. Zła jest taka, że córka jest opętana przez demona i trzeba przeprowadzić egzorcyzmy. A dobra jest taka, że jestem w tym dobry. Żona: Czy to aby bezpieczne? Ksiądz Piotr Natan: Nie dla demona. Odsuńcie się. Wynoś się, precz siło nieczysta, bezbożniku, obiboku, nierobie! Precz z tego domu! Nie no, mówiłem do diabła… Mąż: Aha…
Mąż: Zaraz, skoro demon opuścił umysł Dżesiki, to gdzie się teraz podziewa? Ksiądz Piotr Natan: (ma czarne oczy, oznaka opętania) Nieważne. Za egzorcyzm należy się co łaska. Żona: Tak tak, oczywiście, proszę. (Natan zabiera kobiecie 50 zł, a także cały portfel, po czym wsiada za kierownicą i otwiera puszkę piwa) TYMCZASEM W UMYŚLE KSIĘDZA NATANA… Ksiądz Piotr Natan: Rozwiąż mnie, ścierwo! To moje ciało! Demon: Ha-ha-ha-ha… teraz ja tu rządzę! I cyk, piwerko! (Natan pod wpływem opętania wypija piwo za kierownicą) Ksiądz Piotr Natan: Jak możesz pić i jechać?! To nielegalne! Demon: Milcz, klecho! Bo zarobisz z piąchy w japę!
Bogdan Boner: Marcinek, debilu, dlaczego otworzyłeś puszkę Pandory?! Marcinek: Przepraszam! Myślałem, że to paprykarz szczeciński! Bogdan Boner: Idioto, jesteśmy pod Piasecznem!
(Na polu): Bogdan Boner: Przecież tu nic nie ma. Ksiądz Piotr Natan: Nie prawda, koleżko. Jesteśmy my. Ale za chwilę, będę tylko ja! (rzuca krucyfiksosztyletem w ramię Bonera) Bogdan Boner: Ała, kurwa! Natan parówo, co cię opętało?! Zaraz… Pachnie od ciebie piwem i papierosami, a przy rozporku masz ślady szminki. To by było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. Naprawdę coś Cię opętało! Ksiądz Piotr Natan: To miała być tajemnica, ale skoro zostały ci 3 sekundy życia, to możesz znać prawdę. Tak, jestem opętany! Siup! (rzuca w Bonera drugim krucyfiksosztyletem i zaczyna do niego celować z pistoletu) A teraz, ręce do góry, siusaczku krwią zbryzgany! Nie uczyła mama, że w okres nie wolno?! No dobra, miło było, ale… A czekaj… A co ci tam zza pazuchy wystaje? Mmm, piersióweczka, i to pełna. Nie martw się, nie jestem egoistą. Ta lufa jest dla mnie, a ta dla ciebie! Twoje zdrowie (wypija z piersióweczki) O kurde! Co to było?! Bogdan Boner: Wóda święcona. Odpręża ciało i oczyszcza duszę. Czyli działa tak samo jak zwykła wóda, na ludzi. Ale demony zabija!
(W umyśle Natana, po pokonaniu opętującego go demona) Ksiądz Piotr Natan: (śpiewa pijany) Zarzygali całe boisko! Na-na-na, na-na-na-na! Chłopaki, nie wiem co się dzieje, ale zajebiście się czuję! Oho, chwila… (zaczyna wymiotować) Bogdan Boner: Rzygaj, rzygaj… Zasłużyłeś sobie! Ksiądz Piotr Natan: Eh, eh… No dobra, to wszystko. Już mi trochę lepiej. Bogdan Boner: Ehh, Natan parówo, jak ty mało o chlaniu wiesz. To jeszcze nie koniec…
Marcinek: To ja, Marcin Łopian, lat 19. Zamieszkały w Pęcherach, gmina Piaseczno. Urodzony w Łbiskach między Pęcherami, a Piasecznem. Zgadza się, ojciec nie zdążył dojechać Ursusem do szpitala w Piasecznie, stąd ta szrama na policzku. Z broną talerzową nie ma żartów. Pewnie zastanawiacie się, co robi pomocnik majstra budowlanego o 3 w nocy z rozwaloną gębą na środku ulicy. Zaznaczam, że ciągle jestem w pracy. Kto pomyślał, że właśnie przyjąłem high kicka na mordę, wygrywa żeton na kielnię i beton. No, ale koniec żartów, pora odzyskać przytomność, i stawić czoła przeciwnikom. Owszem, oprócz budowlanki, zajmujemy się także zwalczaniem sił nieczystych. To Domino. Tak, jest demonem, ale jest po naszej stronie. W piekle ma przerąbane, więc dołączył do naszej ekipy kilka miesięcy temu. Może i jest kiepski w walce wręcz, za to słabo się bije. Ehh, a to jest nasz szef… Bogdan Boner. Na strzelnicy jest mniej więcej tak samo dobry, jak Domino w ringu.
Bartek: Ale zaraz będzie zajebiście Krzychu! To będzie melanż życia! A jakie zaopatrzenie mamy, dwanaście browarów w siatce, a na deser flacha w plecaku! Krzychu: Kurna, Bartosz!(szeptem) Pojebało cię? Ani mi się waż wymawiać słowa flacha przy Piortasie. Bartek: Po pierwsze, jeszcze go tu nie ma, no właśnie… (krzyczy) Piort! Ruchy! A po drugie, to o co Ci chodzi? Krzychu: A oto, że on w życiu alkoholu w gębie nie miał. Ledwo się na ten browar dał namówić. (szeptem) Nie chcę, żeby się spłoszył. Bartek: To po się składaliśmy na… (flaszkę) Krzychu: Zobaczysz. (Demon Piort wychodzi z bloku) Piort: Siema ryje. Krzychu: No nareszcie! (Bartek i Krzychu śpiewają): Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam! Jeszcze raz, jeszcze raz… Diabeł: Ej, gnoje! Musicie się tak wydzierać pod oknami?! Nie pomyślicie, że może człowiek na nocną zmianę zasuwa przy kotle i w dzień chciałby sobie trochę odpocząć?! Diablica: Panie, co się pan tak drzesz?! Ja tu mam home office! Diabeł: W dupę se wsadź ten home office! 150 za godzinę po zniżce dla sąsiadów… Wiesz ilu ja muszę w kotle przerobić żeby tyle wyciągnąć?! (W międzyczasie Krzychu, Bartek i Piort udali się do parku) Piort: Hmm, to tak pachnie piwo. Krzychu: Nie, tak pachnie gówno. Dawaj Piort, osiemnastkę ma się tylko raz w roku!
Belzedup: Kurna mać… Kurna mać, widzisz co narobiłeś?! Tomek: Z całym szacunkiem wasza łajdackość, ale to szef wlazł za taśmę i przewrócił drabinę! Aaa, jaki ból! Jakby mi kto piwo bezalkoholowe do gęby lał! Belzedup: No nie obędzie się bez lekarza, jesteś ubezpieczony? Tomek: A skąd. Belzedup: No, masz szczęście. Czyli sam bulisz za leczenie. Demon: Szefie! Szefie! (dyszy z powodu zmęczenia) Dzień dobry, wasza skurwysyńskość… O cholera Tomek, co Ci się stało? Tomek: Nic takiego, złamałem nogę. Demon: Łoo, znam ten ból. Jakby Ci kto piwo bezalkoholowe do… Belzedup: Gadaj po co przyszedłeś, bo każę cię skrócić o jajca! Demon: A więc mam dwie wiadomości. Po pierwsze musi pan zobaczyć wiadomości, a po drugie samochód odebrany z warsztatu stoi zaparkowany tam gdzie zawsze, po telewizorze ani śladu.
Bogdan Boner: Domino, umiesz śpiewać? Domino: Ani trochę, ale bardzo lubię. Bogdan Boner: Czyli jak większość wykonawców, doskonale!
Bogdan Boner: Domino? Domino: Tak, szefie? Bogdan Boner: Dajesz na scenę. Domino: Rozkaz. (Domino wychodzi na scenę ubrany jako Andrea Zboczelli, przyciąga tłum i zaczyna śpiewać): A jaja jaja, wchodzę po jaja! Po same jaja, bo resztę mam kupioną. Weź go do łapy, potem do japy. Może być słonawy, bo pomyliłem przyprawy. (zaczyna śpiewać demonicznym głosem) To omlet dla Ciebie, BEJBE. Miłosny omlet, BEJBE. Otwórz szeroko gębę i wyobraź sobie, że to siusiak!
Upiór: Może i za życia byłem zwykłym menelem, za to po śmierci żyję jak król. Co ja mówię jak król, jak królewicz! To znaczy pracuję jak królewicz, bo mieszkam gdzie indziej.
Bogdan Boner: Jak to muszę ją przelecieć? Upiór: Takie jest prawo niespodzianki, nic na to nie poradzę. Musisz zaliczyć Stasię i ciesz się, że nie odwiedzili mnie teściowie, z psem. Bogdan Boner: Wiesz co? To ja już chyba wolę Cię zabić. Upiór: Nic z tego. Nawet jak mnie zabijesz, klątwa i tak będzie działać! Bogdan Boner: A konkretnie co się stanie? Upiór: Pech. Zacznie Cię prześladować pech. I nie chodzi tu o zwykły niefart, że kupisz kratę browaru, a w domu okaże się, że piwo jest bezalkoholowe. Bogdan Boner: Kurna człowieku, weź nie strasz! Upiór: Będzie kuźwa taka lipa, że niechcący otworzysz jedno, spróbujesz, i Ci to jeszcze zacznie smakować.
Domino: Tak? To teraz uważaj, myk, dupek żołędny makao! Żądam dziewiątki! Marcinek: Tak? To ty uważaj jeszcze bardziej, ciach, też jopek, makao! Żądam dziesiątki! Domino: (śmieje się) Frajerze! Dama na wszystko, wszystko na damę! Po makale! Marcinek: Ej, nie możesz tak! Domino: Kto tak powiedział? Marcinek: Zasady tak mówią! Domino: Po pierwsze, gra się żeby wygrać, a po drugie… (zaczyna celować z pracy) Hande hoch! Marcinek: Domino, no co ty? Przecież jesteśmy kumplami. Domino: Flota, nie ma kumpli! (wypuszcza kamień, by nastraszyć Marcinka) Bogdan Boner: (wchodzi do biura) No i prawko poszło się jebać na trzy miesiąc… Ał! Kurr! Domino: O kurde, sory szefie, chciałem tylko Marcinka nastraszyć, no po prostu pech, że pan wszedł akurat w tym momencie!
Bogdan Boner: Dobra matoły, który mi powie, czy do gotowej mieszanki tynkarskiej można dodawać piachu? Domino: Można! Bogdan Boner: Ehh… A drugi debil co mówi? Marcinek: No to ja powiem, że nie można. Bogdan Boner: Ani pierwszy kretyn, ani drugi idiota. nie ma racji. Czy można dodawać piachu? Odpowiedź prawidłowa: To zależy! Zależy gdzie robisz. Jak u siebie, to nie można, bo tynk spierdzielisz. Co innego jak robisz u kogoś, wtedy dodanie piachu jest wręcz zalecane. Oszczędzamy w ten sposób na materiale, jednocześnie naciągając klienta. Pytam jeszcze raz. Czy w naszej sytuacji należy dodać piachu? Marcinek i Domino: Należy! Bogdan Boner: No to na co czekacie, barany?! Marcinek: No bo… nie mamy piachu? Bogdan Boner: Może być ziemia. Ahh, Budowlanka, może i kiepsko płacą, ale przynajmniej płacą. Szkoda, że ostatnio zleceń mamy tyle, co Domino rozumu.
Weterynarz: Czy zastanawiałeś się kiedyś sierściuchu, co by powiedziały jaja, gdyby umiały mówić? Nie wiesz? To ci powiem. Milczałyby jak grób, ponieważ milczenie jest złotem! Dlatego ja gadam jak najęty, bo gdy rada głupca jest dobra, mądry człowiek jej słucha, czasami pierdolnę coś z sensem.
Domino: Zwycięstwo!!! Marcinek: Szkoda tylko, że szef przegrał całą kasę na automacie, i jeszcze dwie dychy ode mnie pożyczył! Bogdan Boner: Po pierwsze, nie pożyczył, tylko mi dałeś… Marcinek: No jak dałem, przecież… Bogdan Boner: A po drugie, zaraz się odkujemy. Plan jest niezły. ie zmieniamy nic, oprócz tego, że trzymamy się z dala od gości ze strzykawkami, i automatami do gier.
Antychrystozaur: A teraz pokażę wam sztuczkę! Piekło na Ziemi! (podpala pole) Marcinek: O kurcze szefie, zaraz nas spali! Antychrystozaur: Siusiaczki w buraczkach! Moje ulubione danie! Bogdan Boner: Odwrót! Do wozu po prawdziwą amunicję! Antychrystozaur: (pojawia się przed Żukiem) Zdziwieni? Szybki jak nubira na benzynie! Chociaż czasami chciałbym się pozbyć tej mocy, jeżeli wiecie co mam na myśli.
Marcinek: Domino, wszystko gra? Domino: A wygląda jakby grało? (zwija się z powodu bólu brzucha) Farmer: Bo kto to słyszał jeść surowe buraki pastewne? W dodatku robaczywe…
Grzesiek: Hehehehe. Zobacz Kleofas, już niedługo… Ty czekaj… Naprawdę masz na imię Kleofas? Kleofas: Nie no, naprawdę to Bartek, ale jakoś tak mi chujowo brzmiało, to się przechrzciłem. Znaczy przediabliłem. Grzesiek: No dobra nie ważne. Hehehehe, zobacz Kleofas, już niedługo będziemy największymi producentami energii elektrycznej w piekle! Co ja mówię w piekle, w dupie! Uważaj, włażę. Tylko trzymaj, żebym nie zleciał! A nie tak jak ostatnio. Kleofas: Przecież trzymałem! Było kabli nie dotykać, to by Cię prąd nie poraził i byś nie zleciał! Grzesiek: Kurde, powiem Ci, trochę strach. No ale, opyla się. Zobaczysz, ja już nawet gwiazdko w domu zamontowałem. Szkoda tylko, że z urządzeń elektrycznych mam tylko kibelek, no ale nie od razu Rzym zbudowano! Najpierw było Piaseczno. Kleofas: (ogląda na telefonie) Hehe klasyka, „One Man One Jar”. To wpisz sobie… „Two Girls, One…” (Grzesiek zlatuje z drabiny) Kleofas: O kurde… Grzechu, nic Ci się nie stało? (zauważa przypięte kabelki) Czy to oznacza… że jesteśmy zamożni? Grzesiek: Lepiej! To oznacza, że spłacimy część naszych długów, i już tylko trochę będziemy pod kreską. Wracamy. Mordo, wypierdol tą drabinę, niedługo se będziesz mógł kupić takie dwie! Kleofas: Grzechu? Wydaje mi się, że właśnie minęliśmy wrota piekieł. Grzesiek: Ta, minęliśmy… Przecież cały czas idziemy po kablu, który prowadzi prosto do… O kurna… (zauważają Bonera trzymającego diaxa) Bogdan Boner: Dobry wieczór! (włącza diaxa) Kleofas: O kurcze Grzesiek, patrz jaka fajna wiertareczka! Grzesiek: No i właśnie w tym momencie widać najlepiej wyższość technikum nad liceum. To jest diax, baranie. Bogdan Boner: Brawo! Nagroda dla pana technika! Grzesiek: Naprawdę?
Bogdan Boner: Udar wyłącz! Domino: Co? Bogdan Boner: Udar wyłącz, baranie! Domino: (wyłącza wiertarkę) Hehe, hehe. Ale to jest wiertarka, a nie jakiś udar. Bogdan Boner: Ehh, tak jak myślałem… Nie dość, że z udarem szlifuje, aż dołów w karoserii narobił od tego tłuczenia, to jeszcze baran lewe obroty włączył i pod włos szlifuje! I nowiuśka, kilkuletnia szczotka do wyrzutu. No nic, będę musiał Ci potrącić z pensji. Domino: Szefie, tylko chciałem zauważyć, że pracuję u pana za darmo. Bogdan Boner: Mhm. W takim razie 3 razy karczycho. Domino: Uff, to mi się upiekło, myślałem, że będzie 4!
Orb: Wcale nie jesteśmy nieśmiertelni… Co prawda żyjemy dość długo, 3-4 lata, ale potem koniec, do piachu. I jak się pewnie domyśliłeś, dość łatwo nas zabić. Wystarczy strzał ze strzelby, albo uderzenie butem. Żegnaj, przyjacielu. Co złego to nie ja. Oprócz tej karteczki co miałeś na plecach z napisem „Kopnij mnie w dupę”. To akurat była moja sprawka…
Domino: Dlaczego nie jedziemy? Marcinek: Zaczekamy na szefa. Nie widziałeś jaka to laska była? Krótka piłka będzie, raz dwa i gotowe. Domino: Coś ty. Zanim się herbata zaparzy, później gorąca, to przecież od razu nie wypijesz, no chyba, że z zimną wodą się zrobi pół na pół, no ale to trzeba umieć, bo to najpierw się zimną chyba, a dopiero później gorącą zalewa.
Diablica: A to kondon! A mówił, że założył gumę…
Ksiądz: Żył na tyle, na ile było go stać. A że stać go było na niewiele, to żył na krechę. I w pożyczonym Oplu dokonał żywota. Mężczyzna: (w myślach) Nowiuśka Astra dopiero piętnastoletnia, i to z grudnia! Czyli tak jakby czternasto… Kto mi teraz pieniądze odda? Ksiądz: I choć przekroczył prędkość tylko nieznacznie, to wbił się w śmieciarkę jak stringi w dup… (kaszle) tam gdzie diabeł mówi dobranoc. Tak się kończy jazda z zapowietrzonymi hamulcami, i lewym badaniem technicznym. Mężczyzna: (ponownie w myślach) No może i dałem plamę, ale tylko frajer naprawia jak jeszcze jeździ. Ksiądz: Andrzeju, niech ci ziemia lekką będzie. W imię ojca… i syna… i tak dalej, do widzenia.
Chłeptun: Największe cierpienie, wywołuje zawiść. A największą zawiścią znanej ludzkości, jest zawiść sąsiedzka. Żeby ją spotęgować, trzeba drugiej stronie troszkę dopomóc.
Bogdan Boner: Nie ruszać się, skurwysyny! Albo mój hałaśliwy przyjaciel, zesra się na was ołowiem! Chłeptun: (śmieje się i beka) Głupi człowieku! Ponure chłeptuny są nieśmiertelne! Taką zabaweczką możesz zabić jedynie mojego sługę! Błoto: Dziękuję bardzo, szefie… (Bonerowi za drugim udaje się trafić Błoto) Błoto: Szefie… zanim umrę… muszę Ci się do czegoś przyznać. Wcale nie odżywiałem się twoimi odchodami. Zakopywałem je, a potem po kryjomu zamawiałem pizzę. Ale spokojnie, pizzę z owocami morza. Czyli to gorzej niż gówno. Do widzenia… (kona) Chłeptun: Ty sukinsynu! Bogdan Boner: Wybacz, ale dogadałem się z sąsiadem, który sporo mi zapłaci, jak Wiechlinie przestanie sprzyjać fortuna! Chłeptun: (do Bonera) Nie do Ciebie mówię! (do Błoto) Ty sukinsynu, skąd miałeś pizzę na forsę?!
Marcinek: I co teraz, szefie? Jak go zabijemy, skoro jest nieśmiertelny? Bogdan Boner: Nie można go zabić łopatę, a nawet karabinem. Swoją moc czerpie z ludzkiego nieszczęścia, ale zdechnie, jak się go odetnie od pożywienia. Chłeptun: Głupcy! Nie wiem, czy zwróciliście uwagę, ale tak się spasłem, że wystarczy mi na kilkaset lat! Bogdan Boner: Spokojnie, grubasku, zastosujemy przyspieszoną kurację odchudzającą. Marcinek, trzymaj. Zaległa wypłata. Marcinek: Co? Ale… O kurcze, dziękuje! Chłeptun: Ej, co wy kombinujecie? Marcinek: Szefie, ale tu jest o 3 stówy za dużo. Bogdan Boner: Jest w sam raz. Właśnie dostałeś podwyżkę. Marcinek: O kurcze, naprawdę?! Dziękuje! Chłeptun: Ty podstępny bydlaku! Domino: Aaa, rozumiem! Ponury chłeptun traci moc jak ktoś jest szczęśliwy! Bogdan Boner: Za parę minut będzie po nim. Chłeptun: Czekajcie… hahaha, gówniarz udaje, wcale się nie cieszy! Nic mi nie jest! Bogdan Boner: Co? Nie cieszysz się?! Marcinek: Szefie, nigdy w życiu nie byłem szczęśliwszy! Domino: Mam! Marcin się cieszy, ale szef przeżywa ten hajs jak Antychrystozaur bierzmowanie, czyli wychodzi na zero. Bogdan Boner: Ehh… Debil ma rację. Dobra Marcinek, pożycz stówę, idę na wódkę, a ty tu siedź, i się ciesz. Do rana powinno być po wszystkim. (wychodzi z biura) Chłeptun: Co? Nie, wracaj tu! Słyszysz?! Wracaj! Kurwa i pojechał. (zaczyna tracić moc) Dobra młody, słuchaj. Z czego się cieszysz baranie, przecież co miesiąc tą wypłatę dostajesz. Marcinek: Nie dostaję. Nie dostaję… Chłeptun: (wychudzony) Kurna mać…
Bogdan Boner: Gotowe, należy się 200. Cieć Parkingowy: Nie wiem, co jest z tą marką, ale przyciąga zło jak moja stara kalorie. A co do zapłaty, to nie dysponuję taką gotówką, właściwie to nie dysponuję żadną.
Marcinek: A w ogóle to jaka jest różnica między Księdzojadem a Krzyżofobem? Bo nigdy nie wiem. Domino: No to Księdzojad ma małego kutasa, za to jaja normalnej wielkości, a Krzyżofob ma mniejszego kutasa. Marcinek: Mhm, a jaja? Domino: A to różnie, najczęściej małe.
Marcinek: Agro, nie agro. Nubira przynajmniej jeździ, nie tak jak nasz rzęch. Bogdan Boner: Jakbyś nie zarżnął rozrusznika, to by jeździł. Marcinek: Jakby mi pan nie kazał kręcić pół godziny, to bym nie zarżnął. Bogdan Boner: Marcinek, zapomnij o Żuku, i skup się na akcji!
Bill Dwie Lufy: Mielibyście szczęście, że broń mi się gdzieś zawieruszyła podczas walki, gdyby nie to, że zaraz was powiesimy! Marcinek: Ehh, już po nas… Domino, byłeś moim najlepszym kumplem. A ty szefie, byłeś moim… szefem. Domino: Jeżeli tak to się ma skończyć, to powiem tak. Może i nie poruchałem, ale i tak warto było. Bogdan Boner: A ja powiem, że jak wyjdziemy z tego żywi, to przyrzekam, że ty Marcinek dostaniesz kolejną podwyżkę, a tobie Domino w ogóle zacznę coś tam płacić. Bill Dwie Lufy: Milczeć! Bo nie ma czasu, mamy jeszcze w opór wódy do wychlania! Który chce kopnąć w krzesła? Mąż Jadzi: Ja! Jadzia: Zaraz ja cię kopnę! Mężczyzna: O-o! Do widzenia. (wszyscy oprócz męża Jadzi i Billa Dwie Lufy wychodzą z klubu) Jadzia: Co ja mówiłam, po robocie prosto do domu, a tu co?! Mąż: No Jadzia, przecież… Ała! Jadzia: Ja ci dam „Jadzia”, do domu! Bill Dwie Lufy: Ee, chwila… Co tu się dzie… Ała! Jadzia: Milczeć, bo poprawię! Bill Dwie Lufy: O nie, żadna baba nie będzie mi tu… Ał!… Do widzenia! (ucieka z klubu) Jadzia: Idziemy. Domino: Uff, to się nazywa fart! Marcinek: Szefie, przyrzekłeś…
Arcybiskup: Boner kretynie, po kiego czorta przytargałeś mi tu martwego Księdzojada?! Bogdan Boner: Po pierwsze secundo, to myślałem, że będziecie zainteresowani. A po drugie tertio, to on wcale nie jest martwy, tylko nieprzytomny. Ksiądz Piotr Natan: Gdyby był nieprzytomny, to by nie napaskudził. „Martwy”, o, puściły mu zwieracze. Arcybiskup: Zabierzcie mi go z biurka! Ksiądz Piotr Natan: Chwileczkę… Pijus miał rację, wcale nie jest martwy. Arcybiskup: I sra dalej, robi to specjalnie! (Księdzojad wstaje, powala Arcybiskupa i zaczyna go dusić, Boner oddaje niecelny strzał) Ksiądz Piotr Natan: Nie strzelaj! Zabijesz Arcybiskupa! (Boner próbując uderzyć obrzynem Księdzojada, dwa razy uderza Arcybiskupa w twarz) Ksiądz Piotr Natan: Boner idioto, zaraz komuś zrobisz krzywdę! Nic nie rób! Ja się tym zajmę! (Księdzojad rzuca się na Natana) Ksiądz Piotr Natan: Aaaaaa! Boner, zrób coś! Bogdan Boner: Zdecyduj się w końcu! Ksiądz Piotr Natan: Dziabnął mnie, pospiesz się! Bogdan Boner: Przestań się ruszać, bo nie mogę przycelować! Ksiądz Piotr Natan: Nie gadaj, że będziesz strze… (Boner prawie postrzela Natana) Arcybiskupie, niech mu ekscelencja zabierze strzelbę, bo zaraz komuś stanie się krzywda! Bogdan Boner: Dobra, dobra! Załatwimy to jak prawdziwi mężczyźni! Przy wódzie. Księdzojad: Ktoś tu powiedział wóda? Bogdan Boner: Żartowałem… Stawaj do walki! Księdzojad: Nie dość, że przerwałeś mi posiłek, to jeszcze narobiłeś smaka na wódeczkę… Zabiję!!!
Ksiądz Piotr Natan: Na litość Boską, Boner… kto cię uczył jeździć? Bogdan Boner: Ee, taki znajomy, ten sam, co strzelać. Z resztą skąd miałem wiedzieć, że masz niesprawny wóz? Chciałem zwolnić. Normalna bryka się dusi jak wciśniesz gaz do dechy.
(W telewizji leci reklama) Głos: Czesław, Czesław, Czesław. Klopsiki mięsne Czesław. Wyprodukowane w 10% z mięsa, reszta składu to nasza słodka tajemnica! (demoniczny śmiech) Żołnierz: Dla tych klopsików, mógłbym zabić. Głos: Zabij! Zabij! ZABIJ!!! (reklama się kończy) Chłopak: Kto piwa nie chlupie ten ma chu… Pietrucha, wszystko gra? Cholera, słabo wyglądasz. Masz, napij się piwa. Opętany Pietrucha: Wolę klopsiki. (patroszy kumpla) Chłopak: (bulgocze) Pietrucha… No co ty… (pada martwy) Chłopak 2: Heh, miała być jedynka, a przeważyła dwójeczka. Dobrze, że usiadłem na sedesie. Pietrucha? (Pietrucha rozcina szyję kumpla) Chłopak 2: (bulgocze) Weź się! Ja mam łaskotki!… (kona) Pietrucha: Klopsiki!
Reklama: Masz już dość piwnego brzucha? Chcesz żeby kobiety znowu oglądały się za tobą i wszystkie były piękne? Zmień nawyki i zadbaj o sylwetkę, wódka czysta.
Dozorca: A więc chcesz się dowiedzieć, co zaszło owej nocy w budyneczku… Bogdan Boner: Oto pytam już 3 raz i powoli tracę cierpliwość! Dozorca: Milczeć! Bo ja będę milczał! Bogdan Boner: Dobra, dobra, po prostu gadaj pan! Dozorca: Gadać? O nie! Co to, to nie! Będę bredził. Będę pieprzył trzy po trzy co mi wóda na język przyniesie, a ty z tego bełkotu, z tego potoku szamba, wyłowisz sobie rodzynki prawdy! Ale uważaj, bo choć smakują jak gówno, nie wszystkie są jadalne. A więc zaczynajmy! (zaczyna się retrospekcja) Był czwartkowy wieczór, ekipa Tele-Bajera kończyła właśnie zdjęcia do reklamy tabletek Włodek. Ja zaś byłem zajęty swoimi codziennymi obowiązkami (wypija piersiówkę) Nagle stało się coś, czego nie spodziewoł się żodyn. Zamiast 18, wybiła godzina 24. Niebo zachmurzyło się, i pierdyknął pierun, prosto w lanosa. I wtedy otworzyły się drzwi. W drzwiach, stała bestia. Wszyscy zamarli z przerażenia, wtedy bestia odezwała się w te słowa… Lecz ja nie słuchałem, bo zajęty byłem swoimi obowiązkami. Sławek: A kto się sprzeciwi, temu wyrwę łeb i pokażę, gdzie diabeł mówi dobry wieczór! Dyrektor: O nie! Ja tu jestem dyrektorem i… (Sławek urywa głowę dyrektorowi i wsadza w odbyt) Diabeł: Dobry wieczór. Dozorca: I wtedy rozpętało się piekło. (Sławek po kolei zamordował mikrofoniarza, aktorkę, a na końcu kamerzystę) Dozorca: Niestety nie wiem dokładnie co było dalej, gdyż pochłonęły mnie moje własne obowiązki. Wszyscy mówią, że wóda zabija, ale ja jestem najlepszym przykładem, że jest zupełnie odwrotnie. Tu urwał mi się film na dobre. (koniec retrospekcji) Nie wiem, jak długo byłem nieprzytomny, ale spodnie zdążyły już przeschnąć. Gdy otworzyłem oczy, bestii już nie było, za to w powietrzu, unosiła się woń klopsików. Bogdan Boner: Klopsików powiadasz… No tak, jakie to teraz proste! Dla niepoznaki demon nagrał reklamę, a potem ją przeklął. Normalni ludzie nie oglądają reklam, ale biada temu kto… Hyy! Marcinek, nie oglądaj klopsików!!!
Ksiądz Piotr Natan: Egzorcyzm na diable, tego jeszcze nie grali. Przecież to masło maślane. No ale udało się, niedługo powinien się obudzić. Wisisz mi przysługę Boner, nara. (odjeżdża) Bogdan Boner: Wisi, to codziennie twoja stara na moich… Sławek: Kto ośmielił się zdjąć klątwę i skasować moją zajebistą reklamę?! To była jedyna kopia! Bogdan Boner: O ty! (Sławek powala Bonera i Marcinka i ma ich na muszce) Sławek: Może nie tak zabawnie jak przez klopsiki, ale tak czy siak wyciągniesz kopyta! Domino: Sławek? Sławek: Dominik? O kurde, ale spotkanie! Zabić ich? Domino: Nie nie, zostaw, oni są spoko. Chodziliśmy ze Sławkiem do 3 klasy. Tyle, że ja nie zdałem. Sławek: A mnie wywalili, hahaha! No to mówisz, że przeszedłeś na jasną stronę. I jak, opyla się? Domino: No, tak ci powiem, że tak miesięcznie, to spokojnie wychodzę na zero. Sławek: Kurwa, a ja dokładam! (do Bonera) A nie potrzebujecie przypadkiem kogoś do roboty? Marcinek: Zawsze raźniej w kupie. Bogdan Boner: Ehh, dobra, niech stracę. Ale po pierwsze, robisz za darmo. Sławek: Jest! Na dzień dobry podwyżka! Bogdan Boner: A po drugie… (Natan rzuca krucyfiksosztyletem w głowę Sławka, zabijając go) Ksiądz Piotr Natan: Teraz już dwie przysługi.
Rybi małżonek: Teresa, skoro już nie żyjesz, i mnie nie słyszysz, to muszę Ci się do czegoś przyznać… Za filtr, nie pływałem zrobić kupę. Zdradzałem cię z glonojadem, i uwierz mi. Jest niezły w te klocki. Za 50 zł takie rzeczy… Rybia małżonka: Mam cię! Czekaj już ja się z tobą policzę w rybim niebie! (zdycha) Rybi małżonek: O kurde, ale przypał. Co tu robić, co tu robić? Wiem, rybie piekło! Dupa, dupa, dupa, dupa, dupa, chuj! (kona)
Bill Dwie Lufy: Mógł zginąć od strzału z rewolweru, ale za to, że zrobił ze mnie pośmiewisko, zabiję go lassem! Roman Boner: Szefie, przecież ty nie masz pozwolenia na lasso. Jesteś bezwzględny! Bill Dwie Lufy: Wkurwił mnie.
Bogdan Boner: To był dobry dzień. Nie dość, że frajer przepłacił, to jeszcze pozbyliśmy się tego ćwoka Billa Dwie Dupy. Domino: Lufy. Bogdan Boner: Nie wiem, aż tak dokładnie mu się nie przyglądałem.
Bogdan Boner: Kurna Marcinek, zabierz tego kundla, bo nas usłyszy! Marcinek: Pewnie wyczuł alkohol. Psy tego nie lubią. Spokojnie, już go biorę. Chodź Fafik. (pies wgryza się w rękę Marcinka) Ała, kurde! Domino: Znacie się na psach, jak Charlie Sheen na kondonach. Gryzie, bo się boi. Trzeba kucnąć, żeby być na jego poziomie, ręce z tyłu, żeby widział, że nie chce go złapać, i teraz przyjaznym głosem. (gwiżdże) Ciapek! (pies atakuje Domino) AAAAA, RATUNKU!!! AAAA! Bogdan Boner: Dobra! (bierze kamień) Pójdziesz do budy, sukinsynu jeden! (wystraszony pies ucieka) Bogdan Boner: Wiejskie burki boją się tylko tego, kto się schyla po kija.
Ksiądz Piotr Natan: O matko, ale smród. Nie dość, że wali jak z gorzelni, to jeszcze napierdziane! Marcinek: Co się dziwić? Na kolację zjadł ze 2 kilo cebuli z patelni. Halo szefie, wstawaj, masz gościa! Domino: Nie ma szans, na podłodze było kilka potłuczonych flaszek, a podłoga suchusieńka! Ksiądz Piotr Natan: Wszystko zlizał! Marcinek: W takim razie trzeba będzie zastosować bardziej radykalną metodę budzenia. Proszę zatkać uszy, to nie będzie przyjemne powitanie. (Marcinek wylewa wiadro wody na Bonera) Bogdan Boner: Ło ty kur!!! (klnie bezgłośnie) …pierdolony w du… (klnie bezgłośnie) …jebany! A ty tu kurwa czego?! Ksiądz Piotr Natan: Weź się w garść, człowieku. Skoro jestem tutaj, to znaczy, że nie jest dobrze. Bogdan Boner: Ehh, co wy byście beze mnie zrobili… Dobra, daj mi chwilę tylko się ogarnę. (upada na podłogę) (Kilka minut później): Ksiądz Piotr Natan: Ładnie się ogarniasz, myślałem, że weźmiesz prysznic, a nie kolejne piwo! Bogdan Boner: Natan, Natan, Natan, Natan… To ty przychodzisz do mnie po pomoc, a nie na odwrót. To znaczy, że moje metody są lepsze. Zdrowie! (wypija piwo) No to nawijaj. Ksiądz Piotr Natan: Ehh, nie ma czasu. Wszystkiego dowiesz się po drodze. Papakopter już czeka.
Ksiądz Piotr Natan: I tu pojawia się problem. Żadna broń kościelna, nie działa na przywódcę. Bogdan Boner: Hmm, „przy wódce”? Spokojnie, alkohol to moja specjalnosć ;). Ksiądz Piotr Natan: (facepalm)
Bogdan Boner: Czyli przeciwnik jest nieśmiertelny… Papież: Taką dedukcję to nawet dziecko by przeprowadziło! Natan, kogo ty przywiozłeś? Ksiądz Piotr Natan: Spokojnie, wasza świętobliwość. Może i wygląda na idiotę, za to jest debilem. Ale czasami daje radę.
(W pałacu apostolskim Boner dzwoni do burdelu) Bogdan Boner: Dziewczyna, najtańsza jaką macie. Mężczyzna: Eee… jesteś pewien? Bogdan Boner: Jak sraczki po czereśniach. Mężczyzna: No nic. Nasz klient, nasz pan. Czyli Weneronika. Bogdan Boner: No dobra, to pisz pan adres. Dyktuję. Mężczyzna: Nie trzeba, znam. Przecież numer mi się wyświetlił. (jeden z księży patrzy niezręcznie na wściekłego papieża) Papież: Dobra, mi nie wypada w takim towarzystwie, dajcie znać, jak będzie po wszystkim.
Domino: (po postrzeleniu demona) Nie wiesz, że w takim miejscu nie wypada przeklinać? Papież: O kurwa, diabeł!
Remas: Cześć szefie. Dwie wiadomości. Belzedup: Mmmm! Skurwysynu! Dobra, najpierw ta zła. Remas: Ale obie są dobre. Belzedup: Serio? Ej, no to gadaj. Na co czekasz? Remas: No to ten cały Bober ma syna, i wiemy gdzie on jest. Belzedup: Co ty gadasz! No to teraz wystarczy go tylko porwać i użyć jako przynęty! A druga wiadomość? Remas: Mamy go! Belzedup: TA!? No to teraz dopiero będzie! (Straż Piekła prowadzi Romana do Belzedupa) Belzedup: No przecież to jest diabeł. Remas: A dokładniej pół diabeł, pół człowiek. Okazało się, że ten cały Bomber strzelił gola którejś z diablic. Belzedup: Mhm, dobra nie ważne. Ważne, że syn. Akurat kamerka rozstawiona, to nagramy filmik, i wyślemy staremu! UHAHAHAHA! Szkoda tylko, że nie mam drugiej kasety. No ale i tak z tego samogwałtu gówno wyszło, bo mi się w połowie zaczęło podobać.
Marcinek: „Autoryzowana stacja obsługi Deawaoo”. Co my tu robimy? Myślałem, że anioła to najprędzej w kościele spotkamy. Bogdan Boner: Weź mnie nie rozśmieszaj, Marcinek! „W kościele”… Kościół zależy od księdza, a wiadomo, jak z nimi jest. Jeden dobry, dwóch złych. Ruleta! A anioły, pojawiają się tylko w cudownych miejscach. Tu mamy 100% pewność.
Bogdan Boner: Już po nas… Zenon: Uciekaj. Ja ich powstrzymam. Bogdan Boner: Zenon! Przecież zginiesz! Zenon: Bez obaw, Bogdan. Anioły mają tuzin żyć, a ja żyję dopiero dwunastym. (Bogdan ucieka z zamku, a Zenon wyciąga granat, by zabić żołnierzy piekła) Zenon: Jeszcze Polska, nie zginęła…
Marcinek: Szefie, co my robimy w przeklętym lesie? Życie nam nie miłe? Poza tym jak wchodziliśmy, to widziałem tabliczkę „Rezerwat”, czyli jeszcze mandat możemy dostać. Bogdan Boner: Żeby pokonać Nocnika, musimy odbyć z Wacławem wspólny sen. Marcinek: Nawalić się razem!? Szefie, nie ma innego sposobu? Bogdan Boner: Oczywiście, że jest, i to wiele. Ale żaden nie jest tak przyjemny…
Danuta: Panie Bogdanie, czy naprawdę nie ma innego sposobu alkohol? Bogdan Boner: Pani Danusiu, proszę mi uwierzyć, że naprawdę nie ma. Z resztą, nawet w Biblii, czy gdzieś tam pisali: „Zło dobrem zwyciężaj”.
Nocnik: Te barany zrobią wszystko, co im każę! I nie cofną się przed niczym! Każę strzelić, strzelą. Każę się poddać, poddadzą. Każę zeżreć gówno, zeżrą.! Szczepan: Tato, nie przesadzasz trochę? Nocnik: Zeżrą, i poproszą o dokładkę!
Marcinek: To pułapka! Bogdan Boner: Po czym poznałeś, geniuszu? Jednokutasorożec: Po tym, że zaraz zginiecie! Bogdan Boner: Książę Mateuszu, to ty? Jednokutasorożec: Tylko ciałem, ale umysł debila ustąpił miejsca umysłowi idioty! Bogdan Boner: Dlaczego? Jednokutasorożec: W odwiecznej walce dobra ze złem, nie ma zwycięzcy. Ale w tabeli, Szatan wygrywa na punkty, bo gra na wyjeździe! Szykujcie się na śmierć, kondony!
Ksiądz Piotr Natan: I niech ten fotoradar zawyżający prędkość zasila hojnie budżet gminy, która to, mam nadzieję, nie zapomni o wsparciu kościoła. W imię Ojca, i syna… (Na miejsce przyjeżdżają Marcinek i Domino, ludzie uciekają na widok Domino) Marcinek: Proszę księdza, proszę księdza, proszę… Ksiądz Piotr Natan: Proszę, to zamknąć gębę! Święty obrządek przerywać to grzech! I po co tutaj ten drugi matoł? Tylko mi klientów wypłoszył, macie szczęście, że już zapłacili. Marcinek: Pardon, ale pilna sprawa jest. Szefa opętało. Ksiądz Piotr Natan: No i wiedziałem, że w końcu się kiedyś doigra. Tak to jest, jak się amator za kapłańską robotę bierze. Kto nim zawładnął? Marcinek: Nie wiem. Taki duży, rudawy, pokryty łuską, z rogiem na czole. Ksiądz Piotr Natan: Jednokutasorożec! No to już możecie się rozglądać za nową robotą.
Jednokutasorożec: Nie liczy się styl, a wynik. Zgadza się, jestem kibicem niemieckiej reprezentacji.
Jednokutasorożec: Halo? Dzień dobry, wasza kurewskość. Tutaj agent specjalny Jerzy Nać. Melduję wykonanie zadania, kurna mać! Belzedup: No nie gadaj, że opętałeś Bonera! Jednokutasorożec: Dokładnie tak! Proszę odczytać MMSa, wysyłam fotkę. Belzedup: Doskonale! Jednokutasorożec: Czekam na rozkazy. Belzedup: Dobra, Juras, to bierz kartkę i notuj. Jednokutasorożec: Moment… no, już. Belzedup: Idź czynić zło! Jednokutasorożec: „Idź…” Kurde, jak to się pisze? A no tak, przez „ć”. „Ić… czynić… zło.” Dobra, zapisałem. Belzedup: Co tam tak wyje? Jednokutasorożec: Nic takiego, pały przyjechały. Belzedup: Czyli masz okazję się wykazać.
Marcinek: Zobaczysz Mariola, jeszcze kilka lat, jak dobrze pójdzie, i uzbieram na samochód. A wtedy, każda laska moja! Mariola: Co?! Marcinek: Yy, to znaczy… każda latarnia moja. Bo słabo jeżdżę, no ale spokojnie, będziesz zadowolona.
Bogdan Boner: No i gdzie ten głąb? Domino: Hehe, szefie, no co ty? Przecież tu jestem. Bogdan Boner: Chodziło mi o tego drugiego jełopa. Domino: Aaa, Marcinek. To może do niego zadzwonić? Bogdan Boner: A co robię? Nie odbiera. Domino: Pewnie odsypia, wczoraj był na randce. Pan pożyczy telefon, to zadzwonię do jego dziewczyny. Pamiętam numer. Bogdan Boner: A zepsuj! Domino: No. (dzwoni) Halo? Cześć Mariola. Nie wiesz gdzie jest Marcin? Bo czekamy na niego, do pracy się spóźnia… Co? Bogdan Boner: Co? Domino: Co ty gadasz! Bogdan Boner: Co gada? Domino: O kurde. Bogdan Boner: No gadaj wreszcie. Domino: Szefie, lepiej usiądź, bo jak Ci powiem, to spadniesz z krzesła. Wczoraj na randce, Marcin nalał 4 gości, zabrał im portfele, a potem olał Mariolkę i poszedł na wódkę. Bogdan Boner: No nie gadaj! A jednak. Mówiłem, że pod moim okiem w końcu się wyrobi? Dobra, jadziem na robotę. Wie gdzie nas szukać. (Boner i Domino wsiadają do Żuka, ten jednak nie chce odpalić) Bogdan Boner: Wyskakuj, będziesz pchał. Domino: O masz! Znowu? Bogdan Boner: Nie narzekaj, dziś tylko 3 km.
Pan Staś: Powiem wszystko jak na spowiedzi. Jak na tureckim kazaniu. Zaczęło się 2 tygodnie temu od obory. Coś złego do niej wlazło. Krowy zrobiły się nerwowo, a świnie… nerwowe! Na początku wyglądało to niewinnie, tylko takie porykiwanie jednych na drugich, takie: „Muuuuj ci w dupę!”, „Kwiiiirdalaj!” Wreszcie doszło do rękoczynów. Bydło rzuciło się na trzodę, i „cice versa”. Zamieszki trwały kilka dni, dopiero się uspokoiło, jak ich rozdzieliłem elektrycznym pastuchem. Wtedy, złe wlazło też do chałupy. Baba dostała szału! Pomyślałem: „Normalne”. Potem baba wyniosła się do matki. Pomyślałem: „I dobrze”. Ale wyniósł się też zaprzyjaźniony dobry duszek Bej, który koczował za piecem i przynosił szczęście, oraz delikatny fetor, ale jak nie oddychać nosem, to nawet bardzo nie czuć. I wszędzie te szczurowate szkarady! (Boner zauważa, że na farmie roi się od szczurów) Bogdan Boner: Szczurodemony! Panie Stasiu, mam dobrą wiadomość. Ma pan więcej szczęścia, niż rozumu. Pan Staś: Eee, to jeszcze nic nie znaczy, w szkole orłem nie byłem.
Domino: Przychodzi seksoholik do sklepu obuwniczego, sprzedawca pyta: „W czymś pomóc?”, „Nie, sam se zwalę”. Marcin Kreatura: (demoniczny śmiech) Dobre! Idzie się zesrać ze śmiechu! O! Przepraszam na chwilę. Domino: Kurde, dowcipy mi się już kończą, szefie, długo się otrzymują te skutki uboczne? Bogdan Boner: Niedługo. Kilka dni.
(koncert Ajronwejder, fragment jednej z piosenek) Inseminator: Może i gramy do dupy ale kto dzisiaj gra super? Niewybredni nasi fani bo słuchają nas pijani. Za tą cenę, nie spodziewaj się za wiele. Gramy za flaszkę, jak dla mnie może być. Może i nierówno gramy ale za to równo chlamy. Teksty mamy chuj wie o czym, to nie ważne i tak bełkoczę. Koncert gratis, na drzwiach wisi taki napis. Nie dbamy o gaże, najważniejszy rekord w barze. Ajronwejder naszym domem piekło, Jak po dobrym kebsie 2 razy piekło, Kebab i diabeł, będzie piekło, zajebisty refren, 4 razy piekło.
Bogdan Boner: No i widzisz baranie jak oklejałeś?! Cała listwa upierdzielona farbą! Marcinek: Przecież dobrze okleiłem, tak się okleja. Tylko trzeba uważać jak się do taśmy objeżdża, a nie jechać pędzlem jak durszlak po autostradzie. A w ogóle, to wypadałoby rozłożyć folię malarską na podłodze. Bogdan Boner: A po co? Domino jest tańszy.
Defekator: Ile wyciągasz? Nebulizator: Powiem tak, nie narzekam. Co prawda nie mam też powodów do niezadowolenia, ale jaka praca, taka płaca. Kastrator: A to nie lepiej elektrycznego pastucha rozciągnąć? Nebulizator: Grześ, kogo ty przyprowadziłeś? Działka po obwodzie ma 2500m, a drut kosztuje 80 zł z metra. To se policzcie ile by instalacja kosztowała. Majątek! A jeszcze prądu ile to żre. Dlaczego gospodarz wynajął mnie do pilnowania, bo jestem tańszy i prawie tak samo skuteczny… Gdzie w szkodę lezie bydle głupie! Był szybszy… No nic, wszystkiego nie zeżre. A tak z ciekawości, to co to za robota? Defekator: Potrzebujemy ochroniarza na koncertach. Nebulizator: Niby praca jak dla mnie stworzona, ale niestety, dałem słowo gospodarzowi, że łubinów przypilnuję. A słowo Nebulizatora droższe od pieniędzy. A tak z ciekawości, ile płacicie? Defekator: No i tu jest mały haczyk, bo nie płacimy. Ale na koncertach piwo dla zespołu i ekipy jest za darmo. Nebulizator: Piwo to nie alkohol. Defekator: I wóda.
(Marcinek i Domino sprzątają w biurze, a Boner leży z zamkniętymi oczami na swoim „łóżku”) Marcinek: Szefie, mogę internety na komputerze poprzeglądać? Bogdan Boner: Nie. Marcinek: No ej! A właśnie, przy okazji, to o wypłatę chciałem zapytać! Bogdan Boner: Yyy… Dobra, poprzeglądaj sobie, tylko wirusów nie naściągaj jak zwykle. Marcinek: Jakie wirusy? Jakie naściągaj? Ja tylko na forach trolluję. O, na przykład forum wegańskie, może być. Załóż nowy wątek, i jedziemy. „Czy przestrzegacie postu w piątek?”, publikuj. I uwaga, gównoburza za trzy, dwa, jeden… no i się zaczęło, „Odpisz”. „Skoro mięso to gówno, to dlaczego jesz produkty imitujące smak burgerów, kotletów, itp.”, enter. (Jakiś czas później): Marcinek: Dobra, zmiana tematu. Niech będzie forum egzorcystów, oho, nie jestem jedyny. Ale spokojnie, wykosimy konkurencję. Jak załatwić internetowego trolla? Domino: Pocisnąć mu jakoś chyba. Marcinek: Zwariowałeś? Przecież trollowi właśnie o to chodzi. Domino: Yy, to może ignorować? Marcinek: Amatorka. Co z tego, że my nie odpiszemy, jak 30 osób się z nim kłóci. Domino: No to nie wiem. Marcinek: Zgadzać się z nim! Przytakiwać i lajkować posty! Domino: Serio? Marcinek: A jak. „No właśnie, Pocisk17 ma rację, diabeł jest dobry, bo każe złych ludzi, a w ogóle to nie średniowiecze, nie ma żadnych demonów, a egzorcyści tylko wyciągają kasę”. (Gdy Marcinek to powiedział, Boner leżąc z zamkniętymi oczami, uśmiechnął się) Marcinek: (czyta) „A największa porażka to ten pseudo-egzorcysta Boner. Nie dość, że oszust, to jeszcze pijak, a do tego miękka faja”… Bogdan Boner: (zrywa się) Ja mu dam „miękka faja”! Dawaj mi to! Który to napisał? (pisze) „Za klawiaturą to każdy odważny, cho na solo kutasiarzu”. Marcinek: Dobry troll nie używa przekleństw. Bogdan Boner: Nie chcę się z nim kłócić, tylko nakłaść po ryju.
Jarek Ciptas: Zgadza się, jestem pastuchem. Większość powie: „Zajebista fucha”, „Żadna praca nie hańbi”, „Nie narzekaj, do smrodu można się przyzwyczaić”, „Mogłeś zostać tiktokerem, to jest dopiero przypał”.
Bogdan Boner: Słuchajcie, przed chwileczką w TVN-ie, w jakichś informacjach podawano, że jacyś agresorzy atakują Jasną Górę. Z miejsca wsiadłem, przyjechałem, spełnić obywatelski obowiązek i bronić kościoła, a tu jest jedna wielka prowokacja. Ludzie, przecież tu nikogo nie ma. Nikt nie atakuje Jasnej Góry, co wy pierdolicie za głupoty?!
Pocisk17: Hehehe. Niepokonany! A teraz tradyjnie: „Walaszek, grubasie, kiedy nowy… Mama Pocisku17: Czarek, jakiś pan do ciebie. Bogdan Boner: Cześć, Pocisk17. Poznajesz mnie? Pocisk17: Hyy! Marcin Najm… Bogdan Boner: Srarcin! Bogdan Boner! Pocisk17: Ty, rzeczywiście. Wypad z mojego pokoju, bo Ci bana zaraz dam! Bogdan Boner: Kozak w necie, pizda w świecie? Pocisk17: Co ty robi… (Boner powala Czarka i zadaje mu kilka ciosów) Bogdan Boner: (pisze): „c:windows/skasuj” „Jesteś pewien?” Pocisk17: Litości… Bogdan Boner: Enter!
Mężczyzna: Ochroniarze padały jak muchy! Bogdan Boner: Padali. Mężczyzna: Yy… przepraszam, padali. Ochroniarze padali jak muchi. Pierwszemu, złamał rękę. Drugiemu, nogę. Trzeciemu, serce. A dwóm ostatnim po prostu nakładł po ryju. Biedny DJ musiał grać Lambadę do czternastej następnego dnia, a debil tańczył breakdance’a, aż mu się łysina na czubku głowy pokazała. I tak jest co tydzień. Jeden albo kilku dostaje szmergla. Policja nie chce wszcząć śledztwa, mówi: „To normalne po pijaku”, ale według mnie, z tymi dragami jest coś nie tak. Bogdan Boner: Panie, ja się nie znam na narkotykach. Jestem patriotą, tylko czysta wódeczka, a jak nie ma, to jakikolwiek alkohol. Mężczyzna: Jezu, ale jesteś pan egzorcystą, a to gówno, co mi pod klubem sprzedają, jest z piekła rodem. Bogdan Boner: No dobra, dwie stówy, trzy jak z fakturą, czyli się nie opyla, i biorę się do roboty. Mężczyzna: Nie no z fakturą, z fakturą, bo to na firmę idzie. Bogdan Boner: Kurwa mać, to żeś pan wymyślił. To ja muszę działalność założyć…
Domino: Czy 12 to dużo? Marcinek: No zależy czego. Bogdan Boner: Jak flaszek, to dużo. Domino: Nie no wszystko, flaszek, lat, centymetrów. Marcinek: A, to o to chodzi. No to raczej maławo. Bogdan Boner: Ale! Niepotrzebnie się martwisz, i tak go nie używasz.
Marcinek: (ugasza płonącą altankę) Uff, sytuacja opanowana. Mało brakowało. Bogdan Boner: Domino! Powinienem teraz wziąć ten szlauch i wepchnąć Ci go w… dupę! (Boner dostaje telefon od właściciela klubu) Halo? Jak to znowu? Przecież sam pan widziałeś, że załatwiłem sprawę. No dobra, ale to będzie tak samo płatne. Już jadę. (rozłącza się) Dobra barany, dokończcie sami, a ja jadę pod dyskotekę, bo znowu handlują tym gównem. Domino: Szefie, na pewno? Może pojadę z szefem i coś pomogę? Bogdan Boner: O nie! Już bym wolał, żeby mi Sasin pomagał! Domino: No ale… Bogdan Boner: Człowieku! Miałeś tylko podlać ogródek, a prawie uciąłeś mi palce kosiarką i podpaliłeś altankę!
Przemo: Fiuty do góry, rączko! Yy, znaczy odwrotnie. Rączki, fiutku! Roman: Zaraz, przecież to jest pistolet do silikonu. Przemo: Zgadza się. Więc nie podskakuj, bo jak nim zdzielę, łeb rozwalę!
Przemo: Błażej… Już nie mogę tej pizzy… Błażej: (udaje, że dzwoni) Halo, wariatkowo? Proszę przyjechać, Przemo zwariował. Nie chce jeść pizzy! Przemo: Błażej… Błażej, rozłącz się, błagam… Dobra, wygrałeś. Spróbuję. Błażej: Musisz Przemo! Inaczej będziesz zasranym leszczem! Przemo: Wiem, Błażej. Spokojnie, zjem. Ale kości pizzy zostawię. Błażej: Może być, wtedy będziesz tylko zasranym. Przemo: Pasuje.
Bogdan Boner: A zarysuj gablotę, to ja Ci zarysuję… gębę! Marcinek: Spokojna głowa, nie zarysuję. Bogdan Boner: I zatankowany ma być, pod korek. Marcinek: Spokojna głowa, zatankuję. Do widzenia. (Marcinek odjeżdża Żukiem na randkę, podczas gdy Domino potajemnie zakradł się na dach i pojechał z Marcinkiem) Bogdan Boner: Cholera, diabeł został na pace, Marcinek! Aa, związany, to nic nie zrobi. (Jakiś czas później, na polu z żytem): Marcinek: No, jesteśmy na miejscu. Mariola: A co my robimy na polu z żytem? Marcinek: No a co się robi z żytem? Mariola: Nie wiem. Wódkę pije? Marcinek: Nie no, co się robi. Mariola: No co się robi, młóci. Marcinek: No, to taka mała aluzja była, bo chodzimy już ze sobą prawie 2 lata, to może byśmy wreszcie… ten tego, trochę… (Mariola robi wielkie oczy) Marcinek: Yyy… Mariola: No nareszcie, chłopie! Już myślałem, że się całe życie będziesz czaił. Ciągle tylko kino, kwiaty, romantyczna kolacja. Ze 30 kg na tych kebabach przytyłam. Marcinek: O, to fajnie. Mam nadzieję, że mamy podobne doświadczenie, bo ja to właściwie… jeszcze nie miałem okazji. Robiłaś to już? Mariola: Jak po dwunastej już, to dzisiaj nie. No chodź już! (przyciąga Marcinka do siebie) (Tymczasem Domino jest na dachu Żuka i obserwuje parę) Domino: Hehe. Opłaciło się 60 km przejechać na dachu. Szkoda, że nie mam telefonu, żeby to nagrać, ale wspomnienia też mogą być. Nawet lepiej, bo można sobie co nieco dopowiedzieć. (tymczasem w bagażniku Przemo się odwiązuje) Przemo: Ja mu zaraz dam Mariolkę, to mu wyliże tamtędy skąd mu nogi powyrywam! (Przemo rzuca się na Marcinka) Mariola: Aaa, diabeł! No co jest z tymi drzwiami? Przemo: Nie wychodź, ty będziesz następna! Domino: Kurde, w takim momencie! No nie mógł zaczekać jeszcze ze 30 sekund? Cholera, co tu robić? Jak ich uratuję, to wyjdzie, że ich podglądałem. Mam! Przemo: Zabiję! Jak Boga kocham, zabiję! Domino: (zamaskowany w płaszczu) Ręce do góry, to jest napad! (zabija Przema i ratuje Marcinka) Spokojnie, wam nie zrobię krzywdy. Możecie kontynuować, tylko niech Marcin mi pożyczy telefon. (Marcinek orientuje się, że to Domino i ściąga mu płaszcz) Domino: No co ty!… :)) Marcinek: Ehh… wiedziałem!
Rafał: Kurde, francuski piesek się znalazł. Mateo, rozejrzyj się. Żyjemy w kanałach. Smród jak rano z japy, wilgoć, parówa jak w saunie, robactwo… Mateo: O, bez przesady! Nie ma żadnego robactwa! Rafał: No właśnie, bo nawet robactwo nie chce tu mieszkać! Żywimy się tym, co wyłowimy ze ścieków. Na śniadanie zjadłeś… Rafał: Dobra, przestań, wiem co zjadłem! Rafał: I to z papierem! I katar Ci przeszkadza?! (walka strzelecka trwa dalej, w której Domino udaje się zabić jednego z demonów) Rafał: O kurcze! Zabili Mareckiego! Mateo: Bydlaki! No, to teraz miarka się przebrała! Mogli dostać z karabina, a tak… to będzie z piąchy!
Marcinek: Szefie, nie jest dobrze. Bogdan Boner: Wiem, lekarstwo się skończyło. Marcinek: Nie, nie o tym. Ta babka, co ją opętało, to Domino mówi, to sprawka Anaela czy kogoś tam. Bogdan Boner: (przerażony upuszcza flaszkę) Anael! Jezus Maria! Mam nadzieję, że nie przeszkodziłeś mu w oglądaniu meczu. Marcinek: Ja nie, Domino tak. Ale nic mu nie zrobił. Bogdan Boner: Bo diabeł. Mieliście więcej szczęścia niż rozumu, czyli i tak niewiele, no ale dobrze, że nie próbowaliście z nim walczyć. Tak czy srak zawijajcie się stamtąd, bo jak zabrzmi gwizdek końcowy. a wynik meczu będzie nie satysfakcjonujący, to zrobi wam z dup szwedzki stół. Anaela, może pokonać tylko jego odwieczny wróg – Klasykozaur!
Anael: (opętujący Tereskę) Za 3 minuty powtóreczka meczu. Tottenham podejmuje Lokomotiv. Co prawda wynik już znam, ale za pierwszym razem oglądałem nie dokładnie, bo to kibla wychodziłem… wychodziłam. I teraz pytanie: Iść teraz i ryzykować spóźnienie, czy wytrzymać do przerwy? A zapauzować nie mogę, bo mi się Szachtar z Interem przestanie nagrywać. Jezu, żeby tylko nie usnąć jak zwykle. Co to tak stuka w tą szybę? Ki diabeł? (wygląda przez okno) Klasykozaur! Czej no, pauza. A nie, wróć! No i po Szachtarze… Pożałujesz tego! (otwiera okno) Ty, w łeb se rzuć tym kamykiem parówo niemyta, czego tu?! Klasykozaur: Hehehehe! Starą babę opętał! Czej chwilę. (robi zdjęcie) Ale będzie beka jak pokażę chłopakom! Anael: Ani mi się waż! Nie wyrażam zgody, rodo! Zaraz ci tego… yy… tylko czekaj… (nie może się przecisnąć przez okno) no nie dam rady… Klasykozaur: Hehe, dawaj dawaj. Filmik nagrywam! Anael: Pożałujesz! (wychodzi z ciała Tereski i rzuca się na Klasykozaura) Marcinek: Opuścił ciało pani no i teraz się biją. Bogdan Boner: Bardzo dobrze. Jeżeli Klasykozaur jest trzeźwy, to mamy szansę na zwycięstwo. Marcinek: I tu jest mały problem, bo niestety nie wytrzymał napięcia i walnął tego browara pomimo wszywki w dupie. Bogdan Boner: O cholera. Rzygał? Marcinek: Teraz rzyga. Bogdan Boner: Dobrze. Jest szansa, że to pomoże. (Gdy Klasykozaur wymiotuje, Anael urywa mu głowę) Anael: I co teraz, Klasykoszmaciarzu?! Było fikać? Klasykozaur: Jesteś pewien? Spójrz w dół. (Anael zauważa wbity w swój odbyt nóż) Anael: O ty, zdradziecku Judaszu! Kiedy to zrobiłeś? Klasykozaur: Prędzej umrę niż ci powiem! (umiera) (Anael wyciąga sobie nóż z odbytu) Anael: Oo, udało się. Do wesela się zagoi. A teraz rura na drugą połowę! (biegnąc, potyka się o zwłoki Klasykozaura i wbija sobie nóż w głowę) Domino: Zwycięstwo!!! Mężczyzna: I to już? Gotowe? Tereska, to ty? Tereska: (wącha) Piłeś! (uderza męża) Mężczyzna: To ona! Marcinek: Szefie, melduję wykonanie zadania. Bogdan Boner: No i git. Wracajcie, tylko po drodze, kupcie mi lekarstwo. Marcinek: W aptece? Bogdan Boner: W monopolowym Marcinek… w monopolowym…
Marcinek: I co? Mówiłem, że się uda? Bogdan Boner: Pierwszy i ostatni raz w życiu Cię posłuchałem! Kurna, wyglądam jak Domino z tymi rogami. Domino: Racja. Z tym, że nie taki przystojny. Marcinek: Co teraz? Fajrant? Bogdan Boner: Nie. Krecia Wólka, kierunek cmentarz. Marcinek: O masz, znowu cmentalizer? Domino: Co się dziwisz? W końcu czerwiec. Bogdan Boner: A w tym roku mamy wyjątkową plagę tego cholerstwa. Ale nie ma co narzekać, bo po dwie paki od cmentarza przytulamy. Marcinek: Ta, „przytulamy”… kto przytula, ten przytula kurde. Ostatnio wypłatę na Wielkanoc widziałem… Domino: O, to może dla poprawy nastroju taka wesoła łamigłówka. Co byście woleli? Stracić babcię, czy zarazić się od niej kiłą? Czy jedno i drugie? (niezręczna cisza)
Bożenka: Posłać fujarę samego, to wróci. Jak nie z obitą gębą, to go gonią! Ehh, za kogo ja wyszłam… A ostrzegała matka, to że jeździ Oplem porządnym, nie znaczy, że chłop taki jest. No to teraz mam. Nie dość, że Opela komornik zabrał, to jeszcze ja spłacać go muszę! Ehh, a Rysio Obornik zabiegał… To głupia odrzuciłam, bo dupcyngiel. I co z tego, skoro forsy ma jak wilkołak kleszczy? Czesiek: Oj, Bożenka, tylko gderasz i gderasz! Patrz co uszabrowałem! Złoty ząb! Bożenka: Ekspert od złota się znalazł, co mi pierścionek zaręczynowy z tombaku sprezentował! Czesiek: No co? Bożenka: Przecież to próchnica!
Domino: Aaaaa, jaki ból! Jezu, za jakie grzechy?! Marcinek: Domino, to tylko gaz łzawiący, za kilka minut… Domino: Mamusiu, ja nie chcę stracić wzroku! Jest jeszcze tyle pornosków do obejrzenia! Wstyd się przyznać, ale nie widziałem jeszcze „2 Girls 1 Cup”! Marcinek: Domino, nie żartuj! Domino: Nie żartuję! Marcinek: O kurde szefie, zabierzmy go do szpitala! Bogdan Boner: Zamknijcie mordy, psie końcówy!
Czesiek: Jeżeli chcesz opróżnić prytę, musisz ją najpierw odkorkować! Rysio Obornik: Słucham? Czesiek: A jak pukniesz komuś żonę, musisz ponieść konsekwencje! Rysio Obornik: Heh, Czesiu no, daj spokój. Jakie „żonę pukniesz” no? Przecież nawet mi się nie podobało. Dla jaj to zrobiłem. No co ty, jesteś zazdrosny o tego bazyla? No popatrz tylko na nią! Czesiek: Co ty wiesz o miłości… (przedziurawia Rysia widłami) Marcinek: O kurcze, ale to było piękne, aż się wzruszyłem. Muszę Mariolce tak kiedyś wyznać. Domino: No, Rysio Obornik ma gadane. Tylko uważaj, żeby i Ciebie ktoś widłami nie przeżegnał. I skąd ty beemkę wytrzasniesz? Bogdan Boner: Zaraz będzie i beemka… (próbując postrzelić cmentalizery, przypadkowo przestrzela bak w samochodzie, co powoduje eksplozję) Albo i nie będzie.
Marcinek: Kamień. Domino: Nożyce! Domino: Kurw… Dobra, trzy, cztery… Marcinek: Kamień. Domino: Nożyce! Kurde co jest… Dobra jeszcze raz. Trzy, cztery… Nożyce! Marcinek: Kamień. Domino: Ja pierniczę! Marcinek: Masz dość? Domino: O nie! Domino nigdy się nie poddaje! Jedyne co klepię, to biedę. Trzy, cztery… nożyce! Marcinek: Kamień. Domino: Oszukujesz! Marcinek: To ty grasz jak frajer! Cały czas nożyce pokazujesz. Domino: Jak w totka będziesz obstawiał ciągle te same liczby, to w końcu wygrasz. Tak samo jest tutaj. Trzy, cztery… nożyce! Marcinek: Kamień. Bogdan Boner: A co to za opierdzielanie się w robocie, za co ja wam płacę?! Domino: No, mi to za nic.
(Monolog zawiera sceny retrospekcji) Chłopak: Ojciec nie zawsze był taki. Jeszcze kilka lat temu, wyglądał i myślał jak większość mężczyzn w jego wieku. Tadek: (przy Oknie Życia) No… zaczekajcie tu na tatę. Chłopak: Ot zwykły tata. (zauważa, że Boner przysnął) Ojciec zawsze lubił ziemniaki! Bogdan Boner: Yyy, tego… Chłopak: Pod każdą postacią: tłuczone, krojone, talarki, puree, frytki, kopytka, placki ziemniaczane… Bogdan Boner: Streszczaj się młody, bo głodny się robię. Chłopak: No dobrze, do rzeczy. Na początku nikt nie zwracał na to uwagi. Chłopak: (przy obiedzie) Dziękuje. Teresa: Co „dziękuje”? Co „dziękuje”? Ledwo dziobnął i już dziękuje. Znowu się jakichś świństw na mieście nażarłeś?! Chłopak: Oj, najadłem się już po prostu. Poza tym kebab to nie żadne świństwo. Teresa: Kotleta dojedz, ziemniaki możesz zostawić. Tadek: Teresa! Nie bluźnij! Nie będziemy kartofli wyrzucać! Przeżuć do mnie, jak frajer nie chce. Brat: Mamo, ja też już nie mogę. Chłopak: Z czasem, ziemniaczana obsesja ojca zaczęła się pogłębiać. Każdy posiłek musiał je zawierać. Na śniadanie, na obiad, na kolację, a nawet na deser kazał sobie podawać kartofle. Co gorsza, ojciec zaczął się zmieniać. Sporo przytył, a jego skóra pociemniała. Pod koniec sierpnia wywalili go z roboty, bo w czasie posiłku na stołówce rzucił się na kierownika, któremu rzekomo trafiło się na talerzu więcej kopytek. Od tamtej pory cały wolny czas, a miał go ze 30 godzin na dobę, zaczął spędzać przed telewizorem, pochłaniając coraz większe ilości bulw. Baliśmy się go, oj jak baliśmy. A stary kazał robić zapasy, i żarł. Pewnego razu wróciłem do domu i zastałem brata leżącego na podłodze. Był martwy. A ten bydlak siedział spokojnie w pokoju, i oglądał 1 z 10. Tadeusz Sznuk: Panie Piotrze, który film, według rankingu IMDb, został najgorszym filmem świata? Pan Piotr: Katyń. (dźwięk błędnej odpowiedzi) Tadeusz Sznuk: Było blisko.
Marcinek: Szefie, nie wydaje się to panu trochę dziwne? Bogdan Boner: Co? Marcinek: Że jak się komuś na rękę położy klocek, to nic się nie stanie. Ale już mu się na tą rękę postawi klocek, to od razu wielkie halo. Bogdan Boner: Ehh…
Bogdan Boner: Jest gorzej niż myślałem… Chłopak: Czyli jak? Bogdan Boner: Czyli nieźle, ale myślałem, że będzie super. Niestety nie mam dobrych wiadomości. Twój ojciec, jest vampire. Chłopak: Jak to wampirem? Bogdan Boner: Nie wampirem, tylko vampire. Dużo groźniejszy niż zwykły wampir, bo zamiast krwi, łaknie skrobi ziemniaczanej. A dla tej… gotów jest zabić!
Bogdan Boner: Jak chcesz powiedzieć, że nie przyjdzie, to lepiej zamknij mordę! Marcinek: … Bogdan Boner: No i? Marcinek: No przecież miałem zamknąć mordę. Bogdan Boner: Kur…!
Belzedup: Co zrobił? Pietro: Pił piwo. Belzedup: Co takiego?! Przecież wprowadziłem prohibicję! Zakaz spożywania na terenie całego piekła! W końcu to jest piekło, a nie wczasy! Więzień: No ale chyba dla ludzi, a nie dla nas. Belzedup: I jeszcze pyskuje! Nergal, bierz go! (Nergal rzuca się na demona, jednak nie tego co trzeba i zabija jednego ze strażników) Belzedup: Nie tego! Ehh, wszystko muszę robić sam… (Belzedup sam rozszarpuje więźnia) Oto chodziło! (Nergal ponownie rzuca się na jednego ze strażników i zagryza na śmierć) Belzedup: Dobra Pietro, wyprowadź go na spacer, bo coś za bardzo bryka. Pietro: Znowu mnie ugryzie. Belzedup: Weź smaczki, to nie ugryzie.
Marcinek: No nie wiem, nie wiem… tak psa zarżnąć? Bogdan Boner: Z psem to miało tyle wspólnego, co Domino z maturą. Domino: Z czym?
Domino: Nie żyje. Bogdan Boner: Dzięki Domino, po czym poznałeś? Domino: To łatwe, puściły mu zbieracze. Marcinek: Chyba zwieracze. Domino: Nie. My diabły nie mamy zwieraczy, wypróżnienie następuje samoistnie, natomiast zbieraczy używamy do… Marcinek: Dobra, dobra Domino, oszczędź tych szczegółów.
Borys: Tycjan, no przepraszam, no. Skąd miałem wiedzieć, że Sylwia to twoja dziewczyna? Tycjan: Przyszedłem z nią i przedstawiłem Ci, to kurwa czyja?! Borys: No jak „kurwa”, to niczyja. Tycjan: 4 miesiące podchody robię, randki, kolacje, kino funduję, żeby przynajmniej do łapy wzięła, a ten po 15 minutach znajomości do kibla zaciąga! Borys: Normalnie od razu idą, ciesz się, że taka porządna.
Marcinek: (zamyka Bonera w klatce) Mamy go! Bogdan Boner: Marcinek, co wy kombinujecie? Otwierać, albo w ryja! Marcinek: Pan wybaczy, ale jeden w ryj to za mało. Mamy 10 000 powodów, żeby nie otworzyć! Bogdan Boner: Wy Judasze podstępne! (Marcinek i Domino zabierają Bonera na pałac Belzedupa) Marcinek: (liczy pieniądze) 4320… Trochę brakuje. Domino: (szeptem) Marcin, nie wybrzydzaj, przecież takich pieniędzy nigdy na oczy nie widziałeś. Marcinek: No dobra, powiedzmy, że się zgadza. Belzedup: W takim razie żegnam. Strażnik odprowadzi was do Wrót Piekieł. (Marcinek i Domino wychodzą z pałacu) Belzedup: (złowieszczy śmiech) Egzorcysto Kondoner! Teraz się policzymy. Pewnie chciałbyś zginąć szybko, ale nie! Nie sprawię Ci tej przyjemności, na początek: 25 lat kolonii karnej! A potem egzekucja… komornicza!
Bogdan Boner: I to się nazywa plan doskonały! Marcinek: Nawet Belzedup się nie skapnął, że to wszystko było przez nas ukartowane! Domino: To to było ukartowane?! Czyli nie wydaliśmy szefa? Bogdan Boner: Domino, gdyby nie to, że mam taki zajebisty humor, to bym Ci jebnął! Marcinek: Jak ma pan taki dobry humor, to może się podzielimy nagrodą. 4 tysiące na 3 to ponad tysiak wychodzi! A dokładnie tysiąc trzysta trzydzieści coś… Bogdan Boner: Zwariował! Marcinek: No to może chociaż zaległe pensje? Dwa miesiące po 1500! Bogdan Boner: Dobra Marcinek, masz te 1300 i uznajmy, że z pensjami jesteśmy na czysto. Marcinek: Ehh… dziękuje… Domino: A mi szef też wypłaci zaległe pensje? Już rok, czyli dwanaście miesięcy tutaj pracuję. Bogdan Boner: Ehh… 12 mówisz? A niech będzie moja strata i dla równego rachunku: 10 razy 0, to wychodzi… no niestety Domino. Domino: I bardzo dobrze. Pieniądze szczęścia nie dają.
(Akcja dzieje się w alternatywnej rzeczywistości, w 2050 roku): Belzedup: Bogdan Boner. Mam nadzieję, że gorzała nie wypaliła Ci całego mózgu i poznajesz starych „przyjaciół”. Pewnie zastanawiasz się, dlaczego przez te wszystkie lata po prostu Cię nie zabiłem. Otóż… Pietro zatkaj uszy. Otóż wstyd się przyznać, ale byłeś na to zbyt przebiegły. Ale teraz… Pietro, możesz odetkać. Pietro, uszy! Pietro! Co za baran! Ale teraz… gdy jesteś stary i niedołężny, powinno pójść jak z płatka. Z okazji naszej długoletniej znajomości, mam dla Ciebie mały upominek. Zgadza się… bomba zegarowa! Pietro pomoże Ci ją zamontować pod dupskiem! No cóż, miło było, ale czas wysadzić w powietrze twoje głupie ryło! Na mnie już czas, do zobaczenia w piekle! Cześć. (wchodzi do wrót piekieł) Pietro: (montuje bombę zegarową Bonerowi) Teraz knebel do gęby, żebyś nie wezwał pomocy, a na koniec bomba zegarowa ustawiona na 30 sekund. Czas start! Żegnaj egzorcysto, żegnaj legendo. To dla mnie zaszczyt. O kurde, 20 sekund, dobra spierdalam do piekła, nara!
Ksiądz Piotr Natan: Czołem, dobrodzieju Gnojomile. Jestem nazad z drużyną. Siodłaj konie, przed nami szmat drogi. Gnojomil: Już narychtowane. Wnet przyprowadzę. Marcinek: O kurcze, gdzie my jesteśmy? Gdzie nas zawiozła ta piekielna machina? Ksiądz Piotr Natan: Po pierwsze, nie piekielna, bo prosto z samego Watykanu. Jedyny egzemplarz na Ziemi, nie pytajcie, ile kosztowało wypożyczenie, bo jak wam powiem, to i tak nie uwierzycie. A po drugie, nie należy zadawać pytania „gdzie”, lecz „kiedy”. Jesteśmy ciągle w tym samym miejscu, twoje biuro Boner będzie tam, gdzie ta obora, za ponad 1000 lat. Cofnęliśmy się w czasie, lada dzień ma się odbyć chrzest Polski. Ale siły ciemności chcą pokrzyżować plany księcia Mieszka! Bogdan Boner: Chrzest? A co mi do tego? To twój fetysz. Dla mnie pogańskie zwyczaje są całkiem spoko. Sorry Natan, ale nie widzę żadnego powodu, żeby Ci pomagać. Ksiądz Piotr Natan: W środku jest 10 zł powodów na zachętę, drugie tyle po robocie. Bogdan Boner: Hehe, „10 zł”… Nie wiem czy wiesz, ale moja dniówka to dwie stówy, i to bez faktury! Baranie! Ksiądz Piotr Natan: Ehh, te monety są z prawdziwego złota, każda z nich jest warta paręnaście patyków. Baranie! Bogdan Boner: Yyy… to co trzeba zrobić? Ksiądz Piotr Natan: A teraz do stolicy! Mam nadzieję, że macie wytrzymałe tyłki. Przed nami kilka dni w siodle. Bogdan Boner: W kilka dni chcesz jechać spod Piaseczna do Warszawy? Ksiądz Piotr Natan: Mamy rok 966. Stolicą Polski jest Gniezno, nieuku!
Mieszko I: Murów nie sforsują, ale odcięli nas od dostaw jedzenia i trunków. Jak tak dalej pójdzie, to zdechniemy z głodu! Albo co gorsza, z nudów. Poza tym czescy biskupi nie mogą tu dotrzeć, żeby mnie ochrzcić razem z krajem, a bez tego nie mogę prosić Dobrawy. Rycerz: O rękę? Mieszko I: O dupę! Ręką to sam se mogę! Gniewosławomil: Może już czas wypuścić Alioettusa? Mieszko I: Gniewosławomile, czyś ty się na łby z koniem zamienił?!
Mieszko I: Masz szczęście, że nieochrzczony, bo byś dyndał za zabobony!
Krasnolud: Oto zagadka: Rano chodzi na trzech nogach, w południe na dwóch, a wieczorem na czterech. Marcinek: Człowiek! A nie czej, na trzech jak jest stary to chodzi starzec na starość, czyli wieczorem, czyli to nie człowiek. Bogdan Boner: Mężczyzna! Krasnolud: Mmmm! A dlaczego? Bogdan Boner: No rano na kacu chodzi na trzech, bo czwartą ręką szuka klina, w południe jak przetrzeźwieje na dwóch popyla, no a jak udany wieczór, to znowu na czterech.
Krasnolud: Może i nie grzeszę inteligencją, za to za spryt, czeka mnie piekło.
Bogdan Boner: Zaczekajcie tu, zajrzę przez okienko. (Boner zauważa w oknie pół-nagą czarownicę, na widok której zaczyna się masturbować) Domino: I dlatego właśnie numer jeden zawsze powinien być robiony na siedząco, a numer dwa na stojąco. Bogdan Boner: Dobra, rozeznałem się w sytuacji, możemy wchodzić. (Boner, Marcinek i Domino idą w kierunku chaty wiedźmi, jednak zostają przez nią złapani w sidła) Wiedźma: Kto ośmiela się wchodzić na moje bagna?! Bogdan Boner: Spokojnie, ślicznotko. Potrzebujemy tylko, żebyś nam podrasowała czarami koronę. Wiedźma: Hmm, koronę… Spełnię waszą prośbę, jeżeli któryś z was porządnie mnie zaspokoi. Pokraka odpada, czyli jeden z was dwóch. Bogdan Boner: Kurwa, to po co ja ugłaskałem Niemca przed chwilą?! A nie można tak za 15 minut? Wiedźma: Nie można! Bogdan Boner: Yyy… No dobra, dobra! Spróbuję! (Jakiś czas później): Wiedźma: Takim flakiem to se możesz świnie pasać! A więc zostaje młody. Marcinek: O nie, nic z tego! Jestem wierny Marioli. Wiedźma: W takim razie żegnam! Marcinek: (krzyczy z bólu) Bogdan Boner: Marcinek… Nie myśl rozumem… Myśl… Marcinek: Sercem? Bogdan Boner: Nie… Fiutem.
Bogdan Boner: Nie, nie, nie, ani grosza! Po co ja w ogóle mam Ci płacić, kiedy taniej mi wychodzi jak nie płacę? Marcinek: Bo odejdę? Mało to ofert pracy dla ludzi z moim wykształceniem? Bogdan Boner: Marcinek, przecież ty nie masz wykształcenia. Marcinek: No właśnie. Proszę bardzo, do wyboru, do koloru. Roznoszenie ulotek, testowanie pasów bezpieczeństwa, pomocnik egzorcysty, świniopas, oszust matrymonialny… ty czekaj, oszust matrymonialny. To może być ciekawe. Domino: Marcin, przecież ty masz dziewczynę. Marcinek: A no właśnie, odpada. Czekaj, pomocnik egzorcysty? Bogdan Boner: Jakiego egzorcysty? Marcinek: Nie pisze jakiego, pójdę na rozmowę, to się dowiem. Bogdan Boner: Ja Ci pójdę. Marcinek: W takim razie proszę mi teraz wypłacić wszystkie zaległe pensje. Bogdan Boner: Hehehe, weź mnie nie rozśmieszaj! „Zaległe pensje”. Co jeszcze, może podwyżkę?! Marcinek: A tak, podwyżkę. Raz w tygodniu dwa tygodnie urlopu, i opłacony ZUS! Bogdan Boner: (spada z krzesła) Hehehehehehehehehe!!! (Wściekły Marcinek wychodzi z biura) Marcinek: Przebrała się miarka! Jeszcze za mną zatęskni, jeszcze będzie się prosił! Będzie: „Marcinek, Marcinek, wróć, dam Ci samochód służbowy, i telefon, i kartę na siłownię”, a wtedy ja powiem: „Jeszcze luźne piątki”, a szef na to: „Jedyne, co możesz mieć luźne, to stolec”, i dopiero wtedy ugryzie się w język, ale wtedy… będzie już za późno!
Demon Miras: I lecimy. Żegnaj biedo, piękna kusicielko. Będę tęsknił.
(Demon Radek zaczyna dusić Natana) Marcinek: Rączki do góry, złodziejaszku! (Natan wykręca kark rozproszonemu Radkowi) Ksiądz Piotr Natan: No, Marcin. Muszę przyznać, że to było sprytne. Coś czuję, że będziemy tworzyć zgraną parę. Marcinek: Ma się rozumieć, szefie. Bogdan Boner: Domino, jesteś najgłupszym stworzeniem na świecie! Domino: Ma się rozumieć, szefie! Ale wnyki chyba nieźle założyłem, skoro szef się złapał. Bogdan Boner: Nieźle to Ci zaraz przypierdolę w ten pusty łeb!
Pan Oślica: Co tu się dzieje? Dlaczego słyszałem strzały? Bogdan Boner: Spokojnie, panie Oślica, było ciężko, ale pieczareczki są już bezpieczne. Pan Oślica: Człowieku, z kim ty się na łby zamieniłeś? Moja hala jest po drugiej stronie. Bogdan Boner: Co? Domino, jak sprawdzałeś adres!? Domino: Nie sprawdzałem.
Domino: Hehe, hehe. Mówiłem? We dwóch też damy radę. Proszę, kluczyki od samochodu. (Domino przypadkowo wrzuca kluczyki do szamba) Bogdan Boner: Ehh… chyba trzeba będzie się przeprosić z Marcinkiem…
Domino: O nie! Moje wyznanie nie pozwala mi wejść do szamba! Bogdan Boner: A jakiego ty jesteś wyznania, Domino? Domino: Niewierzący. Poza tym ja dobrze rzuciłem, to szef łapał jak policja tą babę od instrybutora. Bogdan Boner: Odmowa polecenia służbowego? W takim razie będzie po premii. Domino: Hehe, minus i minus daje plus! (Boner dostaje telefon) Bogdan Boner: Halo? Domino: Jak Marcin, to niech szef pozdrowi. Bogdan Boner: Jak to w szpitalu? Domino: Matko Boska! Co mu się stało? Bogdan Boner: Jak to otruty? Domino: No i się doigrał, na własne życzenie! Mało to razy mówiłem, że dieta wegetariańska jest dla wegetarian? Ludzie od tego umierają! Bogdan Boner: Dobra, zaraz będę. (rozłącza się) Domino: Marcin w szpitalu? Bogdan Boner: Gorzej. Mój stary. Domino: To szef ma starego? Przecież to masło maślane! „Stary ma starego”. Bogdan Boner: Zamknij się wreszcie i wyciągaj te kluczyki! Domino: O nie! Jeszcze… (Boner wrzuca go do ścieków) Nie! (wpada do wody, gdzie znajduje kluczyki) Mam!
Bogdan Boner: Tato… Ojciec: Boguś.. synu jedyny… jesteś. Bogdan Boner: Nie no, nie taki jedyny. Przecież jeszcze jest Stefan. Ojciec: Nawet mi nie przypominaj tego uczonego lalusia. Powinien mieć na naziwko Flasyt, a nie Boner. Masz wódę? Bogdan Boner: Tato, co ty? Inaczej bym tu nie przychodził. Ojciec: W takim razie… wiesz co robić. Bogdan Boner: Tato, ale skoro Cię ktoś otruł, nie wiadomo kto, i nie wiadomo czym, to może wóda nie jest najlepszym rozwiązaniem? Ojciec: Stefan! Bogdan Boner: Ehh… (nalewa ojcu do ust wódki) Ojciec: Tego mi było trzeba, jak za dawnych czasów. Pamiętasz Boguś? Bogdan Boner: Nie bardzo. Ojciec: A ja pamiętam dokładnie. Jakby to było ze 30 lat temu. Może dlatego, że to było 30 lat temu. Już od nygusa uczyłem Cię fachu. A ty chłonąłeś wiedzę jak głąbka. Połączenie głąba z gąbką, czyli średnio.
Ojciec: Na szczęście okazało się, że strzelasz tak samo jak przyswajasz wiedzę. Chybiłeś z 10 cm! Wtedy dotarło do mnie, że będą z Ciebie ludzie.
(Scena retrospekcji): Mama Bogdana: Tu jesteś, gałganie! Nie po to się z nim rozwiodłam i odebrałam prawo do opieki nad dziećmi, żebyś teraz u tego pijusa ciągle prześladował! Młody Bogdan: Jakie „pijus” mamo, jakie tego, tato śpi, bo zmęczony bezrobociem! Mama Bogdana: Teraz masz nowego tatę, lepszego! A o tym menelu radzę Ci zapomnieć!
Ojciec: Ty byłeś wtedy za mały, a mój kac za duży, żeby zagłębiać się w szczegóły, ale lata 90 w Polsce, to złote lata przestępczości zorganizowanej. Mafie, gangi, wymuszenia, porwania, lewe paliwo na stacjach, prostytucja, jednym słowem: kryminalne eldorado! Najpotężniejszy był Pershing, oficjalnie. Tak naprawdę, Pershing wykonywał rozkazy Belzedupa, który zamelinował się w jego pruszkowskim pałacu, i tak mu się spodobało rządzenie polskim półświatkiem, że postanowił zamieszkać tu na stałe. I pewnie by tak było, lecz pewnego razu, nadepnął na odcisk niewłaściwej osobie…
(Scena retrospekcji): Młody Natan: Kto? Ojciec: Otwieraj Natanek, gałganie, Tarpana nie poznajesz? (wjeżdża na teren fabryki) Jak idzie? Ksiądz: Ciężko, ja rozumiem 100 litrów, 2000 jak święcenie pul wypada, ale kto zamawia całą cysternę? Już nie mogę, zaraz mi ręka odpadnie. Ojciec: Święć! Młody Bogdan: Tata, a nie można tak na raz całej cysterny poświęcić? Ojciec: Nie. Byłaby za bardzo rozrzedzona. Musi mieć 98%, jak spirytus. Młody Natan: Ale głupi, że nie wie! Młody Bogdan: Chyba twoja stara! (rzuca się na Natanka i zaczynają walczyć) Ojciec: Boguś, nie czas na zabawę. Mamy do pokonania władcę ciemności.
Ojciec: Tak, dobrze pamiętasz. Cysternę z mlekiem, zamieniliśmy na cysternę z wodą święconą. Dalej sprawy potoczyły się jak na dobrej imprezie, no, może nie zaliczyłem panienki, i nie aresztowała mnie policja za niszczenie mienia po pijaku, ale chodzi o to, że sytuacja była dynamiczna.
Ojciec: Od tamtej pory, Belzedup ma czerwoną od poparzeń skórę i nie wychodzi z piekła. Ale obawiam się, że po 30 latach spełnił swoją obietnicę, i to przez niego leżę teraz w szpitalu. (Bogdan tymczasem śpi na krześle, po chwili się przebudza) Bogdan Boner: Yyy, co? Aha. Sorry tato, nie słuchałem, zamyśliłem się trochę jak było o gąbce. Później coś jeszcze mówiłeś? Tato? Tato? O cholera… (zauważa martwego ojca, a z zewnątrz słyszy klakson, wygląda za okno) Belzedup: Hahahaha! Nie chciał płacić haraczu, dostał kanapkę… no i tu mi się rymuje, że w sraczu, no ale to trochę bez sensu. Chodzi o to, że zgadza się! Otrułem Ci starego! Tak jak mu obiecałem! Uhahahaha! Możesz od razu zamówić dwie trumny, bo następny… będziesz ty! Śmierdziorcysto Duper! Nara! (wchodzi do piekła, po czym wrota piekieł znikają) Bogdan Boner: Mmmm! Belzedupie! Jeszcze się spotkamy!!! (wybiera numer) Halo? Marcinek? Dobra niech Ci będzie, opłacę Ci ten pieprzony ZUS.
Andrzej Duda: Nie strasz, nie strasz… jak masz być naukowcem, musisz być twardy. To nie może być tak, że ty masz jakieś osobiste problemy, które powodują, że jesteś niesprawny do podjęcia takiej decyzji. Nie! To po prostu nie ma, to po prostu musisz! Albo to umiesz, albo nie umiesz, jak nie umiesz, to znaczy, że się nie nadajesz.
Marcinek: To ja, Marcin Łopian. Pewnie zastanawiacie się, co robię za biurkiem prezesa Perkun, trzeciej co do wielkości prywatnej agencji egzorcystycznej w powiecie piaseczyńskim. No to od początku. Pamiętacie tę budę? Wiele się zmieniło, odkąd wywalczyłem, żewypłatę i opłacony ZUS mam zawsze na czas. Po kilku tygodniach odłożyłem tyle kasy, że wykupiłem firmę od Bogusia, bo tak go mogłem teraz nazywać, i stałej się jej właścicielem. Potem poszło już z górki, bo wystawiam fakturki, dzięki czemu zaczęliśmy otrzymywać coraz to większe zlecenia i rozwijać firmę. Nie będę was zanudzał szczegółami, ale zgrzeszę skromnością, jeśli nie powiem, że osiągnąłem sukces. Recepcja, kącik restauracyjny, a w każdy czwarty poniedziałek miesiąca, darmowa kawa dla pracowników. I co? Macie to u siebie biedaki? No i najważniejsze, cztery jednostki szybkiego oddiablania gotowe do akcji non stop codziennie od 9 do 17, oprócz weekendów i świąt. Zapytacie, „A co z Bogusiem?” Ehh, spokojnie jest. Trzymam go z litości.
(Toczy się pojedynek strzelecki) Domino: Boguś, jak strzelasz, to przynajmniej staraj się celować w ich stronę! Bogdan Boner: Celo-co?! Domino: Ehh… no tak… Bogdan Boner: Poza tym i tak nic nie widzę, bo ten kretyn strzela z gazowca! Człowieku przestań, bo za chwilę oślepniemy! Ochroniarz: Cierpliwości! Jeszcze tylko dwa magazynki! Bogdan Boner: Uwaga! (oddaje strzały, z czasem postrzela w ramię jednego z lekarzy) Spokojnie kolego, to tylko draśnięcie. Poza tym mówiłem, żeby uważać, bo strzelam. Lekarz: Zabierzcie go ode mnie! A najlepiej zabierzcie mu broń, bo wszyscy tu zginiemy! Bogdan Boner: Bez obaw! Wiem jak się z tym cackiem obchodzić, bo zapisałem się na strzelnicę! Za 3 tygodnie rozpoczynam szkolenie! Uwaga! (postrzela drugie ramię lekarza)
Marcinek: Nie tak szybko! Demon Generał: O cholera, to zasadzka. Ognia! (demony zaczynają strzelać) Marcinek: I vice versa, ognia! Ksiądz Piotr Natan: (jęcząc) Zdrooowaaaś Maaaarioooo, łaaaaskiiiiiiiś peeeeełnaaaa! (Natan wysadza za pomocą modlitewników 2 demony) Demon Generał: O cholera! Mają mobilne modlitewniki szturmowe! Odwrót! (zostaje wysadzony w powietrze) Ksiądz Piotr Natan: Aaaaameeeeeen ścieeeeerrrwaaaaa!!! (wysadza resztę demonów) I po zawodach! Marcinek: Po takich bęckach odechce im się wyłazić na Ziemię na jakiś czas. Belzedup: Nie byłbym taki pewien! (nokautuje Marcinka, ten traci widoczność) Domino: Marcin? Marcin, słyszysz mnie? Bogdan Boner: Daj spokój, Domino. Nie widzisz, że stracił przytomność? Domino: Widzę, ale czuje pan? Puścił bąka. Chyba się budzi. Marcinek: Eee… gdzie ja jestem? Domino: Uff, żyje. Marcinek: Co się stało? Domino: No na polecenie szefa podłączałeś na lewo prąd do firmy, a ja trzymałem drabinę. No i tak trzymałem, że spadając uderzyłeś się w głowę, i na chwilę urwał Ci się film. Heh, bredziłeś coś o bombie atomowej i nęceniu suma pęczakiem. No to mówię „Naprawdę jest źle”, bo kto drapieżnika kaszą kusi? Marcinek: Czyli to wszystko… Agencja Perkun, zespoły szybkiego oddiablania, uratowany prezydent… to mi się tylko śniło? Ehh, wiedziałem, że to było zbyt piękne, żeby było prawdziwe. A przynajmniej podłączyłem ten prąd? Domino: No, tylko jedną fazę. Bogdan Boner: No właśnie, włazisz jeszcze raz! Marcinek: Co?! Domino: Spokojnie Marcin, potrzymam Ci drabinę :).
Kupidyn: To dopiero połowa sukcesu. Bo miłość, powinna być jak taśma dwustronna. Dwustronna. (wypuszcza strzałę amora, jednak trafia nie w tą osobę co chce) Mężczyzna: No i jak baranie jechałeś!?… Yyy… Skoczymy razem na piwko? Mężczyzna 2: Co prawda właśnie z piwka wracam, ale!
Demon Janusz: Czekaj, mam coś zajebistego, potrzymaj mi piwo. (wchodzi do wrót piekieł, demon Bartas to wykorzystuje i zaczyna pić piwo Janusza) Demon Janusz: Wiedziałem! Demon Bartas: No co ty Janusz, ja tylko podrapać się chciałem pod nosem, a że mam ręce zajęte, to wyglądało jakbym pił. Demon Janusz: To nie możesz się drapać tą ręką, co swoje piwo trzymasz? Oddawaj! (wypija swoje piwo) Masz szczęście, że to ty stawiałeś, bo bym się obraził.
Bogdan Boner: Weselodestruktor, podstępny demon objawiający się najczęściej, jak sama nazwa wskazuje, na weselach, jako pijany w trzy dupy wujek. Marcinek: Coś mi się wydaje, że już parę razy widziałem takie opętanie. Domino: Cicho Marcin. Nie przerywaj, bo ciekawe. Bogdan Boner: Raczej nie jest śmiertelnie niebezpieczny, ale potrafi wyrządzić sporo szkód materialnych. Ciało opuszcza sam pod postacią Bełta, zazwyczaj pod koniec poprawin. Choć zdarza się, że i przed oczepinami. I tu trzeba uważać, bo gdy opuści ciało zbyt wcześnie, bywa, że potrafi opętać ponownie jeszcze tej samej nocy. (przełącza slajd) Komornik. Jeden z paskudniejszych demonów. Gdy Cię nawiedzi, broń Boże nie otwieraj! A awizo, (szeptem) wypierdol. (Do drzwi wchodzi Kupidyn z utraconą mocą) Bogdan Boner: O cholera, komornik! Kupidyn: Nie nie, spokojnie. Jestem klientem, ogłoszenie znalazłem w telegazecie. Bogdan Boner: No, może i tak. Bardziej wyglądasz jak jego ofiara. (Kilka minut później): Bogdan Boner: A więc jesteś przeklętym amorkiem, który stracił swoją czarodziejską moc i żeby ją odzyskać, musi sprawić, żeby jakaś para zakochała się w sobie. Kupidyn: No właśnie, a bez skrzydełek, siusiaczka i magicznych strzałek to nie możliwe. Marcinek: Kurcze, skrzydełka i magiczne strzały rozumiem, ale po co siusiak? Kupidyn: Do szczania, no co ty!?
Bogdan Boner: Masz kasę? Kupidyn: Oczywiście, zawsze przy sobie, schowaną w odby… w „odbytdwubutach”. Trochę w jednym, trochę w drugim, wiadomo, jak jeden zgubię to w drugim.
Obornicki: Papierówka, kurwa, „deserowa odmiana” piszą w internecie, ja dziękuje za taki deser! Już bym wolał z głodu zdechnąć niż to żreć! A robaczywe… wszystkie. A jak się jakimś cudem trafi nierobaczywe, to na bank zgniłe! Jeszcze nie dojrzeje, a już zgnije, na drzewie. Marcinek: O kurcze, chyba w gówno wlazłem. A nie, to jabłko. Obornicki: Nie nazywaj tak tego gówna! Chociaż nawet na takie miano ten szajs nie zasługuje. Bogdan Boner: To nie możecie jakiejś innej odmiany hodować? Obornicki: Nie, bo wtedy… Papieżak wpadnie w gniew. A wtedy… wpadnie w gniew! Dobra, dalej musicie iść sami. Znajdziecie łatwo, tam skąd tak capi. Podążajcie za smrodem! Cześć.
Wróżka z Grójca: To, dla panienki. Marcinek: No przecież to jest wódka z sokiem! Wróżka z Grójca: Zgadza się. Co byś chciał, żeby dziewczyna czystą wódę na randce waliła? Wóda jest dla kawalera. Gotowe. Podajcie podstępem. Gdy to wypiją, magia zacznie działać. Czar jest o wiele silniejszy niż strzała amora, lecz krótkotrwały. Zazwyczaj działa jedną noc.
Chłopak: Ja to mówię, dziewczyny to przeżytek, przereklamowane. Nie dość, że drogo wychodzi, to jeszcze nie masz pewności, że w ogóle coś z tego będzie. Dziwki. Tylko dziwki mogą nas uratować.
Esperalda: Wygląda na to, że jesteśmy pierwsze na Łysej Górze. Pinda: Jaka ona łysa kurde, mogliby tu wykosić w końcu. Pokrzywy po cycki. Co ja mówię po cycki. Do kolan!
Najwyższa: Abrakadabra masturbacja, świńskie podroby, teleportacja!
Najwyższa: Witajcie wiedźmy na corocznym łysogórskim sabacie złych czarownic! Esperalda: Jakim corocznym, jak ostatnio i dwa lata temu nie było, bo pandemia. Najwyższa: Yyy… no tak, nie było. Pinda: 3 lata temu też nie było, bo Najwyższa była w Egipcie. Najwyższa: Oj, bo to był last minute wykupiony pół roku w styczniu i nie dało się przełożyć. Kurdelia: 4 lata temu po prostu przegapiłyśmy. Trabanta: Jeszcze wcześniej większość dostała wiadomość od Najwyższej do folderu inne, no i nie przeczytała. Wiedźma 1: No a jeszcze wcześniej przekładane, bo Najwyższa była na odwyku. Wiedźma 2: No i małyszomania, no to też przez parę lat odwoływaliśmy.
Bogdan Boner: Pozdrowienia od Papieża! (oddaje strzał) Kozioł: O nie, takie piękne poroże było… Najwyższa: Zdrada! Okrutny czar, one man, one jar! (Boner zasłania się jedną z wiedźm) Najwyższa: Na niego! Zero litości, abrakadabra kurwa! Esperalda: Czary mary, nos z fujary! (nie trafia w Bonera) (Gdy wiedźmy próbują zabić Bonera, przypadkowo podczas czarowania trafiają siebie nawzajem, Boner wykorzystuje to i ucieka) Najwyższa: Stop, stop, stop, stop! Spokój! Przerwać ogień! Bo kto nas odczaruje, jak się nawzajem wszystkie w gady pozamieniamy? Kurdelia: Pies! Esperalda: Hau, hau, pojebało kurwa?! Hau! Najwyższa: Powiedziałam spokój! Uciekł. Nie wiem, kim byłeś, ale się dowiem. I prędzej czy później… Zapłacisz za przerwanie świętego sabatu czarownic! Esperdalda: Tak naprawdę nie przerwał, bo ekscelencja czarnej księgi nie wzięła. Najwyższa: Zamknij się!
(na zewnątrz grzmi) Najwyższa (w zamku): I dlatego właśnie musimy pozbyć się… No i czego rżycie? Czego rżycie?! Coś śmiesznego jest?! To powiedzcie, razem się pośmiejemy. I wyłączcie te głupie filtry! (akcja przenosi się na ekran szklanej kuli; Najwyższa ma włączony filtr leniwca) Esperalda: Przepraszam, że się ośmielam, ale to Najwyższa ma włączony filtr. Najwyższa: Co? Naprawdę? Czekaj, jak się to wyłącza… Po co oni w ogóle te filtry dodawali? (zmiana na filtr gówna) Ani to śmieszne, ani zabawne… (zmiana na filtr pizzy) Chyba się nie da wyłączyć. Dobra, musi tak zostać. Trudno. Do rzeczy. tego właśnie musimy pozbyć się tego egzorcysty, żeby nam nie zakłócił świętego sabatu czarownic, jak to miało miejsce rok temu. Kurdelia: To było dwa lata temu. Rok temu nie było sabatu, bo Najwyższa pomyliła miesiące. Najwyższa: No tak. (ekran Kurdelii zaczyna się trząść) Ehh… Kurdelio, co ty robisz z tą kamerką? Kurdelia: Przepraszam, bo próbuję złapać lepszy zasięg! (ekran Kurdelii tłucze się) No i masz. Pękła mi szybka w szklanej kuli. Pinda: Etui byś miała, to by nie pękła. Najwyższa: Cisza! (jedna z czarownic włącza filtr banana) Słuchajcie, jaki jest plan.
Bogdan Boner: Wiecie, jaki jest plan. (chowa się za skałą) Domino: Marcin, jaki plan? To jest jakiś plan? Marcinek: Tak, my dwaj szukamy Biesa, a jak go spotkamy to… (zauważają przed sobą potężnego demona Biesa) Marcinek: O kurcze… Bies: Zabiję! (Marcinek biegnie z widłami na Biesa, jednak zostaje złapany) Bies: Ahahaha, z czym do ludzi?! Yy, pardon. Z czym do diabłów?! (wyrzuca Marcinka) Domino: UAAAAAAAA!!! (wyprowadza cios łapką na muchy) Bies: Co to jest? Klepka na muchy? AHAHAHAHAHAHA!… Co ty mi tym chciałeś zrobić, siniaka?! HAHAHA! Spokojnie, zaraz Cię zabiję, tylko najpierw się wybrechtać! (Boner wsadza obrzyna w odbyt Biesa) Bies: O nie. No dobra, defensywa. Yy, proszę pana, może się jakoś dogadamy? Bogdan Boner: To zależy, ile masz kasy przy sobie. Bies: No kasy to akurat nie mam, ale… Bogdan Boner: W takim razie… (oddaje niecelny strzał) Bies: Hehe. Marcinek: Szefie, nie gadaj, że spudłowałeś… Bogdan Boner: Bez paniki, na wszelki wypadek zabrałem ze sobą dwa naboje. (oddaje strzał, tym razem celny) Domino: Uff, udało się. (Bies po śmierci, zamienia się w zwyczajnego szczura) Bogdan Boner: Szczur? Co to za czary? Kobieta: Zgadza się, czary! Marcinek: A to kto? Bogdan Boner: To ona zleciła zabicie Biesa. (Kobieta okazała się formą przebrania przez najwyższą) Najwyższa: Niestety, Bies dał dupy. I to dosłownie, dlatego utoniesz w tej jaskini razem ze swoimi kompanami! (odlatuje z jaskini) Więcej nie zakłócisz sabatu! Czary mary, nie ma wyjścia z pieczary! Potop jak u Mickiewicza! (Wejście zostaje zasypane, a woda zaczyna zalewać jaskinię) Domino: I po co mi to było? Mogłem siedzieć w piekle, a tak nie dość, że się utopię, to jeszcze umyję!
Najwyższa: Jak udało Ci się przeżyć w zalanej jaskini?! Bogdan Boner: Ee, mam doświadczenie. Co weekend zalewam się w trupa. Teraz!!! (Marcinek i Domino odkręcają wodę gnojową, która zaczyna pryskać na wiedźmy, które zaczynają odlatywać) Najwyższa: Jeszcze się spotkamy, egzorcysto! (odlatuje) Bogdan Boner: No i załatwione. Marcinek: Kurcze, nie wiedziałem, że woda gnojowa zabija czarownice. Bogdan Boner: Bo nie zabija. Brzydzą się, jak to baby. Dobra, do następnego sabatu będzie spokój. Czyli przez rok, no chyba że przełożą, to dłużej.
Bogdan Boner: Rączki do góry, Kutafony! Maciek: Skąd wiesz, kim jesteśmy? To bardzo rzadka i tajna rasa diabła. Bogdan Boner: Zgadłem.
Marcinek: Kurcze, po co stary każe nam na 6 rano do roboty przychodzić, jak sam później kima przynajmniej do 10? Domino: A mi to wszystko jedno od której się opierdalam. Nawet lepiej od samego rana, bo później jak mi szef coś karze, to chętniej to robię. Z nudów. (W międzyczasie kutafony Maciek i Krzysiek uciekają z biura Bonera) Krzysiek: Dobra Macias! W drodze wyjątku wskakuj na bagażnik! (odjeżdżają na rowerze do wrót piekieł) Domino: A co tu kutafony robią? (Marcinek i Domino zauważają Bonera trzymającego włączoną piłę łańcuchową, a Maciek i Krzysiek wjeżdżają rowerem do piekła) Krzysiek: Uff, udało się. Maciek: Co prawda też nie zwycięzcy, no ale nie ma co wybrzydzać, remis też jest spoko. Krzysiek: Dobra, wyłącz wrota piekieł. Maciek: Daj spokój, po pierwsze na Ziemi wrota są dobrze ukryte w krzakach, a po drugie żaden człowiek nie wejdzie dobrowolnie do piekła. No ale niech Ci będzie, wyłączę bo szkoda baterii. (Gdy Maciek próbuje wyłączyć wrota, Boner odcina mu ramię) AAA! Krzyś, widziałeś?! Krzysiek: Maciek, wyłącz wrota! (Maciek ponownie próbuje wyłączyć wrota i przepłaca to odciętym drugim ramieniem) Maciek: AAA! Jak ja teraz będę wiązał buty?! A nie, czekaj. Nie muszę nosić butów, bo mam kopyta. Spoko Krzyś, fałszywy alarm. Krzysiek: Wyłącz te pieprzone wrota!!! Krzysiek: No jak? A wiem, spróbuję nogą. (Do piekła wchodzi Boner, który odcina głowę Maćkowi i powoli idzie w kierunku Krzyśka) Krzysiek: O kurcze. Yyy, proszę pana… może się jakoś dogadamy? Wiem. Bierzesz dychę i zapominamy o sprawie. Bogdan Boner: Tyle, to mi wisicie za wachę do piły! (zaczyna rozpoławiać demona) Marcinek: Łoo, nieźle. Ale będzie filmik. Domino: Jaki filmik? Selfiaka robię, dawno w piekle nie byłem. Bogdan Boner: No i załatwione. Marcinek: A właśnie, bo zawsze się zastanawiałem. Co się dzieje z diabłem, który umiera w piekle? Bogdan Boner: Jak diabeł kipnie, to spada na drugi poziom piekła. Tak zwane piekielne piekło. No chyba, że w piekle był dobry, to idzie do piekielnego nieba. Domino: Potwierdzam. I super okulary se szef narysował. Bogdan Boner: Co? Dobra, spadajmy stąd zanim wyczerpią się baterie. (Tymczasem do piekielnego nieba trafiają Maciek i Krzysiek) Krzysiek: Kurde Maciek, gdzie my jesteśmy? Maciek: Nie wiem, ale znowu mogę uprawiać seks! Krzysiek: W powietrzu delikatny zapach obornika, dookoła padlina, i śmietnisko po horyzont. Co to za piękne miejsce? Diabłanioł: Witamy w piekielnym niebie! Maciek: Diabłanioł! Diabłanioł: Ryszard Szydłowski, dla znajomych Cipek. Krzysiek: Piekielne niebo. Jak tu jest? Diabłanioł: No, średnio. Można pić i palić. Maciek: Średnio?! Cipas, przecież to zajebiście! Diabłanioł: No ale jest drogo. Krzysiek: A więc tak spędzimy wieczność. Diabłanioł: No nie do końca, tu też można kopnąć w kalendarz. Krzysiek: Naprawdę? I gdzie się wtedy idzie? Diabłanioł: Podam na przykładzie. Miałem kuzyna, co z piekła trafił do piekielnego nieba, no i tu się nie pierdolił, więc po śmierci poszedł do piekłoniebnego piekła. Wiem, skomplikowane, no ale nie ja to wymyśliłem. Maciek: A kto? Diabłanioł: (zapala papierosa) Taki grubas.
Belzedup: Asasyni w dupę kopani, „wykwalifikowani specjaliści od mokrej roboty”. Co to za specjaliści jak zginęli od razu, nawet nie skaleczyli tego Bonera. Nosz kurwa jak się czegoś podejmujesz, to powinieneś umieć to zrobić i mieć odpowiednie uprawnienia! Jak elektrycy na przykład. Demon: (szeptem) Paweł, ale my nie mamy uprawnień. Paweł: (szeptem) Zamknij się! Belzedup: Skoro w całym piekle nie można znaleźć śmiałka, który zabije tego śmierdziorcystę, ściągniemy kogoś spoza piekła. Generał: Kogo wasza skurwysyńskość ma na myśli? Belzedup: Upadłego demona z drugiego poziomu piekła!
Belzedup: Pomyliliśmy jaskinie. Wujek Samo Zło: Zgadza się, pomyliliście! Demon: Upadły diabeł! Wujek Samo Zło: Dobra siusiaczki, który tu dowodzi? Generał: Książę ciemności. Belzedup: No właśnie, bo jest taka delikatna sprawa… (zostaje zdeptany przez diabła) Wujek Samo Zło: Od dzisiaj słuchacie mnie. Naprzód!
Domino: Jak tuja, to tylko brabant. Po pierwsze, najtańsza, sadzonki od 3 zł za drzewko do 25 cm, a po drugie, najmniej wymagająca. Marcinek: A po trzecie, najbrzydsza. Domino: Brabant nie pyta, czy miejsce zacienione czy nasłonecznione. Można powiedzieć, że jest jak kutas. Wszystko jedno gdzie go wsadzisz, tam mu pasuje. Marcinek: I właśnie dlatego wybrałbym aurea nanę zamiast żywopłot w fiutów robić. Domino: Haha, frajer! Patrz jaka cena, 18,50 za sadzonkę! Marcinek: Ale krzew na dzień dobry dwa razy wyższy! Domino: Już wolę ten jeden sezon poczekać, niż przepłacać. Bogdan Boner: Nosz chuj mnie zaraz zastrzeli! 4 godzina o tujach, jak żaden nawet ogródka nie ma! Domino: Szefie, szef się nie denerwuje, fachowa dyskusja na poziomie. Bogdan Boner: Taka sama na poziomie jak mordobicie. O to, że opony wielosezonowe są lepsze od zimowych. Domino: No tak, tam nas trochę poniosło. Chociaż mieliśmy takie samo zdanie.
Generał: Na rozkaz wasza… szatańskość. Wujek Samo Zło: Chujowy macie ten pałac. Poza tym mówiłem, jak się do mnie macie zwracać! Wujek Samo Zło! Generał: Ależ… wujku… już był ktoś, kto się tak nazywał. Wujek Samo Zło: Gówno mnie to obchodzi. Do mnie bardziej pasuje. No dobra, trzeba trochę porządzić. Podobno najlepszą sztuczką diabła, było przekonanie ludzi, że nie istnieje. A ja sprawię, że uwierzą w niego wszyscy. Otworzyć bezpośrednie połączenie Piekło-Ziemia! Generał: Yyy, ale… Wujek Samo Zło: Dziś w nocy, apokalipsa czas start!
Bogdan Boner: I właśnie dlatego zapisałem nas do terytorialsów. Marcinek: Ale jak, tak bez przeszkolenia? Bogdan Boner: Mów za siebie, chłopczyku. Gdy ty jeszcze w worach u taty pływałeś, ja już miałem falomierz obcięty do połowy. Jesień 96, Pobierowo. Mówi wam to coś? Marcinek: Co? Bogdan Boner: Tak myślałem. Dobra kociarstwo, tu macie mundury, za 10 minut gotowość bojowa! Ruszamy na akcję.
Przyjaciel Krzysia: Krzyś? Koń Krzyś: No? Przyjaciel Krzysia: O kurwa, Krzyś! Ty mówisz! Jak? Przecież jesteś koniem! Koń Krzyś: A ty to niby kim, świnią? Przyjaciel Krzysia: No pew… Nie no Krzyś, nie obrażaj mnie! Pewnie, że koniem! Koń Krzyś: No właśnie i też gadasz. Przyjaciel Krzysia: Ty kurwa, faktycznie! Ale zajebiście!
Belzedup: Zgadza się, Belzedup. Jestem cały i zdrowy. Zaskoczeni? To dobrze. Łatwiej będzie odzyskać władzę, gdy kutas, który zasiadł na moim tronie, będzie myślał, że nie żyje. Pewnie zastanawiacie się, co to za diabelska sztuczka. Otóż jak każdy szanujący się dyktator, posiadam kilku sobowtórów, którzy wyręczają mnie w niebezpiecznych zadaniach, typu wyprawa do jaskini szkieletów. Przydają się też w sprawach rodzinnych. Jakiś frajer spędza noc z moją obecną żoną, a ja w tym czasie balanga. Lecz nie czas teraz na hulanki, najpierw, trzeba odzyskać władzę.
(Belzedup wchodzi do czytelni locha, która okazała się zwykłym barem, w którym zauważa pijące demony) Belzedup: Co to ma znaczyć? Przecież wprowadziłem zakaz spożywania alkoholu na terenie całego piekła. Tym się zajmę później. Najpierw trzeba będzie przeprowadzić pucz. (Belzedup zasiada do stołu z demonem, którym okazuje się znany nam Kutasorożec) Kutasorożec: Belzedup. Belzedup: Kutasorożec. Kto by pomyślał, że będę z tobą gadać, zamiast rozwalić Ci ten pierdolony łeb. Kutasorożec: Po pierwsze, to vice versa. Po drugie, to mam uczulenie na wulgaryzmy, więc przyhamuj buzię proszę. A po trzecie, to nie musisz mi grozić, bo już nie działam w opozycji. Zamiast na twoją szkodę, działam na szkodę własnej wątroby. To o wiele przyjemniejsze. Lepiej powiedz, co Cię do mnie sprowadza, były dyktatorku. Belzedup: Pomóż mi odzyskać piekło, a nie pożałujesz. Kutasorożec: A jak nie? Belzedup: To pożałujesz. Kutasorożec: No dobra, zaciekawiłeś mnie. Czego się napijesz? Piwa, wódki? Belzedup: Poproszę.
(Belzedup ma atak wymiotów) Kutasorożec: Mocny w gębie, słaby we łbie. Jak nastolatek. Stary, to były tylko dwa piwa. Belzedup: (wymiotując) Spierdalaj! Kutasorożec: No i widzisz? To za karę. Prosiłem, żeby nie przeklinać. No już Belzi, wracamy, tam jeszcze flaszka została. Belzedup: (wymiotując) Odzyskać piekło! Kutasorożec: Ehh… wisisz mi pół litra.
Bogdan Boner: Kurwa, nie wyspałem się przez tego cieniasa. Marcinek: Szefie, z całym szacunkiem, ale spał pan 7 godzin. To Domino stał całą noc na warcie. Domino: Spoko Marcin, podobno śpi się po to, żeby odpoczął mózg. Mi wystarczy, że mrugam.
Domino: Nie ma tego złego, przynajmniej pod Żuka zajrzeliśmy. O, guma stabilizatora do wymiany, miska olejowa się poci, wydech ma przedmuchy, progir zazeżarła już prawie całe, no i rama, szmelc. Jednym słowem, jest w lepszym stanie, niż myślałem. Bogdan Boner: Zamknij gębę na chwilę. Domino: No dobra. (po cichu: 2, 3, 4, 5) Chwila minęła! Już mogę gadać? Ała! No ale co, no?!
Bogdan Boner: Polecę nad tą dziurą na zwiad. Marcinek: Jak? Czym? Obrona przeciwlotnicza namierzy i zestrzeli każdy helikopter czy samolot. Bogdan Boner: Jakoś ptaków nie ostrzeliwują. Marcinek: No bo nie są z metalu. Bogdan Boner: W takim razie, będę musiał się pozbyć wszystkich metalowych rzeczy. (Krótko po tym, Boner rozbiera się do naga i leci paralotnią na zwiad dziury) Marcinek: Domino… to może się udać. (Z czasem ptak atakuje Bonera) Bogdan Boner: O ty! Sio! Psik! Kurwa! KURWAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!! (zlatuje na paralotni do piekła) (Tymczasem w pałacu, Belzedup i Kutasorożec zastają śpiącego Wujka Samo Zło. Kutasorożec podchodzi i zamierza mu odciąć łeb, jednak Wujek budzi się w samą porę) Wujek Samo Zło: Proszę, proszę, proszę, co my tu mamy? Spiskowcy? Miałem nosa, że mi się szczać zachciało. No właśnie, muszę was na chwilę przeprosić, i do sali kolumnowej skoczyć. (zauważa Belzedupa) Zaraz… przecież ja Ciebie już raz zabiłem w jaskini szkieletów! Mmmm, wściekły! Tym razem przyłożę się bardziej! Bogdan Boner: (wciąż spadający na paralotni) KUUURWAAAAAAAAA! (wpada na Wujka Samo Zło, który potyka się i przypadkowo przebija sobie głowę nożem) Wujek Samo Zło: O jezu! No nic, i tak warto było. W piekielnym piekle byłem przeciętnym facetem po 40 bez pracy i perspektyw, z małymi nałogami jak każdy. Ot zwykły menel spod spożywczego, a tutaj… (umiera) Bogdan Boner: Yyy… tego…
Belzedup: Kto by pomyślał, że tyle będę Ci zawdzięczał, Boner. Bogdan Boner: To było niechcący, straciłem panowanie nad paralotnią. Belzedup: Tak czy srak, wojnę uważam za zakończoną. Pokój! Bogdan Boner: Tak? Koniec? Belzedup: Tak, koniec! (zastrzela Kutasorożca) Nie będzie mi już potrzebny, tak jak ty egzorcysto! A właśnie, bo już wcześniej miałem zapytać, hehe, dlaczego ty jesteś nieuzbrojony, przecież teraz nie masz szans, hehehe. Bogdan Boner: Nie potrzebuję broni, żeby Cię załatwić. Belzedup: Ja też, ale skoro już mam… (wystrzela z pistoletu laserowego do Bonera, jednak niecelnie) Bogdan Boner: O ty chuju na ropę! (rzuca się na Belzedupa) Belzedup: O ty podstępny gadzie! Hehe, przestań mnie gilgotać włosami! Hehehe, to nie uczciwe! Jajca powinny być ogolone! Strażnik: Co tu się dziej… Belzedup? Belzedup: Dla ciebie pan Belzedup! Brać go! Bogdan Boner: Dokończymy następnym razem, Belzedupku! (ucieka na paralotni) Belzedup: Mmm, jeszcze się spotkamy, Boner! Słyszysz?! Jeszcze się spotkamy! Bogdan Boner: Z przyjemnością! Ale najpierw skoczę po portki!
Bogdan Boner: Dziwna sprawa, dziwne zlecenie. Zapowiada się dziwny dzień. Marcinek: Ale że co? Lecimy w kosmos? Bogdan Boner: Po pierwsze, jakiś frajer przysłał zaliczkę za robotę przekazem pocztowym. Normalnie poszedłbym, wypłacił kasę i zapomniał o leszczu, a jakby się później upominał, to bym udał głupa, „Jakie pieniądze?”. No ale później zadzwonił z zastrzeżonego numeru potwierdzić zlecenie. Nie przedstawił się. Był tak przerażony… (szeptem) że chciał zachować anonimowość. Marcinek: Faktycznie dziwna sprawa. Ciekawe, co to za klient. Bogdan Boner: Jest tylko jeden sposób, żeby się przekonać.
Domino: Zajebista taśma, nie? Marcinek: No, teraz to pełna profeska będzie. Pewnie się wykosztowałeś. Domino: Co ty, to z Chin. 7 groszy za metr, czyli za 10 metrów wychodzi… siedem plus dziesięć… siedemnaście groszy! Poza tym to nie ja płaciłem, bo przecież nie mam konta bankowego sparowanego z telefonem. Bo nie mam konta, i telefonu. Marcinek: No nie gadaj, że znowu z mojej komóry zamówiłeś!
Demon Barnaba: Dobra dobra, poddajemy się, nie strzelać! To my! To wszytko nasza sprawka, to my zleciliśmy robotę w parku, ale nie na samych siebie, tylko na te stare baby! Przecież tu się nie da pić! Stefan: No właśnie, tu się nie da pić! Nastraszcie je panowie tak, żeby tu więcej nie przychodziły, żeby się nie czepiały, a będzie super. Demon Barnaba: Zapłacimy ekstra, czyli normalną stawkę. A jak się da, to ze zniżką. Bogdan Boner: Heh! Do czego to doszło, żeby demony wzywały egzorcystę!? No dzisiaj to już mnie nic nie zaskoczy. (Ktoś rzuca krucyfiksosztyletami w głowy demonów Barnaby i Czesława, ci padają martwi) Ksiądz Piotr Natan: Boner, Marcin, Dominik! Nie ma czasu na wyjaśnienia! Bierzcie, przepraszam że tak powiem, tyłki w troki i wskakujcie do rakiety! Po drodze wszystko wyjaśnię. Bogdan Boner: Innym razem panowie. Co złego, to nie my. Cześć. (Boner, Marcinek i Domino wchodzą do rakiety i odlatują) Stefan: Ale… Bogdan Boner: Ale dam wam dobrą radę! Pijcie w domach! Tylko po kryjomu! Pod latarnią najciemnieeeeeeej!!! Ksiądz Piotr Natan: Boner, zamknij okno, bo nas zaraz zawieje! (Boner, Marcinek, Domino i Natan są już w przestrzeni kosmicznej) Marcinek: Ale super, Domino zobacz! Co to? Mgławica jakaś? Czy może warkocz komety? Ksiądz Piotr Natan: Nie nie, to autoopróźnianie zbiornika toalety. Domino: Piękne. Bogdan Boner: Natan cieciu, gadaj o co chodzi, przerwałeś nam robotę, jestem stówę do tyłu! Ksiądz Piotr Natan: Patrzcie niewdzięcznika! W kosmos go zabierają za darmoszkę, a ten jeszcze narzeka! Wiesz ile taka wycieczka kosztuje? Bogdan Boner: A wiesz ile kosztuje wstawienie zęba? Gadaj o co chodzi! Ksiądz Piotr Natan: Dobra, dobra, jaki raptus!
Bogdan Boner: Nieźle się urządzili skur… Ksiądz Piotr Natan: (kaszle pouczająco) Bogdan Boner: Yyy… „skurter” marsjański nawet jest. Ksiądz Piotr Natan: Niestety nie działa, zapomnieliśmy kluczyków z Ziemi.
Papież: (pod kontrolą skorpiodemona) To jest super! Siedzę sobie wygodnie na barana, a grubas musi robić, co se pomyślę. Dupa! Gówno! Patrzcie jak zapierdalam! (wywala się) O jezu… Skorpiodemon Kuba: No, tylko po cholerę pozabijałeś wszystkich. Też chciałem kogoś kontrolować! Skorpiodemon Kamil 1: No właśnie, ja też! Skorpiodemon Kamil 2: A ja to nie chciałem? Skorpiodemon Kamil 1: Nie no, ty mówiłeś, że nie chcesz. Skorpiodemon Kamil 2: Oj, człowiek po pijaku różne głupoty gada! Teraz już chcę. Skorpiodemon Kamil 1: Teraz to se możesz. O ty! Żądłoramiem?! Z plaskacza?! W twarz?! (zaczynają walczyć) Ty skurwysynu! Skorpiodemon Maciek: Hehehe, Maciek, Maciek, Maciek w ryja mu daj! Skorpiodemon Zbyszek: Debilu, tam nie ma Maćka. To Kamil i drugi Kamil. Skorpiodemon Maciek: Tak? A który z nas to Maciek? Skorpiodemon Zbyszek: Ty. Skorpiodemon Maciek: Aha. A, bo to wszystko przez to, że wyglądamy tak samo. Skorpiodemon Papieża: Cisza! Pozabijałem, to pozabijałem, po co drążyć temat? Ale nie smućcie się. Jeżeli mój plan się powiedzie, to niedługo będziemy se mogli przebierać w ofiarach jak w tirówkach przy dobrej pogodzie!
Marcinek: O, i następne zwłoki. Prawie jak na domówce w sylwestra. Chociaż nie, te mają wszystkie palce. Ksiądz Piotr Natan: Teraz tędy. Bogdan Boner: Chwila, Natan. Zamiast sprawdzać kolejne pomieszczenia po kolei, to zapierdalasz po tej piwnicy jak Domino przed kąpielą, czyli zawsze. Ksiądz Piotr Natan: Spokojnie Bonerku, zaraz będziemy na miejscu. Bogdan Boner: Na jakim „na miejscu”, zwolnij trochę, bo zaraz będziesz miał następnego trupa. Marcinek: A propos, to gdzie jest Domino? Ksiądz Piotr Natan: Faktycznie. Gdzie ten śmierdziel? No nic, nie ma czasu, później go dorwiemy, znaczy znajdziemy.
Skorpiodemon Kuba: (opętując Bonera) Nie wiem dlaczego, nagle nabrałem ochotę na kartofle i alkohol. Skorpiodemon Kamil: (opętując Marcinka) Bo ze wsi jesteś, wieśniaku jeden! Skorpiodemon Kuba: No i teraz to przesadziłeś, ile razy powtarzałem, żebyś mnie tak nie nazywał?! Skorpiodemon Kamil: Przepraszam, co mówiłeś? Nie rozumiem po wieśniaczemu. Koledzy, może ktoś przetłumaczyć? Skorpiodemon Kuba: Jak się zaraz nie zamkniesz, to ci zaknebluję tą gębę żądłoramiem, kondonie niemyty! Skorpiodemon Kamil: Kondony są jednorazowe, ich się nie myje, tylko wyrzuca, wieśniaku! Skorpiodemon Kuba: Zamknij się! (zaczyna walczyć z Marcinkiem „żądłoramiem” penisem) Czekaj, zaraz Cię załatwię! Tylko najpierw rozkminię, jak tym żądłoramiem ruszać. Skorpiodemon Kamil: No właśnie moje też ma z tym problem. Skorpiodemon Papieża: Spokój! Jurek, czy jak mu tam, jest wieśniakiem. Skorpiodemon Kamil: Hehehe, mówiłem? Skorpiodemon Papieża: Jak my wszyscy. Widziałeś tu gdzieś jakieś miasto? Żyjemy w norach jak robactwo, którym w połowie jesteśmy. Pół wieśniaki, pół robaki. Pół demony. Ale już niedługo przyjaciele, za moment zapakujemy się do rakiety i polecimy na Ziemię. A tam, każdy znajdzie swojego żywiciela, nad którym przejmie kontrolę, i zamieszka w jego domu. A wtedy każdy, będzie nam mówił per pan.
Skorpiodemon Radek: (opętujący Natana) Spokojnie, nie pchać się, dla wszystkich wystarczy miejsca. Ej Kamil, dlaczego siadasz na miejscu pilota? Tylko mój żywiciel umie pilotować tego złoma. Jak zamierzałeś wystartować? Skorpiodemon Kamil: Jak „jak”? Gaz do dechy i rura! Skorpiodemon Radek: To jest katapulta debilu! Ehh, no nic. Jego wybór jak nie chce lecieć. Będę pilotował na stojąco. Domino: Stać, zatrzymać się wieśniaki! STOP!!! Skorpiodemon Kuba: Czej czej czej, Bartek, czy tam Zbyszek. (do Domino) Jak nas nazwałeś?! Skorpiodemon Radek: Dobra Kuba, daj spokój, startujemy. Skorpiodemon Kuba: O nie! Ta zniewaga… krwi wymaga! Skorpiodemon Radek: Jak sobie chcesz, jak wysiądziesz to lecimy bez Ciebie. Skorpiodemon Kuba: Akurat. (wyłącza rakietę) Skorpiodemon Radek: No bez jaj! Skorpiodemon Kuba: (wychodzi z rakiety) Od wieśniaków, wieśniaku?! Domino: O cholera, z szefem na pięści to raczej małe szanse mam… Skorpiodemon Kuba: Jak ci zaraz żądłoramiem limo nabiję, to Cię rodzona matka nie pozna! (próbuje uderzyć Domino penisem) Domino: Co? (powala Bonera i wyciąga mu spod karku skorpiodemona, którego zabija) Heh, poszło łatwiej niż myślałem. Bogdan Boner: O cholera, dzięki Domino. Cały czas miałem świadomość, co się dzieje, ale nie mogłem nic zrobić, bo ten robal przejął kontrolę nade mną. Do rakiety, trzeba pokonać skorpiodemony. Skorpiodemon Kamil: Nie tak szybko! Stawajcie do walki! (Boner uderza Marcinka, a następnie wyciąga mu skorpiodemona i go zabija) Bogdan Boner: Za mną! Deptać ścierwa, bez żywiciela są nie groźne! (Boner, Marcinek i Domino zabijają w rakiecie wszystkich skorpiodemonów bez żywicieli) Bogdan Boner: Hehe, i gotowe, możemy wracać. Skorpiodemon Radek: Najpierw, musicie pokonać nas! (Natan i Papież wyciągają „żądłoramiona” do walki) Bogdan Boner: Serio?
Bogdan Boner: (szeptem) Patrzcie! Goła baba! Marcinek: I to nam szef chciał pokazać w środku nocy? Bogdan Boner: (szeptem) Tak. Bo diabła widzieliście już nie raz. (pokazuje na demona lisa) Domino: O kurwa, diabeł! Bogdan Boner: Dobra, psie gwizdki, słuchajcie uważnie, bo nie będę powtarzał. No chyba, że czegoś nie zrozumiecie, to wytłumaczę wszystko od nowa jeszcze raz. Demon Lis: 23 kurde… 15 po i żadnego nie ma. Taka z nimi robota. (Słychać śpiew ptaka) Demon Lis: Sikorka? Sikorka! W nocy? Ale mam szczęście, przecież to okres godowy. Będą się parzyć. Trudno, teraz oni se poczekają. (Lis idzie w kierunku gwizdów ptaka, te z czasem ustają) Demon Lis: Co jest? Śpiew samca ucichł. Takie krótkie zaloty? No to później nie dziwota, że samiczka ma focha o byle co i daje każdemu, kto się napatoczy wróbel nie wróbel. (ponownie słychać śpiew) A nie, zrehabilitował się. Tędy. (Lis idzie w kierunku krzaków, gdzie odkrywa, że to Marcinek gwizdał) Marcinek: Dobry wieczór. Demon Lis: Ej! Bogdan Boner: (biegnie z piłą łańcuchową na lisa) Pan zamawiał strzyżenie? Demon Lis: Yy, Boner zaczekaj! (Piła gaśnie) Bogdan Boner: Koniec wachy. Marcinek: Szefie, serio…? Bogdan Boner: Zaraz, skąd wiesz jak się nazywam? Znamy się? Demon Lis: Ehh, niestety tak. (kostium lisa okazał się tylko przebraniem Natana) Bogdan Boner: Natan?! Kurwa, teraz to jeszcze bardziej żałuję, że nie zatankowałem piły. Ksiądz Piotr Natan: Kretynie, od kilku tygodni rozpracowuję gang piekielnych złodziei, pracuję pod przykrywką, wnikam w ich struktury, zdobywam zaufanie… a ty wpierniczasz się między wódkę a zakąskę i jak zwykle nawaliłeś! Bogdan Boner: Nawalił, to twój stary się… drugi raz, jak przetrzeźwiał i się zorientował, że zaliczył twoją starą bez gumy. Ksiądz Piotr Natan: O ty! Zabiję! Trudno, najwyżej się później wyspowiadam. (rzuca się na Bonera) Bogdan Boner: Ożesz ty! Marcinek! Domino! Marcinek: Pomóc? Bogdan Boner: A czy do kibla was wołam? Sam potrafię se poradzić z fiutem! Nagrajcie jak go dziesionuję! (Natan i Boner dalej walczą, a Marcinek nagrywa zdarzenie) Żołędnik: Chryste Panie, gdzie w agrest bydlaki?! (Natan i Boner nokautują siebie nawzajem) Sołtys wyznaczył nagrodę za przepędzenie tej piekielnej zarazy ze wsi, a nie niszczenie krzewów! Wiecie ile pędy agrestu mają rocznie przyrostu?! Marcinek: Bardzo mało. Żołędnik: No właśnie! No właśnie… ty młody dobry jesteś, nie myślałeś kiedyś o pracy w ogrodnictwie? Marcinek: A ile pan płaci? Żołędnik: Nic, ale zdobędziesz doświadczenie, będziesz se mógł wpisać do CV, no i co się agrestu najesz to twoje!
Żołędnik: Panie Jagiełło, jeszcze raz zobaczę, że się leje, to wezmę ten wąż i wsadzę panu końcówkę do… Jagiełło: Dupy? Żołędnik: Lepiej. Do domu!
Bogdan Boner: Wychodzi na to, że we wsi nie ma demonów, tylko sami przebierańcy. Marcinek: Czyli nici z nagrody. Bogdan Boner: Może nie będzie tak źle, pokaże się sołtysowi Domino, że niby to jego złapaliśmy, i wypłaci. Ksiądz Piotr Natan: O nie, tak nie można! To jest wielkie świństwo! Bogdan Boner: Tak właśnie powiedział twój stary jak się urodziłeś :)). Ksiądz Piotr Natan: O ty! Znowu zabiję!!! (rzuca się na Bonera, panowie walcząc niszczą pędy agrestu) Żołędnik: Co ja mówiłem o agreście!!? (Boner, Marcinek i Domino jadąc Żukiem do domu) Marcinek: Nie ma tego złego, może i nie dostaliśmy nagrody za złapanie demona, bo Domino nie wytrzymał i zaczął się śmiać, no ale za to mamy sadzoneczki! Co prawda musimy je oddać panu Żołędnikowi jak będą krzewami, ale co się do tego czasu agrestu najemy, to nasze!
Mężczyzna: Lubię te piątkowe wieczory. Tydzień w robocie odbębniony, wędki spakowane, Rysio i Sławek już czekają w wynajętym domku nad rzeką. 2 dni spokoju, telefon wyłączony. Leszcz jest nieufny i nawet wibracje komórki potrafią go spłoszyć. To była wersja oficjalna, dla żony. W rzeczywistości, zabrałem Bożenkę z księgowości na romantyczny weekend za miastem, podobne alibi mieli Sławek i Rysiek. Żaden z nas nie wędkuje. Zaopatrzeliśmy się w prowiant na stacji, i ruszyliśmy w drogę, niczego nieświadomi… Do motelu dotarliśmy do zmroku, nie wiem czy to wina whisky czy dziwki, ale nie zwróciłem uwagi na dziwne zachowanie gościa z recepcji, nie zdziwiło mnie też, gdy dał nam klucz do pokoju innego niż zwykle (pokój numer 666). Poszliśmy się bzykać, niczego nieświadomi… „O matko, niech tak nie skacze, bo zaraz pierdnę!” – pomyślałem. „Kocham Cię” – powiedziałem. Wiem, trochę przesadziłem z tym wyznaniem miłości, no ale babki lubią takie pierdoły. „Bożenka, złaź ze mnie, napijemy się” – zaproponowałem, i tak też zrobiliśmy, to znaczy ja. Bożenka stwierdziła, że weźmie prysznic. Nie wiem, czy to wina whisky czy dziwki, ale romantyczny kawaler odezwał się we mnie ponownie. „Bożenka, no dawaj tu szybciej. Chodź bo zacznę bez Ciebie. Twoja strata” (Huk w łazience) Ehh, a ja się wstydziłem bączka. (Ponownie huk, jeszcze większy) Co jest? Przecież to ja piłem. (wchodzi do łazienki, zastaje ją pustą i rozwaloną) Pusto? Dałbym sobie rękę uciąć, że tu wchodziła. No może nie rękę, paznokcie. (Z sufitu na mężczyznę kapnęła krew, ten spogląda na górę i przerażony widzi, jak sufit wyssał krew z Bożenki, która pada martwa na podłogę) Mężczyzna: „Kurwa mać!” (ucieka z Motelu) Telefonu nie włączę, bo żona. Po pogotowie zadzwonię z recepcji. To był mój plan, niezły jak na to, ile wypiłem. Niestety… nie przewidziałem jednego. „Yyy… be… ta… Marzena? Co ty tu?” Marzena: Co ja tu? A ty co, dupczynglu, moczymodro?! Mężczyzna: No dobra, skoro już mnie przyłapała. to nie ma innego wyjścia. Teraz jej wygarnę. „Słuchaj Marzena…”
Bogdan Boner: A więc mówi pani, że jakaś tajemnicza siła zaciągnęła męża do motelu. Marzena: Nie nie, do motelu, do tej zdziry, to zaciągnęła go siła własnego fiuta. Tajemnicza siła, wciągnęła go do pustego pokoju, i tam zrobiła z niego… Bogdan Boner: Pijaka? Marzena: Mielone! Panie, dasz pan dokończyć? Pijakiem to on był od ślubu. Co jest z tymi chłopami nie tak, że jak tylko założą obrączkę, to zaczynają chlać?! Bogdan Boner: Uczulenie na złoto. Spokojnie, zajmiemy się tym. Stawki pani zna? Marzena: Dwieście, tak? Bogdan Boner: Dwieście to było przed inflacją i polskim ładem, teraz trzeba dodać podatek i ZUS, których nie płacę, bo nie jestem głupi, czyli tak, dwieście. Domino: (wychodzi z łazienki) Już? (Marzena na widok demona traci przytomność) Bogdan Boner: Ehh… ta… już…
Marcinek: No nie gadaj, że pizzę zamówił. Bogdan Boner: Ciekawe, skąd miał na to pieniążki. Przecież mu nie płacę. Marcinek: Telefon! Zapłacił przez mój telefon, bo mam kartę do niego podpiętą! No, teraz to przegiął! Mogę do niego zadzwonić? Bogdan Boner: Nie.
Demoniczny Motel: Ej, co mi tak ciepło w dupę? A właściwie nie ciepło, tylko parzy! (Domino i Boner zaczynają podpalać tylną część motelu) Domino: Euro paleta? Bogdan Boner: Nada się. Demoniczny Motel: Aaa, przestańcie! Bogdan Boner: Najpierw puść Marcinka! Demoniczny Motel: Chyba śnisz! Jedyne co mogę puścić, to bąk! (Motel puszcza bąka, jednak powoduje to jeszcze większy pożar) O nie, tego nie przewidziałem. No dobra, jesteś wolny! (Marcinek zostaje wypuszczony i ucieka w bezpieczne miejsce z dychą w ręku) Demoniczny Motel: Dotrzymałem słowa, teraz to zgaście! Bogdan Boner: Jeszcze recepcjonista! Demoniczny Motel: Co? Przecież on tu pracuje! Bogdan Boner: Ale raczej wbrew swej woli! Uwięziłeś go i zmusiłeś, by meldował nowe ofiary! Zgadza się?! Demoniczny Motel: No zgadza, ale nie ma tak źle. Oprócz niezłej pensji, opłacam mu ZUS i wprowadziłem luźne piątki! Bogdan Boner: Dawaj tą oponę. Demoniczny Motel: AAA! No dobra, spierdalaj! (recepcjonista ucieka) Zgaście to wreszcie! Może na pierwszy rzut oka wyglądam solidnie, ale pozory mylą! Pod sidingiem nie ma cegieł, wszystko to płyta OSB, po taniości! Bogdan Boner: Dobra Domino, łap wiadro i przynieś wody ze stawu. Domino: Yyy… to wiadro? (pokazuje na wiadro, które wrzucił do pożaru) Bogdan Boner: Ehh… kretyn! (Boner i Domino udają się przed frontową część motelu) Demoniczny Motel: AAA! Litości! Dobra, już nie będę, obiecuję! Tylko zgaście! Nie wiem co mnie opętało, żeby wysysać krew z ludzi! Może zły duch, może przez wódę, a może przez kompleksy?! Tak, jestem ze wsi. Rozejrzyjcie się, to nawet nie jest teren zabudowany! Do najbliższego budynku jest ze 2 kilometry! AAA! AAA!!! Domino: Najbardziej szkoda tej pizzy. Marcinek: Ostatni raz Ci dałem telefon, oddawaj! (do Bonera) A może by tak zadzwonić po straż pożarną? Bogdan Boner: A po co? Słyszałeś jaki tu wypizdów? Zanim przyjadą to i tak się zhajcuje. Demoniczny Motel: Litości… Kurwa litości… (płonie na śmierć) Recepcjonista: Ehh, wiedziałem, że to było zbyt piękne, żeby dłużej trwało. Praca marzeń przepadła. A taki śmieszny strój sobie przygotowałem na przyszły luźny piątek. Słuchajcie. Cały na golasa, tylko taki fartuszek z narysowanymi cyckami, w dłoni ogromny dildos, a w gębie też, tylko większy. (Boner, Marcinek i Domino z obrzydzeniem patrzą na recepcjonistę) Recepcjonista: Nie no żartuję, dzięki za uratowanie życia. Przecież że mnie zeżre było tylko kwestią czasu.
Marcinek: Szefie, sorry, ale to było nieuczciwe. Bogdan Boner: A znasz lepszy sposób jak nie płacąc, wynieść ze sklepu cały koszyk alkoholu i jeszcze dostać za to dwie stówy? Marcinek: Ehh… Telekinezor: No dobra, zrobiłem co chcieliście, teraz mnie wypuśćcie. Bogdan Boner: Nie tak szybko. Przydasz się nam jeszcze, Telekinezorze. Telekinezor: Czyli naprawdę jesteś tak głupi na jakiego wyglądasz? Bogdan Boner: Co? Telekinezor: Siłą umysłu potrafię poruszyć dowolnym przedmiotem! Dałem się złapać i wam pomogłem dla jaj, bo mi się nudziło! Bogdan Boner: Co? Telekinezor: A o! (Telekinezor wycelowuje procę w Domino, ten krzyczy z bólu) Bogdan Boner: (samochód się zatrzymuje) Ej, co jest, zatrzymałeś Żuka? Telekinezor: Mogę o wiele więcej! (Telekinezor wyrzuca z Żuka Marcinka, Domino i Bonera, odjeżdża) Żegnajcie, frajerzy! Bogdan Boner: Żuka odżałuje, to że przedwczoraj go zatankowałem za prawie dwie dychy, też przełknę. Ale alkoholu… nie daruję! Pożałujesz, że w ogóle się urodziłeś, Telekinezorze!
Marcinek: Po co w ogóle łazimy? Mamy jakiś cel? Bogdan Boner: Chcemy odzyskać alkohol i przy okazji samochód. Marcinek: Aaa, idziemy zgłosić kradzież na policję? No ale komisariat jest w przeciwną stronę. Bogdan Boner: Nie idziemy na mendownię. Marcinek: Nic nie rozumiem. Bogdan Boner: Na szczęście Żuk jest w takiej kondycji mechanicznej, jak Domino finansowej. Domino: Nie no bez przesady, już dawno by nie jeździł. Bogdan Boner: Wytropimy go po śladach oleju. Marcinek: Ło panie, przecież nie wiadomo jak daleko pojechał. No ale raczej daleko, bo inaczej to z buta by poszedł. Taki kawał na piechtę za samochodem to i do rana możemy iść. Bogdan Boner: Może nie będzie tak źle. (Kilka godzin później, ranem, bohaterowie dalej chodzą za śladami oleju, Domino idzie z zamkniętymi oczami) Marcinek: Szefie, plis, dajmy już se spokój, nogi mi w dupę wlazły tak głęboko, że zaraz mi gębą wyjdą. Bogdan Boner: Może wtedy się wreszcie zamkniesz. Ślad jest coraz słabszy. Mam nadzieję, że wcześniej skończyła mu się waha niż olej, albo po prostu dojechał do celu. Marcinek: No przecież skoro ten Telekineskop, czy jak mu tam, umie przemieszczać przedmioty, to nawet bez paliwa może jechać. Bogdan Boner: Kurna, o tym nie pomyślałem. Czej czej czej czej. Jest! (Bohaterowie znajdują Żuka, podczas gdy Domino podczas chodzenia w niego uderza) Domino: O, jest! Bogdan Boner: A obij lakier, to ja ci obiję… mordę!
Domino: Dogadamy się jakoś! Jak nas nie zabijesz, to szef zapłaci Ci tysiaka! Telekinezor: Naprawdę? Dobra! Bogdan Boner: Zwariowałeś? Tyle szmalcu? Szkoda mi! Wolę umrzeć! Telekinezor: Ehh, skąpy jak poznaniak. Naprzód! (Telekinezorowi pika zegarek, upłynęły mu dwa tygodnie życia) O kurwa, to już? Ehh, no nic… (umiera) Bogdan Boner: Hehehe, i tysiak w kieszeni! Marcinek: Szefie, serio?! Bogdan Boner: Serio, serio. Choć nie sądziłem, że się uda.
(Na Morzu Bałtyckim) Domino: Ahuj, szczury lądowe! Szyper Domino wyrusza na podbój oceanów! Majtku Bonerze, przynieś spod pokładu butelkę rumu, tylko chyżo! A nie, to cię każę przeciągnąć pod rufą! Bogdan Boner: Domino! Czy tobie się coś przypadkiem nie popierdoliło?! Domino: A no tak, nie pod rufą, tylko pod kilem. Jeszcze mi się mylą te nazwy. Majtku Boner, najpierw ten rum, a potem wyszoruj pokład ścierą! Ma się świecić jak psu jajca! Albo przynajmniej jak moje, o. (zdejmuje spodnie, i zostaje kopnięty w jądra przez Bonera) AŁA! Bogdan Boner: Cię nauczę szacunku do przełożonego! Domino: Oj, bo się pan bawić w ogóle nie umie. Mogę przyspieszyć? Rybak: Tak, tu masz drążek. Domino: Haha, cała naprzód! Bogdan Boner: Domino kretynie, przestań się wydurniać! Jesteśmy tu w robocie, a nie dla przyjemności. Domino: Chyba pan! Dla mnie ta praca to przyjemność. (huk) Rybak: Dobra, rogaty przyjacielu, oddaj ster, zanim poślesz nas na dno. Bogdan Boner: Demon? Rybak: Eee, wydawało nam się. (ponownie huk) A jednak, zaczęło się. (Boner wychodzi sprawdzić co to było) Bogdan Boner: Hehe, fałszywy alarm. Chodźcie zobaczyć. Domino: Delfinek!!! Ale ładny! Rybak: Pójdziesz ty szkodniku, psik! Pływają tylko za kutrami darmozjady i o fajki sępią, do roboty kurwy!
Rybak 1: Mogliśmy powiedzieć prawdę… mogliśmy mu powiedzieć prawdę… Rybak 2: Pierwsza zasada w małżeństwie: nigdy nie mów prawdy! Na wszelki wypadek. Wiem co mówię, już 3 raz jestem żonaty, znaczy w czasie rozwodu.
Marcinek: Szefie, hop-hop! Panie Bogdanie? Domino? Gdzie jesteście? Mam nadzieję, że nie jest za późno. Domino szkoda, bo kumpel, a szefa, bo wypłata. Diabeł Morski: Ani kroku dalej, bo ugryzę! Co prawda diabły morskie nie są jadowite, ale rana po ukąszeniu może się ślimaczyć 2 tygodnie! A jak ktoś ma uczulenie… to też 2, bo zwykłe wapno pomaga. Marcinek: Czego chcesz, diable? Diabeł Morski: Hmm, w sumie to niczego, wszystko już mam. Pracę, kredyt, czego chcieć więcej? Tak zagaduję, bo mi się nudzi. AAAA! MAAA-AŁAŁA, KURWA, MEDUZA! ALE MNIE PODESZŁA! AAAAA…. (zdycha)
Domino: Ani dobry ani zły, Domino pirat średni. Pod jego wodzą majtek Boner, urodzony w chlewni. Przyszedł sztorm i wiater mocny żagiel z masztu urwał! Kapitan Domino się nie przejął, powiedział tylko… Bogdan Boner: Kurwa! Domino: Dobrze! Bogdan Boner: Domino, zamknij wreszcie mordę! Domino: No już, już, nie musi się pan tak denerwować!
(Po połknięciu przez Łebsko) Bogdan Boner: Gdzie my jesteśmy? Domino: Na piekło to nie wygląda. Za ładnie pachnie. Może w niebie? Bogdan Boner: Raczej w bebechach tego ścierwa. Mamy fart, że żyjemy. Dobra, teraz wystarczy znaleźć wyjście i gotowe. Głos: Stąd nie ma wyjścia! Bogdan Boner: Yy… kto to powiedział? (Z ciemności wyjawia się ksiądz Natan) Bogdan Boner: Natan? Dobrze wyglądasz. Co ty tu robisz, psia pompo? Ksiądz Piotr Natan: To samo, co ty geniuszu. Tyle że od 2 tygodni. Żywię się resztkami. Nawet nie takie złe, o meduza, trzeba podmuchać, bo parzy. Bogdan Boner: Jak to nie ma wyjścia? To jak Łebsko sra? Ksiądz Piotr Natan: W ogóle. Wszystko trawi do zera. Oho! O wilku mowa! Łap się wypustek komu życie miłe! (Natan, Domino i Boner łapią się wypustek, a Łebsko zaczyna trawić połknięte rzeczy) Bogdan Boner: O cholera, mogłeś ostrzec wcześniej! Źle chwyciłem! Ksiądz Piotr Natan: Spokojnie, za pół godziny ustanie i będziemy mieli jakieś dwie minuty na odpoczynek! I tak w kółko! (Łebsko wypływa na powierzchnię i ryczy z zadowolenia) Marcinek: Nie zesraj się! (Wściekły Łebsko zaczyna gonić Marcinka) Bogdan Boner: Kurwa, zaraz spadnę jak tak będzie podskakiwał! Domino: Szefie, wytrzymaj! Spróbuj się wypróżnić tak jak ja! Wtedy będziesz miał trochę lżej! Bogdan Boner: Domino, idioto… zrobiłeś w spodnie!
(Natan, Boner, Marcinek i Domino płyną cali i zdrowi motorówką na brzeg, towarzyszy im delfin) Marcinek: I co wy na to panowie? Udało się! Bogdan Boner: Tak jest! Szykujcie kasę, frajerzy! Dwie stówy! A jak z fakturą, to jeszcze drożej! Rybak: (do delfina) Pójdziesz ty szkodniku, do budy! (do Bonera) No, z fakturą, z fakturą, bo to na związek idzie. Bogdan Boner: Yyy… o kurna… jak z fakturą…? Przecież ja nawet działalności nie mam…
Papież: „Achtung, nie otwierać przed 1 października 2023 roku. Podpisano: głowa kościoła, Joseph R.”. Wielka mi „głowa”, zwykły Niemiec podrabianiec… przecież pan Jezus był Polakiem! Dla mnie, oprócz mnie oczywiście, był tylko jeden papież, choć nazywał się Drugi. JP: Jebać Policję.
Bogdan Boner: Hehehe! No to mnie teraz Papa rozśmieszył! „Fontanna Młodości”? Raz się wykąpiesz i nieśmiertelny? Ehh, a ja myślałem, że Kościół w zabobony nie wierzy… Może jeszcze co? Może jeszcze gaz do diesla da się założyć? Papież: A ty myślałeś, że czym papamobile zasilamy? Ksiądz Piotr Natan: Boner, zastanów się: Krzysztof Ibisz, Edyta Górniak… Bogdan Boner: No, w sumie. Babka ma 4000 lat. Domino: E, też bym chciał tyle dożyć. Marcinek: Kto by nie chciał? Papież: Niestety, odkąd Belzedup zamoczył w niej swoje brudne kopyta, fontanna stała się przeklęta, a ten, który się w niej wykąpie… zostanie przeklęty na wieki wieków, ament. Bogdan Boner: To po co jej szukamy? Papież: Musimy ją zniszczyć! Domino: Łee, a już myślałem, że dożyjemy pornosków na VR. Marcinek: Domino, to było pierwsze, co nagrali w tej technologii. Domino: Ta…? No to dopiero teraz mówicie?!
Papież: Zaczekajcie, pójdę po przewodnika. Umówiłem się z nim w pobliskim barze. Ksiądz Piotr Natan: Pójdę z ekscelencją, przy okazji rozprostuję nogi. Bogdan Boner: To i ja… muszę się w końcu wypierdzieć. Ksiądz Piotr Natan: Ale świnia! Bogdan Boner: Świnia to by się skotłowała w Papakopterze.
Papież: Serwus, Mustafa. Mustafa: Ahh, witaj Franz. Kupę lat. Ksiądz Piotr Natan: Mówi się „kopę”. Mustafa: Te, mądrala! Chyba wiem lepiej, co mi się chce. Co was do mnie sprowadza? Papież: Wskaż nam drogę do Wąwozu Śmierci. Mustafa: Wąwóz Śmierci… wiecie dlaczego tak się nazywa? Bo strasznie w nim śmierdzi. Dobrze trafiliście. Wiem, gdzie to jest, i chętnie was zaprowadzę, ale… to będzie kosztowało nie mało. Papież: Czyli dużo? Mustafa: Nie. Średnio. (Papież zostawia 10 euro) Mustafa: Jestem bogaty! Papież: Wystarczy? Mustafa: Nie! Papież: (zostawia kolejne 10 euro) A teraz? Mustafa: Teraz za dużo! Hahaha! Co ja zrobię z taką kasą? Chyba wykorkuję ze szczęścia! (pada na podłogę) Papież: Uwaga, ogłaszam dyspensę na bluzganie. Kurwa mać i po przewodniku, koniec dyspensy. Nie ma wyjścia, użyjemy GPS-a z komórki. Ksiądz Piotr Natan: Przecież to majątek, wie szef, ile tu będzie rimming kosztował? Papież: Wiem, po to był ten przewodnik. Ruchy kurwa, nie ma czasu. Yyy, dyspensa trzy sekundy wstecz!
Abdul: Wasza kolej! Marcinek: Ale żaden z nas nie umie… Domino: Spokojnie, Marcin. Widziałem zwiastun „Helikoptera w ogniu”. Marcinek: Przecież ten w filmie się rozbił!
Papież: Co ten Virgin Mary Mobile mi tu przesyła? „Uwaga, przekroczono darmowy limit danych. Od tej pory naliczane będą opłaty sześć złotych za każdy megabajt”. „Uwaga, dostępna aktualizacja systemu. Czy chcesz pobrać teraz 45 gigabajtów?” Tak… yy to znaczy nie! Nie pobieraj! Kurwa, tego się nie da przerwać! Aaa! Fuck, wyłączanie też nie działa! (wyrzuca telefon przez okno) No, to tego… no, w pociągu to raczej nie zabłądzimy, a jak dojedziemy do Albahalamalaha, to na migi zapytamy o drogę.
Papa Słoń: Hej, dzieci! Co robicie tak daleko od miasta bez wódy i papierosków? Marcinek: Kim jesteś? Papa Słoń: Nazywam się Papa Słoń, ale wszyscy mówią mi Mariusz. Domino: Mariuszu… Papa Słoń: Papa Słoniu! Marcinek: Papa Sło… Ała! No co?! Papa Słoń: To, że człowiek się spasł jak świnia, to nie powód, żeby go od razu przezywać! Ale nie kłóćmy się, przyjaciele. Nie to jest teraz najważniejsze, skurwysyny. Jedno pytanie: czy chcecie przeżyć prawdziwą przygodę? Domino: Ma się rozumieć! Papa Słoń: A zatem w drogę! Cwałem do Krainy Wyobraźni! Marcinek: Dokąd? Papa Słoń: Tak nazywa się mój sklep z dopalaczami. Na spróbowanie gratis! Mam nadzieję, że macie forsę… dużo forsy…
Papież: No i jedynkę mi wyjebał. Yy, rozgrzeszam się z tego przekleństwa „wyjebał”, i z następnego. Pierdolony cwel!
Sprzedawca: Good night, my friends! Special price for you! Wąwóz Śmierci, my friends! Bogdan Boner: Co on mówi? Ksiądz Natan: Musimy kupić bilety. Bogdan Boner: Ehh… powiedz mu, żeby poszedł za mną. Ksiądz Natan: He will pay. (Boner idzie ze sprzedawcą za namioty, słychać wyprowadzane ciosy, po chwili sprzedawca wraca) Sprzedawca: My friends. Special price. You come to Wąwóz Śmierci, you buy tickets. Bogdan Boner: (przychodzi lekko obity) Kurwa… z zaskoczenia mnie wziął. (nokautuje sprzedawcę) Reszty nie trzeba.
Marcinek: (próbuje narkotyku „Albańska Katapulta”) Domino: I co, czujesz coś? Marcinek: No może. Tak jakby mi się kichać trochę chciało. A nie, przeszło. Słaba ta Katapu… (zaczyna się faza, gdzie Marcinek zostaje wystrzelony w kosmos) Marcinek: (z trudem sylabizuje) O KUUR-WAA, DOOO-MII-NOO! ALE ZA-PIER-DA-LAAAM! WI-DZISZ, DO-MI-NO?! (Marcinek zostaje złapany przez Mariolę w postaci smoka) Mariola: Mam cię! Już mi nie uciekniesz! Marcinek: Mariola, no co ty? Przecież zerwaliśmy ze sobą! I to przez ciebie! Mariola: Przeze mnie? Może to ja co wieczór oglądałam pornosy?! Marcinek: A może to ja byłem na jednym z nich z obcym kolesiem?! Mariola: Ten film był prywatny! Trzeba było mieć linka! Marcinek: Ładny mi „prywatny”, dwa tygodnie numer jeden na Wykopie! Mariola: Nie ważne, kto zawinił. Ważne, kto poniesie karę. Lecimy, nieszczęśniku! Marcinek: Puszczaj wiedźmo! Przecież zerwaliśmy! Mariola: Za przeglądanie prywatnej korespondencji… (wyciąga tasak) kara może być tylko jedna! Marcinek: Mariola, dogadajmy się jakoś. Jak ja będę sikał?! Mariola: Buzią!
Marcinek: (w Krainie Wyobraźni) Domino! Gdzie jesteś? Domino: Tutaj, obok ciebie. Marcinek: Gdzie? Słyszę cię doskonale, ale nie widzę. Domino: Spokojnie, skoro już gadasz, to znaczy, że zaraz odzyskasz przytomność. Marcinek: Co takiego? (budzi się w Papakopterze) Yyy, co się stało? Gdzie ja jestem? Domino: W Papakopterze. W tym samym miejscu, z którego wystartowaliśmy. Po dwóch minutach lotu okazało się, że zapomniałem włączyć klimę i kabinka tak się nagrzała, że wszyscy straciliście przytomność. Marcinek: (widzi nieprzytomnych muzułmanów) Aha. A ty? Domino: Ja to zwyczajny, w Piekle bywa jeszcze cieplej. Heh, bredziłeś coś o jakimś słoniu i dopalaczach. Dobra, pomóż mi wyrzucić intruzów i lecimy. (Domino i Marcinek wyrzucają muzułmanów z helikoptera, po czym Domino odpala silnik) Domino: A teraz, naprzód do Nieba! Marcinek: Domino, jesteś pewien? Domino: Spokojnie Marcin, to prostsze niż obsługa kobiety! (rozbija Papakopter) Hehe… no właśnie.
Papież: (na drzewie, trzymając lianę) Zgadnijcie, kto ja jestem! Ksiądz Piotr Natan: Tarzan? Papież: Blisko, ale nie. Bogdan Boner: Debil? Papież: Dobrze! I hopla jak świnia! (skacze z drzewa na lianę, przewracając się) Aż mi się srać zachciało… spokojnie, nic mi nie jest. Ksiądz Piotr Natan: Liana była za długa. Papież: Dobra była, przecież mówiłem, że udaję debila. Ksiądz Piotr Natan: Ehh… Papież: Oj Natan, Natan. Myślałem, że masz lepsze poczucie humoru. Patrz, Boner się uśmiecha. Bogdan Boner: Nie uśmiecham, tylko mi kurczak z kebaba między zęby powchodził i próbuję go wycmokać. Papież: A to pech, trafiła mi się wyprawa z dwoma smutasami. A propos, Natan. Wiesz, z czym się rymuje „smutas”? Ksiądz Piotr Natan: Szefie, litości…! Papież: Z „brudas”! Masz coś na policzku.
Bogdan Boner: Nie jest tak źle, przynajmniej mówi po polsku. Ifryt: Mówię w każdym języku, za to myślę… w żadnym. I w tym tkwi moja największa siła: nie da się mnie pokonać fortelem, ponieważ go nie zrozumiem!
Ksiądz Piotr Natan: No to psia kostka, już znaleźliśmy fontannę: przewrócony drogowskaz. Widać nie tylko u nas są wandale. Papież: Wszędzie są, nawet w Watykanie w łazience przy palarni krany co weekend pourywane, sracz ręcznikami zapchany, a na ścianach takie napisy, że jak przeczytałem, to się musiałem dwa razy spowiadać. Aż się wpieniłem i mówię: „Basta, zamontować kamerę”. Zamontowali. Co się okazało? Sam te kible po pijaku demolowałem.
Papież: (do Bonera) A propos zapłonu, pomóż mi zamontować ładunki. (Boner i Papież zaczynają montować ładunki wybuchowe przy fontannie, podczas gdy Natan przegląda się w wodzie) Ksiądz Piotr Natan: (w myślach) Fontanna Młodości. Ósmy cud świata. Wystarczy się zmoczyć w jej życiodajnej wodzie, a żadna nowa zmarszczka nie pojawi się już nigdy na twarzy nurka. Siwy włos! Znowu. Jak tak dalej pójdzie, to niedługo będę wyglądał jak Wiedźmin. Ehh, żegnaj, słodki blondasku, żegnaj kochany… Nie! Nie dopuszczę do tego! Nie mogę! (wskakuje do przeklętej wody) Papież: Natan, nie!!! Fontannę skaził Belzedup! (Natan zaczyna transformować się w Demonatana) Bogdan Boner: Za późno, transformacja nastąpiła. To już nie jest Idiota Natan, to jest Idiota Szatan! (Demonatan ma zamiar zabić Bonera i Natana; przerywają mu jednak Domino i Marcinek, którzy potrącają Demonatana, i bohaterowie odjeżdżają z zamku, który parę sekund później wybucha w wyniku eksplozji) Bogdan Boner: Hurra, udało się! Wreszcie pozbyliśmy się tego frajera Natana! A przy okazji zniszczyliśmy zatrutą fontannę. Ehh, tak mi się humor poprawił, że przy rozliczeniu mogę nawet fakturkę na Watykan wystawić. Oczywiście zaniżoną, bo się nie opyla, reszta tradycyjnie pod stołem. Papież: Ehh, Boner, Boner. Jak cię kiedyś odwiedzi skarbówka, to się nie pozbierasz. Bogdan Boner: Niech odwiedzają. Jak rejestrowałem działalność, to lewy adres podałem! Hehehehe! Hehehehe! Główka pracuje!
Narrator: Dawno, dawno temu… dla kogoś kto urodził się na przykład w roku 2050 albo nawet później… daleko, daleko stąd… dla kogoś kto mieszka na przykład w Szczecinie i na dodatek szkoda mu forsy na e-TOLLa… była sobie bardzo stara piekarnia, której właścicielem był bardzo, bardzo, bardzo stary piekarz Bonifacy. Kurwa mać, chyba za późno. E, Bonifacy! Ehh… Fiknął ze starości. No dobra, to o tym szewcu może. Dawno, dawno temu, dla kogoś kto… albo dobra, wiadomo o co chodzi. Daleko stąd, była sobie bardzo stara… zakład szewski… którego właścicielem był bardzo, bardzo… albo nie! Nie! Nie tak bardzo. Po prostu stary. Uff, żyje jeszcze… którego właścicielem był stary szewc Alojzy. Szewc Alojzy, jak to szewc, klął jak szewc. szewc Alojzy: Kurwa, z tymi butami jebanymi! No nie zdążę na jutro, za chuja. Co oni robią z tym obuwiem? Chodzą nie wiadomo po czym, specjalnie chyba, żeby rozpierdzielić jak najbardziej, a ty się człowieku męcz kurwa! Narrator: Szewc Alojzy kochał swoją pracę nad życie. szewc Alojzy: Ja pierdolę… kocham tę robotę! Narrator: Ale nie był maszyną, i swoje lata miał. szewc Alojzy: Kurwa, no nie skończę na jutro. Chuj, idę w kimono. Powiem klientowi, że mu się terminy popierdoliły i że za wcześnie przyszedł. Narrator: Jak powiedział, tak zrobił. Poszedł do małego mieszkanka przylegającego do zakładu i położył się spać. Noc minęła spokojnie. Alojzy zmoczył się tylko raz. Jak na jego wiek, to i tak spoko wynik. Opierdzielił wczorajszą kolację na śniadanie i udał się do zakładu. Jakież było jego zdziwienie, gdy na warsztacie zobaczył buty klienta, które wyglądały jak nówki funkiel, nieśmigane. szewc Alojzy: Co jest? Czary jakie czy co? Narrator: Zadowolony klient zapłacił za usługę, zostawiając sowity napiwek, a stary Alojzy zabrał się za następne zlecenie. Dłonie już nie te, więc i tym razem nie zdążył przed nocą. Rankiem sytuacja się powtórzyła, naprawione buty czekały na warsztacie. I tak było przez miesiąc, aż w końcu Alojzy postanowił sprawdzić, kto mu pomaga. Ustawił starą kamerkę VHS i włączył nagrywanie. Tak jak podejrzewał – krasnoludki. Te dzielne szkraby pracowały w pocie czoła całą noc, aby na rano obuwie było gotowe. Wzruszony szewc postanowił odwdzięczyć się małym pomocnikom za wsparcie. Tak, zgadliście. Alojzy zostawił na warsztacie małpkę wódki. szewc Alojzy: Macie, małe kurwy. Narrator: I poszedł spać…
Bogdan Boner: Marcinek, oszczędniej z tymi gwoździami! Wiesz, ile paczka kosztuje? Marcinek: Nic, bo kradzione. Bogdan Boner: Się ciesz, że ochroniarza zagadałem, zamiast mu pokazać złodzieja. Marcinek: Przecież sam mi szef kazał te gwoździe pod bluzę schować! Bogdan Boner: A jakbym ci kazał gówno zjeść, to też byś zjadł? Marcinek: Nie no, bez przesady. Ja nie Domino. Domino: O, przepraszam Marcin! Teraz to już przegiąłeś! Mi wcale nie trzeba kazać, wystarczy normalnie poprosić.
Bogdan Boner: Dobra, dzisiaj już raczej żaden klient się nie trafi. Możecie spadać na chaty. Marcinek: Luz, szefie. Mi się nie spieszy. Na mnie, już nikt w domu nie czeka… (patrzy na zdjęcie Marioli i zaczyna mieć flashbacki) Marcinek: Hehe, no chodź Mariola, nie świruj. Jak to mój szef gada: „Szybkie uga-buga, pięć minut i fajrant”. Nawet się nie zorientujesz. Mariola: Nie dzisiaj, głowa mnie boli. Marcinek: Głowa, głowa… no dobra, no to tylko klasyk. Mariola: Powiedziałam nie! Marcinek: Ehh… (udaje się do łazienki) Dzisiaj głowa, wczoraj okres, jutro srokres, i tak już dwa miesiące! Ale nie ze mną te numery. Poradzimy sobie sposobem, jak MacGyver – na ręcznym. Teraz najtrudniejsze, wybrać odpowiedni filmik. Ta za chuda, trochę mnie nie kręci. Ta za ładna, trochę się wstydzę. Ta za grub… Mariola? Mariola! W nowościach. Ty puszczalska…! Czekaj, jak otagowane? Tak myślałem! Czyli umiesz takie rzeczy!? No dobra, jak się filmik zbuforował, to konia zwalę, ale nie myśl sobie, że cię nie rzucę! I… play. (zaczyna się masturbować, po czym flashback się kończy) Marcinek: I tak to właśnie było. Domino: (wzruszony) Piękne. Najbardziej romantyczna opowieść, jaką słyszałem. Oprócz „Lufa Pytanie 2 w Mielnie” oczywiście. Wszyscy tak się podniecali jedynką, ale dwójka to prawdziwe arcydzieło!
Domino: I co? Będzie się szef tak czaił jak teściowa na kartofle, czy otworzy pan tą paczkę? Bogdan Boner: A jak to pułapka? Nic nie zamawiałem. Domino: To jeszcze lepiej, może ktoś przez pomyłkę przysłał, trzeba otworzyć i szybko zużyć cokolwiek tam jest, zanim się właściciel zgłosi. Może zjeść albo wypić? A jak tam w środku jest alkohol? Bogdan Boner: Nie, nie ma. Alkohol powyżej 40% wyczuwam przez butelkę, czyli co najwyżej piwo może być. Domino: Dobre i to, szef otwiera. Bogdan Boner: A jak bezalkoholowe? To już lepiej, żeby tam bomba była. Domino: Nie będzie, grubas woli grać disco polo!
Marcinek: Czy to oznacza, że umarliśmy? Bogdan Boner: Nawet jeżeli tak… to pamiętajcie, że obiecał nam skrzynkę wódki! Marcinek: Szefie, przecież z naszej trójki tylko ty pijesz. Bogdan Boner: I to jest najpiękniejsze!
Szeptucha: Obserwuję cię od dłuższego czasu, i w końcu tyle ci się uzbierało, że muszę interweniować. Bogdan Boner: O co ci chodzi, starucho? Szeptucha: O to, że hańbisz naszą profesję! Bogdan Boner: A to ciekawe. Nie wiedziałem, że szeptuchy świadczą usługi remontowo-budowlane. Szeptucha: Nie o budowlankę mi chodzi! Chociaż to partaczysz podobnie, jak nie bardziej! Miałam na myśli zwalczanie sił nieczystych! Bogdan Boner: Taka praca, jaka płaca. Szeptucha: Gdyby klienci byli zadowoleni, to by z wdzięczności więcej płacili!
Marcinek: Szefie, a nie szkoda tego rozbierać? Sporo się narobiliśmy. Bogdan Boner: Nie, Marcin. Na takie rozbudowy trzeba mieć pozwolenie. Parter przejdzie jako wiata, ale góra to już przegięcie. Nie wiem co mnie podkusiło z tą samowolką budowlaną. Domino: Ja wiem! Bieda! Bogdan Boner: No tak. Dobrze, to działajcie tutaj, a ja skoczę do urzędu gminy zarejestrować działalność. A później do ZUS-u zgłosić pracowników, Ciebie Marcinek na umowę o pracę, a Domino chyba umowa o dzieło. Aha, i zdejmijcie tą złodziejkę ze słupa. Kurczę, ja to muszę zgłosić w zakładzie energetycznym i uregulować, co żeśmy na lewo zużyli. Jadę. Domino: Marcin, ta Szeptucha to chyba coś naprawdę szefowi we łbie napsuła. Marcinek: Nie zepsuła, tylko naprawiła! Wreszcie firma będzie działała, jak powinna. Zresztą to nieważne, ta dziewczyna, która przywiozła przesyłkę dalej nie daje mi spokoju. Zadzwonię do firmy kurierskiej i zapytam o nią. (rozmawia przez telefon) Dzień dobry. Marcin Łopian z tej strony. Ostatnio była u nas taka miła pani kurier z waszej firmy i… jak to nie zatrudniacie kobiet? No wiem, że nie potrafią kierować. Aha… to do widzenia. (rozłącza się) Domino: Co, kosza ci dała? Marcinek: Gorzej.
Domino: Wszyscy tu zginiemy! Mamusiu, ja chcę do Piekła! Bogdan Boner: Domino, debilu, zamknij się i daj pomyśleć! Domino: Debilu?! Przecież miał być pan dobry i uczciwy! Bogdan Boner: No i uczciwie ci mówię miłym głosem, że jesteś debilem! Marcinek: Potwierdzam! Domino: Tak?! A czy debil zrobiłby to? (bierze strzelbę w dłonie, i próbując strzelić do potwora, przypadkowo przestrzela motorówkę) Mhm, no dobra, nie było tematu.
Marcinek: I co, mówiłem, że da się uczciwe? Straż Wodna: Dzień dobry, straż wodna. Który z panów zabił suma w okresie ochronnym? Bogdan Boner: Ten! Marcinek: Szefie, serio…?
Kurczak 1: Zamknij się wreszcie, skurysynu jeden! Kurczak Cypis: Jak mnie nazwałeś? Kurczak 1: Yyy… skurwysynu. Kurczak Cypis: No, masz szczęście. Tak myślałem, że się przesłyszałem. „Skurysynu”, kurde! Moja stara była prawdziwą kwoką, a nie jakąś tam pierwszą lepszą kurą. Kurczak Mateusz: Chwila, Cypis. A co ty masz do kur? Moja mama to kura. Kurczak Cypis: Naprawdę? (reszta kurczaków zaczyna się śmiać z Mateusza) Kurczak Mateusz: Zabiję… mordę skuję, że w tej ubojni nie będą mieli co z tobą zrobić!
Właściciel: Ubojnię drobiu postawiłem na starym indiańskim cmentarzu. Bogdan Boner: Indiański cmentarz? W Polsce? Właściciel: Też się zdziwiłem. Podobno przyjeżdżali tu przed wojną na jakąś wymianę studencką czy coś… tak czy inaczej, coś z tym miejscem jest nie tak. Coś złego dzieje się tutaj, szczególnie po zmroku. Personel zawsze niechętnie robił na nocnej zmianie, ale po ostatnich wypadkach w ogóle nie ma chętnych na nocki! Bogdan Boner: Proszę się martwić. Zajmiemy się tym. Właściciel: Chyba „nie martwić”? Bogdan Boner: Zajmiemy się tym…
Domino: Aaa, szefie! Dźgnąłeś mnie niechcący! Bogdan Boner: Chcący! Robiłeś więcej szkody niż te kurczaki!
Bogdan Boner: Coś ty za jeden? Wódz Zdechły Osa: Wódz Zdechły Osa. A właściwie jego duch, który przybrał materialną postać. Marcinek: Chyba już jest ktoś, kto się tak nazywa. Wódz Zdechły Osa: Byłem pierwszy! A wy kto? Nowi pracownicy ubojni, tak? Bogdan Boner: Nie, nie. Tylko się pod nich podszywamy. Tak naprawdę ja jestem domorosłym egzorcystą, a to są moi asystenci. Przybyliśmy cię zabić. Marcinek: Szefie, dlaczego to powiedziałeś…?! Bogdan Boner: No pytał, to mu mówię prawdę!
Wódz Zdechły Osa: (po rozpaleniu ogniska) Jak Prometeusz! Bogdan Boner: Prometeusz nie używał benzyny i zapałek! Wódz Zdechły Osa: Spierdalaj! Przy tej rosie to do rana bym tarł! Taka hubka wilgotna.
Wnuczka: Hokus-pokus, zły demonie, wąsy coś tam, Zbigniew Boniek! (wyczarowuje wodzowi wąsy) Szeptucha: Nie „wąsy coś tam”, tylko „won jak z PZPN”! Wódz Zdechły Osa: No i super. Wiadomo, czym taki wąs będzie trząsł!
Marcinek: Fuck you! Nie to nie, łaski bez. Postanowione – kupuję furę. Po pierwsze nie będę się musiał prosić dziada, a po drugie z własnym samochodem łatwiej zaimponować dziewczynie. No dobra, to wchodzimy. Oto-Szroto, „Szukaj w pobliżu”, „Korzystna cena”, enter. Ile?! Trzy klocki?! „Korzystna cena” kurde, chyba dla sprzedającego! Może ten? 1700, trochę lepiej, no ale to jakiś leasing trzeba byłoby brać. O, jest bryczka na moją kieszeń! „250 zł, duży fiat, rocznik nieznany, stan opłakany, ale na chodzie. Nie polecam”. Bingo! (następnego dnia) Domino: No nie wiem, nie wiem, Marcin. 250 to sporo kasy. Za tyle to cię mogę wszędzie na barana nosić. Zresztą zobacz, jaki zardzewiały. To się kurde na lakierze trzyma, a lakier na mchu. Marcinek: Mówisz tak, bo zazdrościsz. Kilka kilogramów szpachli, trochę farby, i będzie jak nowy. No i oponki na dzień dobry do wymiany. Olej też pewnie bierze. Sprzedawca: A mnie bierze cholera, kupujecie czy nie? Bo na takich oglądaczy, co tylko przyjeżdżają pomarudzić to ja Brytfana wypuszczam. Marcinek: Nie no, jak jeździ, to pewnie że kupujemy. Sprzedawca: Jeździ, jeździ. Co tydzień go odpalam, żeby akumulator nie zdechł. Domino: Dobra, Marcin, to za stówę na tego barana.
Walu: Hehe, frajer! Moje koszty to tak: żeby zrobić blacharkę, kilka sprejów za 70 zł. Gdybym za nie płacił, a nie wyniósł ze sklepu pod bluzą. Czyli zero. Żeby wyremontować silnik, którego właściwie nie trzeba remontować, bo wystarczy wlać zagęszczacz oleju za 11 zeta. Gdybym płacił, a nie wyniósł razem ze sprejami. Czyli zero. No i zawieszka zapachowa, co była w gratisie do zagęszczacza, czyli też zero. Czyli wychodzi pięć stów na czysto za nockę. No kurna, w żadnym zawodzie takiej dniówki nie ma! Praca marzeń! No i jeszcze plus benzynę, którą później spuszczę, bo frajer z pełnym bakiem mi furę zostawił!
Bogdan Boner: No i widzisz debilu co narobiłeś?! Nie miałeś na co zlecieć z tego dachu, tylko na nową europaletę? Domino: Szefie, to było niechcący… możesz mi to potrącić z wynagrodzenia. Bogdan Boner: O cholera, nie jest dobrze, wstrząs mózgu i bredzi. Domino, ty nie masz żadnego wynagrodzenia! Domino: Naprawdę? A, to może i lepiej. Podobno pieniądze szczęścia nie dają. W Piekle mamy takie powiedzenie: „Kto się szybko wzbogaca, ten… (pryk)”. Bogdan Boner: Bardzo głębokie. Macie jeszcze jakieś ciekawe przysłowia? Domino: Bardzo wiele, na przykład po skończonym posiłku, gdy chce się pochwalić gospodynię, mówi się… (pryk) Bogdan Boner: No tak. To ma sens.
Mężczyzna: Panowie, panowie szybko! Mój synek… mój synek diabeł! Bogdan Boner: Zara, zara… powoli. Mężczyzna: Aha, powoli, no to dobrze. Paaaa-nooo-wieee… szyyb-koooo… syyy-neeeek… Bogdan Boner: Dobra, powiesz pan na miejscu, jedziemy.
Bogdan Boner: Kurwa, jeżeli okaże się, że znowu wpadliśmy w zasadzkę, to znaczy że za mało piję i straciłem instynkt. Marcinek: No właśnie miałem zapytać, co się stało, że już pan tak nie chleje ostatnio jak kiedyś? Bogdan Boner: Lekarz mi zalecił. Marcinek: Naprawdę? A, wątroba? Był pan u hepatologa? Bogdan Boner: Gorzej, u stomatologa. Okazuje się, że mam jedynki powykruszane od butelki.
Bogdan Boner: No dobra, tylko bez paniki! Musimy jakoś się zatrzymać! Zaciągnij ręczny! Marcinek: Re co? Bogdan Boner: Hamulec ręczny! Nie wiesz, co to jest?! Marcinek: Wiem, ale on działa tak samo jak zmieniarka płyt CD. Bogdan Boner: Masz tu zmieniarkę płyt? Marcinek: Nie mam!
Marcinek: Kurde, gdzie on nas wiezie? Bogdan Boner: Jesteśmy na Ochocie. Marcinek: A co jest na Ochocie? Bogdan Boner: Nic szczególnego, nie wiem. Domino: Oj nieważne co jest, co było, ważne, że nie możemy wysiąść, a mi się chce siku! Marcinek: No, to musisz wytrzymać… Bogdan Boner: Czekaj! Domino, co ty powiedziałeś? Domino: Co? Że mi się chce siku? Ale to już nieaktualne! Marcinek: No ej! Świnio! Bogdan Boner: Nie o szczaniu. Nieważne, co było na Ochocie? A właśnie, że ważne. Największy Polmozbyt w Warszawie. Salon sprzedaży, sklep z częściami, i stacja naprawcza takich sprzętów, jakim teraz jeździmy. Marcinek: Kurde szefie, miałeś rację. Tylko po co on nas tu przywiózł? Domino: Pewnie przegląd w ASO mu się marzy. Bogdan Boner: No to spóźnił się jakieś kilkanaście lat.
Domino: (udający psa) Hau, hau! Hau! Kuciapa: Co to za rasa? Bogdan Boner: Kundel krótkowłosy, pustogłowy. Kuciapa: Nie gryzie? Bogdan Boner: Tylko czasami. Marcinek: Dobra tam, kundel. Proszę pana, ile za tego fiata pan da? Kuciapa: No niby to prawie tona, ale sama rdza to 20. No maks 15. Zatankowany coś? Marcinek: Nie, spuściliśmy wszystko. Kuciapa: A, to dziesięć. Zapraszam do biura. Wypiszę papiery i wypłacę bilon. Bogdan Boner: Tylko żeby dzisiaj do zgniatarki poszedł! Kuciapa: Pójdzie pójdzie, się pan nie martw. Marcinek: A można będzie popatrzeć i się pożegnać? Kuciapa: No pewnie… dziesięć złoty to kosztuje.
Belzedup: (zamaskowany) Wolne? Demonatan: Nie kurwa, szybkie! Nie no, siadaj chłopie. Zdrówko. Belzedup: Zaraz… przecież ty jesteś ten jebany Ksiądz Natan, co mi brudzi tak samo, jak ten jebany Boner. Demonatan: Zgadza się, Natan, ale już nie ksiądz… teraz Demonatan! Belzedup: Że wersja demonstracyjna, tak? Demonatan: Że demon, idioto! Belzedup: No no, licz się ze słowami! Wiesz, do kogo mówisz? Demonatan: Szczerze mówiąc, gówno mnie to obchodzi. (Belzedup zdejmuje kaptur, ujawniając się demonom) Demon: O cholera, Belzedup! Belzedup: Spokojnie przyjaciele, bawcie się bez obaw. Jestem tu nieoficjalnie, w tym samym celu co wy. Demon: Zdrowie Belzeupa! Demonatan: Hmm, Belzedup… tego się nie spodziewałem. Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? Belzedup: Temu, że akurat było wolne krzesło koło ciebie, ale to nie może być przypadek. Przeznaczenie sprowadziło mnie do tego stolika, i chyba już wiem dlaczego. Demonatan: Proszę mówić, Wasza Najciemniejszość. Belzedup: Znasz Bonera. Byłeś prawie tak samo dobry jak on. Demonatan: Lepszy, i to o wiele! Tylko kościelne przepisy mnie ograniczały. Belzedup: Wiesz, jakie ma słabości. Demonatan: Szczególnie jedną. Belzedup: Nie przerywaj, bo się rozmyślę! Demonatan: Oczywiście. Buzia na kłódkę i kluczyk w dupsko. Tam nikt nie będzie szukał, a już na pewno nie na pierwszej randce. Belzedup: Zamnknij się wreszcie i słuchaj! Obdarzę cię wielką mocą… Demonatan: Jeszcze większą niż mam? Yy, no dobra dobra, już jestem cicho. Belzedup: Obdarzę cię wielką mocą, a ty sprowadzisz mi tego Bonera żywego lub martwego, chociaż z dwojga złego wolałbym żywego, wtedy przeprowadziłoby się pokazową egzekucję, oczywiście pay-per-view. Spisz się, a urządze cię tu tysiąc razy lepiej, niż miałeś na Ziemi. A wiem, że tam nie narzekałeś. Zgoda? Z resztą co ja pytam. Przecież i tak nie masz wyjścia
Roman: Kurwa mać! Kiedy będzie ten egzorcysta?! Klaudia: Roman, czy ty musisz tak przy dziecku przeklinać? Roman: Myślisz, że on coś rozumie, jak on nawet „tata” nie umie powiedzieć?! Staś: Kurwa mać! Roman: Klaudia, słyszałaś? Zaczął mówić! Klaudia: Staś, to jest brzydko, nie wolno tak mówić! Nu, nu! Roman: Ja pierdolę, przestań tak walić! Tu jest małe dziecko! Demon: Gówno mnie obchodzi! Było nie sprzedawać duszy! Klaudia: Staś, nie wolno tak mówić… zaraz, sprzedałeś duszę? Roman: Nie wiem, kliknąłem „ok” na takiej jednej stronce, ale kto to by regulamin czytał… Demon: Oddaj co moje, bo powiem jaka to stronka była! Roman: Yyy… nie wiem, o czym mówisz! Demon: Liczę do dziesięciu. Dziesięć… osiem… Klaudia: Jaka stronka? Roman: Oj Klaudia, no przecież on żartuje. Demon: To znaczy… raz! Dwa! Trzy! Klaudia: No dobra, nie mów jak nie chcesz. Za siedem sekund ten miły pan mi wszystko opowie. Demon: Przestańcie ciągle gadać, bo się zaraz pomylę! Co jest po „trzy”? Chyba jeszcze raz trzy… potem szesnaście… dobrze liczę? Roman: Bardzo dobrze, tylko nic nie mów!
Marcinek: Wchodzimy? Bogdan Boner: Czekaj, niech ich trochę przestraszy, wtedy chętniej zapłacą. Poza tym musi mi się kolacja uleżeć. Marcinek: „Uleżeć” kurde, to do rana byśmy musieli czekać po takiej ilości smażonych kartofli z cebulą co pan wciągnął. Ja nie wiem, jak można tyle żreć i to na noc?! Bogdan Boner: A kiedy kolację mam jeść? Na dzień? No dobra, ale zbierajmy się bo chyba faktycznie do rana nie odpuści. Domino: Ja też mogę iść? Bogdan Boner: No przecież mówiłem ze trzy razy, że czekasz w razie co w Żuku na plan B. Co ty, sklerozę masz, czy po prostu głupi? Domino: O szefie, wypraszam sobie. Żadnej sklerozy nie mam! Bogdan Boner: Tak myślałem.
Roman: Oj, Klaudia no… Klaudia: Świnia zboczona, nie odzywaj się do mnie! Staś: Jebał to pies! Klaudia: O, i jeszcze Stasia kląć nauczył! Roman: To ze stresu! A w ogóle to przecież tego zwrotu przy nim nie używałem! Klaudia: Stasiu, nie wolno tak brzydko mówić! Powiedz „mama”. Staś: Dupa, gówno, mama! Klaudia: Powiedział! Kochany synek! Roman: A powiedz „tata”. Staś: Chu… Demon: Skończyły się żarty i moja cierpliwość… jeb z kopa! (wyważa drzwi) Roman: Panie diable, litości, może się jakoś dogadamy? O, wiem. Weź tę dziwkę zamiast mnie! Demon: Naprawdę mogę? Zgoda. Klaudia: Jak mnie nazwałeś?! Roman: Uff, no dobra Klaudia. To zanim zginiesz, to… zdradzałem cię, podbierałem kasę, a obrączki wcale nie zgubiłem, tylko przepiłem! Hehehe, tępa babo! Dobra, bierz ją. (Demon zostaje postrzelony przez Marcinka i pada martwy) Bogdan Boner: Dobra Marcinek, dawaj to, bo sobie coś zrobisz. Marcinek: Przynajmniej trafiłem za pierwszym razem, nie tak jak… niektórzy! Bogdan Boner: Domek oddiablony, należy się 200. Roman: Teraz to pocałuj mnie pan w dupę jak mi się małżeństwo rozwaliło. Hehe, Klaudia, to takie żarty były, hehe. Klaudia: Precz!
Wnuczka Szeptuchy: Tego pan szuka? Bogdan Boner: Mój talizman antyczarowy, oddawaj złodziejko. Szeptucha: Spokojnie, to na wszelki wypadek, gdybyś nie przyjął propozycji. Bogdan Boner: Jakiej propozycji? Szeptucha: Propozycji nie do odrzucenia. Jak dobrze wiesz, biznesy które prowadzimy, stanowią dla siebie poważną konkurencję. Ty podbierasz klientów mi, a ja tobie. Bogdan Boner: To wiem. A gdzie tu propozycja? Szeptucha: Propozycja jest taka, żebyś zawiesił działalność. Najlepiej bezterminowo.
Belzedup: (trzymający topór) Nareszcie! Egzorcysta Boner pożegna się z życiem! Tyle lat czekałem na ten moment! Tego przydupasa Marcinka skrócę o głowę, a Bonera… o fiuta, a później o głowę. Ciach, ciach, ciach! (przypadkowo rozcina jednego ze strażników) No i gdzie stałeś, baranie?! Strażnik: Przepraszam… Wasza… Skurwysyńskość… Belzedup: Przeprosiny przyjęte. Na wszelki wypadek dwa tygodnie karceru. (wchodzi do lochów) Gdzie ten kutafon?… Tutaj jesteś, i to nie sam. Razem z kutafonikiem! Dobrze się spisałeś, Natanku, bardzo dobrze. Proś, o co chcesz. Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, myśl sobie ile chcesz. Dobra, czyli już jesteśmy kwita. No to teraz do roboty. Masz telefon? Demonatan: Nie, zostawiłem w du… a nie, nie w dużym pokoju. W kuchni raczej. Belzedup: No dobra, to moim nagraj. Tylko nie upuść, bo szybkę już mam pękniętą. Nagrywasz? No to uwaga… Demonatan: Chwila, chwila. Belzedup: Co jest? Demonatan: Dlaczego ja swoją mordę widzę? Kompost: Bo pewnie jest ta kamerka do selfie włączona. Demonatan: Jak się to wyłącza? Kompost: Nie wiem, nie znam się na iPhone’ach. Demonatan: To nie jest iPhone, tylko podróba! Belzedup: Jezu… daj to! Przecież wystarczy tu nacisnąć i… no co jest? Aha, szybka zbita i nie działa dotykowy za dobrze.
Marcinek: Szefie, skoro za chwilę umrzemy… to muszę ci się do czegoś przyznać, tylko obiecaj, że się nie wkurzysz. Bogdan Boner: Mów młody, mi już wszystko jedno… Marcinek: No dobra. No to przez te wszystkie lata, co pracowałem dla pana, płaciłem sobie ZUS, na własną rękę. Bogdan Boner: Co? Jak? Przecież to pracodawca płaci, trzeba mieć firmę. Marcinek: Założyłem działalność. Bogdan Boner: Co takiego?! Ale frajer… Marcinek: No przecież… Bogdan Boner: Nie odzywaj się do mnie! Od początku wiedziałem, że coś jest z tobą nie tak! Można już tym toporem? Ja poproszę pierwszy, nie będę tutaj z frajerem siedział! Belzedup: Cicho tam! No trudno, chyba się nie uda. No to nagrywaj tą kamerką od selfie. Na rozgrzewkę małolat. Jakieś ostatnie zdanie przed śmiercią? Marcinek: Tak. Może to nie do końca zdanie, ale mam coś takiego… (pluje na Belzedupa) Belzedup: Nice try, ale too late for amory, kochasiu! (przygotowuje się do zabicia Marcinka) Albo nie! Kurwa, mam coś lepszego!
Belzedup: Widziałeś? Tak to się robi w Piekle! Zemsta i dochodowe widowisko za jednym zamachem. Demonatan: A co jeśli Boner i ten Marcinek nie przegrają walk i przeżyją? Belzedup: Wtedy zorganizuje się drugą galę i następna kasa wpadnie. I tak aż do skutku. Słabo? Szczypanik! Wiktor Szczypanik: Do usług, Wasza Chujowość. Belzedup: Jak idzie sprzedaż biletów? Wiktor Szczypanik: No to na arenę mamy komplet, a w pay-per-view sold out. Belzedup: Doskonale. Niech jeszcze Tikto-Diablo nagra jakąś reklamę. W końcu dostaje kupę kasy za walkę. Wiktor Szczypanik: Dobrze. Yyy, tylko… jak by to powiedzieć… jest jeden problem z Klawym Romanem. Belzedup: Kurwa mać, wiedziałem. Wiktor Szczypanik: Ale jeszcze nie powiedziałem, o co chodzi. Belzedup: Mów! Wiktor Szczypanik: Złamał rękę. Belzedup: Kurwa mać, wiedziałem! Po pijaku? Wiktor Szczypanik: Nie no, jak „po pijaku”? Przecież w Piekle nie wolno alkoholu. Chyba na trzeźwo, ale nie wiem. Belzedup: Trudno, będzie walczył jedną. I tak wygra. Widziałem trening tego gówniarza Marcinka. Trzy razy go liczyli w czasie walki z cieniem! Aż w końcu odklepał w matę.
Tikto-Diablo: Rozpierdolę cię jak abstynent imprezę, będziesz leżał i błagał o litość, a ja hopla, trójkątne duszenie gilotynowe z przejściem w anakondę, a jak już będziesz martwy, to dźwignia krocze i po ptokach! (widownia bije brawo) Bogdan Boner: W gębie to każdy mocny, ale oktagon zweryfikuje. Tikto-Diablo: Ty, kurwa, ty… zobaczymy kurwa! Cię dojadę, to zobaczymy, będą cię kurwa wynosić… na wózku! A wózek na noszach kurwa, prosto do karawanu! Klawy Roman: (ziewa) Nudy! Tikto-Diablo: Co? To było do mnie? Klawy Roman: Nie kurde, do twojej starej! (widownia śmieje się) Tikto-Diablo: A ty co pyszczysz, jak my nawet ze sobą nie walczymy? Klawy Roman: Bo chujowe filmiki robisz! Tikto-Diablo: Ta, „chujowe”, dwa miliony followersów. Klawy Roman: Dwa miliony zjebów. Tikto-Diablo: A ile na te twoje „stan-dupy” przychodzi? 50 osób? Klawy Roman: Nie no, aż tyle to nie, ale to nic, bo może i widownię mam kameralną, za to oddaną. Tikto-Diablo: Taką oddaną, że ci widz rękę złamał. Klawy Roman: No, tu trochę to moja wina była, bo ciągnąłem żart o jego zmarłej matce przez kilka występów. Nieważne, mam nadzieję, że smutas więcej nie przyjdzie. A propos jego matki, to była tak gruba, że ją pochowali w mogile zbiorowej! Hehehehe, to mi się udało! (widownia, oprócz jednego demona, śmieje się) Demon: Zabiję gnoja. (demon biegnie w kierunku Klawego Romana, uderza go i prowokuje do walki, w której Roman łamie nogę) Klawy Roman: AAAAAAA!!! (bełkotliwie) Chuj… mi złamał! (jęczy) Demon: Hehehe, i bardzo ci tak dobrze, panie Kulawy Roman!
Klawy Roman: (do Marcinka) Twoja stara jest tak gruba, że jak śpi w hotelu… to musi brać dwa pokoje!
Kastrator: Zajebiście, że się te bilety na galę udało ukraść. A wyobrażasz sobie, żebyśmy kiedyś koncert zagrali przed taką publicznością? Inseminator: Nie. Kastrator: No właśnie, ja też nie. Defekator: Hehe, patrzcie co mam. Inseminator: Co za debil, colę za 12 zeta kupił! Defekator: 12 zeta to ja w życiu na oczy nie widziałem! Ze śmietnika kubeczek. Inseminator: To co nalałeś do środka? Defekator: Spróbuj. Inseminator: (próbuje) Zwariowałeś? Wóda w Piekle?! Chcesz, żeby nas zamknęli?! Defekator: Nie podoba się, to nie pij.
Defekator: Mam tak samo jak ty…! W dupie Straż Piekła gdyyy… wypisuje mandaty!!
Sratan: Dzień dobry, cześć i czołem! Domino: Beknąłem czy pierdnąłem? Sratan: Ha ha ha ha! To też dobre! Belzedup: Sratan! Sratan: Belzedup… Marcinek: Domino! Belzedup: Czego chcesz, były wspólniku? Sratan: Uwolnij więźniów, a odejdę, skąd przybyłem. Demonatan: Nie no szefie, typ se na za dużo pozwala! Nie dość, że całą galę popsuł, to jeszcze jakieś żądania stawia?! Pozwól, że ja się tym zajmę, hopla! I pstryk w turban! (próbuje odciąć głowę Sratanowi, bezskutecznie) No co jest? Pstryk, pstryk, pstryk! Dlaczego się łeb nie urywa? Sratan: Za mały siusiaczek jesteś dla mnie, oddawaj piekielną moc! Nie jesteś jej godny. (Sratan odbiera demoniczną moc Demonatanowi, tym samym Demonatan ponownie staje się księdzem Natanem) Ksiądz Piotr Natan: Uff! O kurczaki, he he! Nareszcie ten piekielny demon opuścił mój umysł! Uratowany! Sratan: A teraz won z Piekła! Nie jesteś godny tego miejsca! (wyczarowuje Wrota Piekieł) Ksiądz Piotr Natan: Do widzenia, co złego to nie ja. (wskakuje do wrót, chwilę później Marcinek i Boner robią to samo) Sratan: To jak, Belzedupie? Walczymy? Choć dobrze wiesz, że rozpierdolimy pół Piekła, a i tak będzie remis, czy pozwolisz mi odejść, i każdy będzie dalej pilnował swoich spraw? Belzedup: Mmmmmmm!!!… Spierdalaj. Sratan: To chciałem usłyszeć. Ty też trzymaj się cieplutko. Marcinek: Panie Sratanie, a Domino? Sratan: Błazen Domino leci ze mną. Zgodził się umilać mój pobyt w Nicości w zamian za pomoc w uwolnieniu was. Błaźnie, przypierdol jakimś zabawnym tekstem na do widzenia. Domino: Na do widzenia, tak? No to może taki… żegnajcie, siusiaczki! Do zobaczenia w dupie! Sratan: Ha ha ha, mocne! (odlatują) Marcinek: Żegnaj, Domino… żegnaj, przyjacielu… Bogdan Boner: Marcinek, wyciągnij ten głupi łeb z Piekła, bo go zaraz stracisz! (Marcinek wychyla głowę za wrota, które po chwili się wyłączają i znikają) Belzedup: Nie tak to sobie wyobrażałem. Wiktor Szczypanik: Szefie, dobre wieści. Belzedup: Co? Żona przyjęła przeprosiny i już się na mnie nie gniewa? Wiktor Szczypanik: Lepiej! Mamy rekord oglądalności, Tele-Bęcki ogłosiły na fanpage’u, że zawieszają działalność do odwołania! Belzedup: I zajebiście. A z tobą, Bonerku… jeszcze się spotkamy!!!!
Dyrektorka: Cisza! Zaraz się posypią uwagi. Kuraś: Ty już się sypiesz, stara prukwo! Dyrektorka: Cycoń, Łosica, Kuraś, tak wam do śmiechu? Po apelu zameldujecie się w moim gabinecie. Kuraś: A ty się zamelduj w domu starców! Dyrektorka: Święta Bożego Narodzenia to radosny czas, który należy spędzić z rodziną, której się niestety nie wybiera. Taki wstyd – rodzony syn w straży miejskiej…
Domino: (śpiewa) Deutschland, Deutschland, über alles. Hände Hoch und Achtung Minen! Marcinek: Domino, to też nie jest kolęda… Domino: Kolędą jest każda piosenka, która wprowadza w świąteczny nastrój. Marcinek: Naprawdę? „Hände Hoch”? Domino: (wącha) Ale pachnie to drzewko! Marcinek: Przecież to sztuczna choinka! Domino: Jezu, Marcin, powiedz od razu, że świąt nie lubisz, a nie będziesz się przyczepiał do wszystkiego! Marcinek: Lubię, ale nie w pracy, jak obiecałem mamie, że będę wcześniej i pomogę w przygotowaniach. Spóźnię się przez tą firmową wigilię. (Z kibla wychodzi Boner przebrany za Mikołaja) Bogdan Boner: Witajcie, drogie barany! Domino: O kurczę, Święty Mikołaj! Cały rok czekania, ale nareszcie znowu jest! Szefie, wychodź z kibla, bo znowu przegapisz, Mikołaj przyszedł! Musieliście się minąć jakoś… Narrator: (przerywa) Zgadza się, Domino ciągle wierzy w Świętego Mikołaja. Wierzy też telemarketerom i myśli, że w „Środowej Nocy” w tekście jest „miej”, a nie „mniej”. Marcinek: Domino, wyluzuj. Szef jest za stary na Mikołaja. Z resztą mówił, żebyśmy w razie co to odebrali prezent za niego. Domino: Naprawdę? No dobra… Hehe, ale super, Święty Mikołaj! Co mamy zrobić, żeby dostać prezent? Bogdan Boner: Zamknąć mordę. Domino: A, no tak. Już zamykam i ani słowa nie pisnę, choćby mnie straponem… ała! No dobra już…
Bogdan Boner: Klient! W Wigilię… I bardzo dobrze. Skasujemy go podwójnie… Domino: (widząc, jak szef zdejmuje przebranie) Yyy… O kurczę, czary. (rzuca się na Bogdana) Szefie, wyjdż wreszcie z tej ubikacji! Mam przebierańca, który podszywa się pod ciebie! (otwarcie drzwi) Elf: Pomocy! Pomocy! Wpiątkomięsojad porwał Mikołaja! Zabrał wszystkie prezenty, a było mu mało, więc poleciał do naszej siedziby po więcej fantów! Szybko, lećmy, panie egzorcysto, zanim będzie za póżno! Bogdan Boner: Jak lećmy? Co lećmy? Teraz? Do Laponii?! Elf: Do jakiej Laponii! W Laponii to mieszka Mikołaj japoński! Polski Mikołaj mieszka pod Radomiem i ma na imię Maniek. Magicznymi saniami, S7-ką dolecimy tam w godzinę.
Marcinek: Dzień dobry. Ile kosztuje komplet opon i wymiana na zimowe w Żuku? Maniek: Dzisiaj gratis, bo święta. Marcinek: Ile?! Nie no, no to już jest przesada! Maniek: Gościu, czy ty głuchy jesteś?! Przecież mówię, że za darmo. Marcinek: Wiem, ale miałem tylko jeden tekst przygotowany na dzień dobry. A fakturkę za usługę dostanę? Maniek: A po co komu faktura na zero złotych? No ale nasz klient, nasz pan.
Domino: Ja życzę szefowi spełnienia marzeń i tytanowej wątroby, bo domyślam się, co to za marzenia. A tobie, Marcin, też spełnienia marzeń, no i żebyś żadnej choroby wenerycznej przy tym nie złapał. Marcinek: Dzięki, Domino. Prawdziwy z ciebie przyjaciel. Wszystkiego najlepszego. I tobie też, szefie. Bogdan Boner: Wesołych Świąt, mordeczki. Maniek: (zaczyna śpiewać) Deutschland, Deutschland, über alles. Hände Hoch und Achtung Minen! (Domino dołącza) Panzerfäusten und Granaten, Opel Astra – das ist gut! Wunderwaffe nicht mehr schießen. Polnische Odra sind kaputt!
Ojciec: Jadzia! Jadzia, szybko! Chodź do salonu! Jadzia: Coś się stało? Ojciec: Patrz, jak się twoja córka ubrała – na tyłku porwane jeansy, wyzywające, a góra to już w ogóle goła. Jadzia: Zosiu, jak ci nie wstyd? Zosia: Nie wstyd, bo wszyscy tak chodzą. Ojciec: Wszyscy?! Widziałaś, żeby matka tak chodziła?! Raz dwa się przebrać w przyzwoite ciuchy, bo trzy razy nie będę powtarzał! Zosia: Będę się ubierała jak chcę, a jak mi nie pozwolicie to… yy… to sobie coś zrobię! Ojciec: Co sobie zrobisz? Zosia: Tatuaż! Ojciec: Jezus Maria, znak Szatana na ciele chce zrobić! Krysia! Zosię opętało! Do swojego pokoju, natychmiast! I nie wychodź, dopóki nie zmądrzejesz!
Sławek: Hu-huuuj! Huj, huuuj! Huuuuuuj! Włodek: Sławek, czy ty musisz tak bluzgać non stop na cały park? Sławek: A co mam robić? Ćwierkać? Włodek: Chodzi o to, że nastrój psujesz. Agata jest u mnie i chciałbym, żeby te walentynki skończyły się happy endem. Hu-huuuj! O, przepraszam, trochę się poirytowałem. A w ogóle to późno jest! Sławek: „Późno”… kuźwa, Włodek, przecież jesteśmy sowami. Nocnymi drapieżnikami! Po zmroku widzimy lepiej niż w dzień! Włodek: O nie. Znowu się zaczyna. Sławek, z tym widzeniem w nocy to ściema jest. Sławek: Hm, hm, hm. Miętus! Pa tera! (zeskakuje z gałęzi) Ha, ha, ha, ha, ha! Hu-huuuj! (uderza w drzewo)
Zosia: Babcia mówiła, że mężczyzna powinien być tylko trochę ładniejszy od diabła. Czyli po kilku drinkach powinno być okej. Masz może coś mocniejszego? Robson666: Niestety. Tam skąd pochodzę, nie można kupić alkoholu. Zosia: To może skoczymy na stację? Tylko ja nie mam gotówki przy sobie. Robson666: Ja też nie mam. Zresztą nie tylko przy sobie. Ale mam coś lepszego. (wyciąga pistolet) Zosia: Będziemy jak Bonnie i Clyde. Robson666: Lepiej – będziemy jak Barciś i Żak. Zosia: Zgoda, ale ja będę tramwajarzem.
Bogdan Boner: Twoja uroda, jest jak śmieć na orbicie – wyjebana w kosmos. Monika: (chichocze) Panie Bogdanie, nie działają na mnie takie teksty. Bogdan Boner: Ta, a te rumieńce na policzkach to po kleszczach. Pani Moniczko, proszę. (daje jej kwiaty) Monika: Naprawdę? Dla mnie? Chodźmy na zaplecze. (Bogdan i Monika udają się na zaplecze) Bogdan Boner: A wie pani, co znaczy Boner po angielsku? Monika: Nie. Bogdan Boner: To pani pomaca. Monika: O kurczę, ale twardy. Bogdan Boner: Tak, to znaczy… Znaczy bez tego „kurczę”. O, o tak! O, tak! (kończy się wyobrażenie Bonera, po czym ten ponownie jest w łazience, masturbując się) Bogdan Boner: O, tak jej właśnie powiem! Tak właśnie zrobię. Nie ma szans, żeby się nie udało. (wychodzi z kwiatami) (panicznie) Twoja orbita jest wyjebana śmieciami! Yy, to znaczy taka ładna. Proszę, kwiaty. Monika: Dziękuje. Bogdan Boner: No, hehe… yyy, ładną mamy dziś pogodę. Nie pada. Monika: Bo pod dachem…
Bogdan Boner: Proponuję podział fifteen-fifteen. Robson: Myślisz, że jestem głupi i nie znam angielskiego? No nie znam, ale byłem niezły z matmy. 1/2 tego, co jest w kasie – dla mnie. Albo nie! Nie, nie, czekaj! W końcu to ja mam leworwer. Nie 1/2… a 1/100! 98 razy więcej!
Matka: I znowu przy świątecznym stole. Ojciec: No, w końcu w komplecie. Matka: Jak możesz tak o swojej teściowej mówić? Jeszcze dobrze nie ostygła. Ojciec: Racja, nie kłóćmy się. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Tylko gdzie ten świąteczny nastrój? O, zaśpiewajmy jakąś wielkanocną kolędę. Matka: Nie ma czegoś takiego jak wielkanocna kolęda. Ojciec: Tak? To słuchaj tego… Jaja je, coco jambo, jaja je, uu! […] Put me up, put me down. Ja ra ra ra ra, coco jambo, jaja je, uu, hehe!
Bogdan Boner: Kurwa, zajączku, jesteś tu?! Dobry Zając Wielkanocny: Kurwa, jestem. Ja pierdole, co się tak drzeta? Bogdan Boner: Pilna sprawa jest, zły zajączek znowu się pojawił. Dobry Zając Wielkanocny: Mówiłem kurwa myć okna?! No ale niestety nie mogę pomóc, zarobiony jestem. Marcinek: Co to? Dobry Zając Wielkanocny: Jajko frajda. W środku jest… Bogdan Boner: Pół litra? Dobry Zając Wielkanocny: Landrynka! Bogdan Boner: Co za bezsens, cukierek w czekoladce. Dobry Zając Wielkanocny: Gówniarze za tym szaleją. Marcinek: Chwileczkę, a jakbyśmy panu pomogli chować te łakocie? We trzech uwiniemy się w trymiga. Pomoże nam pan wtedy? Dobry Zając Wielkanocny: No jak kurwa nie, jak tak.
Kosmita: Kurwa, chuje! Wypierdalać! Bogdan Boner: Ło ty! (przeładowuje broń) Kosmita: O, przepraszam. Nie włączyłem translatora. „Witajcie, przybywamy w pokoju!” Domino: Język mają podobny do naszego, tylko słowa znaczą co innego. Marcinek: Domino?! Hurraaaaa, ha ha ha!!! Zaraz… myślałem, że zostałeś na wieki w Piekle. Co ty tu robisz? Domino: Nie widać? Nawracam kosmitów. Dobra, wsiadajcie, nie ma czasu na wyjaśnienia! Wszystko opowiem po drodze!
Inżynier Tomczyk: Nie mogłeś się powstrzymać? Musiałeś wystawić dynię przed instytutem? Docent Białas: Skąd miałem wiedzieć, że to też jest zakazane? Rok temu im nie przeszkadzało. Chciałem dać tylko dzieciom cukierki na Halloween! Inżynier Tomasz: Kretynie, to się teraz nazywa Święto Zmarłych, jest zajebiście poważne i przez to nudne. Docent Białas: Inżynierze Tomczyk, jakie Święto Zmarłych? Nikt tu nie umarł od dwustu lat, odkąd wynaleziono nieśmiertelność! Inżynier Tomczyk: Docencie Białas, na jakim świecie ty żyjesz? Wszystko maszyny do nieśmiertelności wyjebali, bo były na nich serduszka!
Domino: Miliardy lat temu, gdy jeszcze nie istniały żadne planety, ani kosmos, ani gwiazdy, nastąpił Wielki Wybuch, który zapoczątkował wszystko. To wtedy powstały atomy, które zaczęły się zderzać i wirować, aż powstały ciała niebieskie, na których z czasem pojawiło się życie… Ha ha ha ha! Kto by uwierzył w takie bzdury?! Komu by się chciało tyle czekać na urodziny?! Wiadomo, jak było: Bóg, siedem dni i ciach, lecimy sobie rakietą. Bogdan Boner: Domino, debilu, co ty bredzisz?! Gadaj, co my tu robimy. Marcinek: I jak to w ogóle się stało, że z błazna w piekielnych zaświatach stałeś się kosmicznym klechą? Domino: W Nicości nie za bardzo jest z czego się pośmiać, wiecie, nic tam nie ma, więc nic się nie dzieje. Skończyły mi się bieżące tematy do żartów, nie miałem jak zabawiać Sratana, więc zacząłem kręcić bekę z jego matki, co mu się nie bardzo spodobało. W dużym skrócie – wyjebał mnie w kosmos. Potem poszło już z górki – uratowany robot pastuszek, prastara przepowiednia, święta księga, święty wybraniec. Połączcie sobie kropki. Marcinek: O kurczę, to jest niesamowite. Domino: Niesamowite to zobaczycie dopiero, jak dolecimy na miejsce. Pojebani są ci kosmici! Marcinek: (dotyka hologramu, ten znika) O, co się stało? Domino: No „co się stało”? Zepsułeś! Nie wolno wkładać łapy do hologramu. Zasady jak w klubie go-go: to jest do patrzenia.
Henryk: To gówniarz! Już lepiej, żeby go demony zabiły, bo jak nie, to ja to zrobię! Matka: Henryk, to twój syn! Henryk: A bo to wiadomo? Ksiądz: Ekhm, to już teraz nieważne, trzeba sprowadzić chłopca. Henryk: Jak ja go sprowadzę, to pożałuję, że skrzek był zalany mleczem. January: Ała, ała, ała! No tato, przecież sam mi te frajerwerki kupiłeś, no! Henryk: Frajerwerki są na rezurekcję Wielkiej Nocy! January: A nie dla zabawy? Henryk: Dla zabawy jest alkohol. Matka: Henryk! Henryk: No co? Ma już trzynaście lat. Widzę, jak mi z barku ubywa. Głupi może jestem, ale ślepy jeszcze nie!
Diabłozaur Maciek: Macie tą wódę? … Ja pierdolę. Zamarznę tu. (kicha) O, zaczyna się. Dlaczego nie mogliśmy się pojawić w jakimś przeklętym pałacu? Albo w przeklętym hotelu pięciogwiazdkowym? Diabłozaur Ignaś: Albo przynajmniej w przeklętej wiacie. (kicha) O, mnie też rozkłada. Diabłozaur Maciek: Bez kitu. Przeklęty jest ten przeklęty płot. (zaczyna padać) Kurwa. Serio, macie tą wódę? Diabłozaur Kamil: (wyciąga flaszkę) Te-re-re-re! Diabłozaur Maciek: Dobra, cofam wszystko, co powiedziałem. Zajebisty jest ten płot, przeklęty! Diabłozaur Kamil: No, chluśniem, bo uśniem. (wącha) Zaraz, ja wiem, że na to się mówi nafta, ale… czy ta wódeczka nie podjeżdża trochę benzynę, proszę ja was? Diabłozaur Ignaś: (wącha) No, nic nie czuję. Katar mam. Diabłozaur Maciek: To się pije, a nie wącha! Ładuj! Diabłozaur Kamil: Racja. Ciabas. (z czasem wszystkie Diabłozaury zapalają się i płoną na śmierć) Domino: Uff, udało się. Szefie, super miałeś pomysł z tą benzyną. Bogdan Boner: No a jak!
Bogdan Boner: Szefie, gdzie tą Corsę? Suchta: Na czwórkę. Bogdan Boner: No ale czwórka zajęta. Suchta: To na trójkę. Bogdan Boner: Trójka też. Marcinek: Tak samo jak dwójka i jedynka. Suchta: Cholera jasna, to nie złomowisko, tylko warsztat! Nazwozili szrotów, a człowiek sam musi robić za pół-darmo. Co mnie podkusiło z tą promocją… Marcinek: Bogdan. Bogdan Boner: Marcinek, nie zapominasz się? Marcinek: Szefem to jesteś, jak ganiamy za demonami, a tutaj to rządzi pan Suchta. Suchta: Uuu, Marcinek. Z takim podejściem to kto wie, może za kilka lat awansujesz – z lawety na lakiernię. A ty, Boguś, za mop i szuru-buru posadzki! Nie może być kurzu na lakierni. Domino: (wchodzi) Jeny! Panie Bogdanie, Marcin, co wy tu robicie?! Pół godziny temu puściłem wam sygnał na służbową komórkę opatrzności! Na wsiach roi się od demonów! Suchta: Chwila, chwila… do dziewiętnastej młody i grubas walczą z tymi demonami. Bogdan Boner: I powiem ci, Domino, dużo lepiej wychodzimy na tym, niż na Ziemi. Marcinek: Praca może nie jest wymarzona, ale dobrze płatna, jak na Wyspach. Domino: Chłopaki, serio? Co ja teraz zrobię? Bez kitu, na wsi jest przeje…
DJ: Aaaa! No panie, zwariowałeś pan?! Marcinek: Dawaj, dawaj, dawaj Bogdan! Zaraz pójdzie! (Boner próbuje wyciągnąć lawetę z błota, silnik gaśnie) Bogdan Boner: Ulala. To by było na tyle. Skrzynia. DJ: No jak Boga kocham, co to za pomoc drogowa, co sama pomocy potrzebuje?! Jakbym wiedział, to bym taksówkę zamówił, a szrota w polu zostawił, gdzie jego miejsce. Nici z fuszki w Iguano. Cztery godziny w rowie jak robol. Bogdan Boner: O, przepraszam – dojechaliśmy w czterdzieści minut! DJ: Naprawdę, bardzo mi to pomogło, że ponad trzy godziny zarzynaliście lawetę w błocie. Jak ja teraz do domu wrócę? Bogdan Boner: Mam pomysł – uruchomimy pański samochód i nim odholujemy lawetę. Spokojnie, trochę się na tym znam.
Dziadek Wacław: No dobra, czekając, aż wyschnie… tortury oralne! Tysiąc jeden dowcipów o bacy! Znam je na pamięć. Przychodzi baca do burdelu i wyciąga kutasa – malutkiego! Przedszkolanka, przecierając łzy, mówi: „Pomylił pan adresy”. A baca na to: „Ło cholera, hej!” Wacław: Dziadku, zlituj się, dłużej tego nie zniosę. Zabij nas…! Dziadek Wacław: Baca z juhasem mierzą sobie przyrodzenia – łogromne! Bogdan Boner: Przepraszam, czy nie mają panowie przypadkiem pożyczyć gaśnicy?… Ło cholera. Marcinek! (wychodzi) Dziadek Wacław: Obcy w obejściu? (wychodzi na zewnątrz) Bogdan Boner: (rzuca kamieniem w dziadka) Dziadek Wacław: Ło ty! (rzuca wnukiem w Bonera) Wacław: Dziękuje. Bogdan Boner: Nie ma za co, należy się dwieście. Oczywiście bez faktury, bo inaczej się nie opyla. Domino: Bogdan, a ja?! Bogdan Boner: O cholera, Domino? Co ty tu robisz? Domino: To, co ty powinieneś, a nie robisz! Zrób coś z tą siłą nieczystą! Bogdan Boner: No, w sumie do pana Suchty nie mamy po co wracać z tą lawetą. Dobra, Marcinek, zostaw to wiadro i znajdź jakieś widły! Marcinek: Ale ogień już przechodzi na lawetę! DJ: Kurwa, ludzie, co wy robicie?! Bogdan Boner: Marcinek, widły! Marcinek: Nie ma czasu, szefie! Mam! I oby ksiądz Domino się domyślił. (wyrzuca wodę błotną w kierunku dziadka Wacława) Dziadek Wacław: Głupcy! Wszyscy tu zginiecie! Domino: Marcin, taka woda, choć brudna, nic mu nie zrobi! Musiałaby być… a, no tak! Amen, amen! Dziadek Wacław: O ty podstępny brzydalu! (zostaje oblany wodą święconą) Aaaaaaa!!! Jak w tym dowcipie o bacy! Z trzema jajami zamiast ptaka! Aaaaa…!
Zygmunt: Trzydzieści lat ósmoklasowej podstawówki, sto lat liceum, studia prywatne – to szybko akurat, w dwa lata i to z repetą magistra zrobiłem. Potem dwieście lat badań naukowych, i co? I wszystko psu w dupę, żeby nie szczekał. Naukowiec 2: Nie denerwuj się Zygmunt, nie wszystkie lata akademii poszły tu. Część została tu. Tego nam nikt nie odbierze. Naukowiec 3: (wchodzi z papierami) Jeszcze to… cholera, dlaczego to tak długo trwa? Zaraz będzie katokontrola. Dobra, nie ma czasu. (rzuca papiery na podłogę i spala zapalniczką) (chwilę później wchodzi ksiądz Domino z dwoma halabardzistami i rozgląda się) Domino: Czyli czym wy się właściwie zajmujecie? Zygmunt: No, to na razie jeszcze tylko teoria, bo dotychczasowe próby uruchomienia oscylatora nie przyniosły oczekiwanych rezultatów. Domino: Człowieku, mów po ludzku, bo tracę cierpliwość! Zygmunt: No to w skrócie: badamy możliwość podróży międzywymiarowych. Domino: Mhm, czyli turystyka… zdejmować ten krzyż! (??? zdejmuje krzyż ze ściany) Domino: Tak jak myślałem. Naukowiec 2: No ale o co chodzi? Przecież wisi. Domino: Wisi, wisi, od wczoraj. Gdzie ślad po kurzu?! Naukowiec 2: Yyy… no bo świeżo malowane było na wizytację. Domino: Świeżo to były zdawane te wasze bierzmowania dla dorosłych wczoraj. Myśleliście, że co, maili wam nie przetrzepię? Czej, czej, czej, czej, nie wieszaj jeszcze. Nie no dobra, bo myślałem, że Batman jak w szpitalu. Panowie, krótka piłka – jakbym był złośliwy, to bym przyładował mandacik i zamknął tę budę w cholerę. Ale że się trochę postaraliście, na zachętę: każdy samobiczowanie przed pokutokamerką, po trzydzieści razów, i róbcie se dalej co tam robicie.
Domino: I to tak to tylko buczy cały czas? Marcinek: Teraz tak, ale wcześniej wyszły z tego macki, zabrały starego i zrobiły to. Domino: Mhm, a jak były te macki, to też tak buczało? Marcinek: Jezu, Domino, nieważne, czy drzwi skrzypią, ważne, co z nich wychodzi. Domino: Jak skrzypią, jak buczą? Matko, czy tylko mnie tak wkurza ten dźwięk? Ciebie wkurza? Strażnik 1: Nie bardzo. Domino: Zwalniam cię! Marcinek: Domino, portal! Domino: No, dobra. Ty czekaj! Jeszcze się przydasz… ale od jutra wypad.
Marcinek: Jak żuk gnojarz jest tu takiej wielkości, to nie chciałbym spotkać… o cholera, wróbelek! Chodu!!! Domino: Karma wraca! Nie raz do tych gnoi strzelałem w Piekle z haclówy. Marcinek: Zaraz tu zginiemy! Ojcze Domino, czy mogę się wyspowiadać? Domino: Tak! Dawaj co łaska, nie mniej niż pięć dych, i lecimy z grzechami! Oszczędź mi pikantnych, nie chcę słuchać tych świństw! Wróbel: Ćwir ćwir, kurwa wasza w tę i nazad! Już po was, fiu fiu! Marcinek: I wtedy, bez pytania, złapałem ją za chu… Domino: Dobra, odpuszczam ci. Następny!
Kuba Brzeziński: Tata, a pojedziemy jeszcze raz? Jeden mi chyba zdechł. Tadeusz Brzeziński: Kubuś, daj spokój. Dopiero co wróciliśmy. Całe auto zakurzone. Poza tym, nie chcę, żeby mnie znowu jaki użądlił. Kuba Brzeziński: Oj, tato, za dwa dni ci ta macka odrośnie. Tadeusz Brzeziński: A matma zrobiona? To jedziemy od razu. Kuba Brzeziński: Jezu…! (idzie do domu) (na źdźble jeden ze strażników Domino obserwuje mieszkanie, schodzi na dół) Strażnik 1: Nie jest tak źle. Jest parę możliwości wejścia, ale musimy poczekać do zmroku. Domino: Kolego, ty jesteś od dowodzenia czy od śmigania po drzewach jak małpa?! Wchodzimy po zmroku. (wieczór, Boner śpi w terrarium, nagle słyszy i widzi, jak Kuba się masturbuje) Bogdan Boner: No nie, tylko nie to. Znowu?! Ile można! Kuba Brzeziński: Aaa, i zmiana macki, bo zdrętwiała. Zajebiście, że tyle tych odnóży mamy, i jeszcze te przyssawki. Aaa, aaa, nie za jaja! Ewa Brzezińska: Kuba, idź już wreszcie spać! Jutro jest szkoła! Kuba Brzeziński: No przecież śpię… Ewa Brzezińska: Tak, i tak przez sen te chusteczki produkujesz. Drzwi mają być otwarte! (do męża) Naprawdę świetny pomysł miałeś, żeby kupić dziecku telefon. Tadeusz Brzeziński: To jest tablet. Mówił, że potrzebny mu do nauki. Ewa Brzezińska: „Do nauki”, chyba do edukacji seksualnej! Jakby te pornosy były na świadectwie, to by czerwony pasek miał! Tadeusz Brzeziński: Oj tam, Ewcia. A może i nam by się przydały… małe korepetycje. He?
(rozmowy w tle) Tadeusz Brzeziński: No Ewa, no nie bądź taka, no. No kiedy ostatni raz było, co? Bo zobaczysz! A mówię. No co z tego, że głowa boli. Przecież to nie w głowę. Ewa Brzezińska: Tadeusz, ja już śpię. Trzeba było myśleć wcześniej. Tadeusz Brzeziński: Wcześniej… wcześniej to ja myślałem jak zarobić, żeby utrzymać ten kabaret. Wymyślają se kurde: karate, pilates, korepetycje, a teraz jeszcze te jaszczurki. Jak to śmierdzi! Świerszcze cykają w chałupie, jakbyśmy na pastwisku żyli, jak bydło. Ewcia, ja ostatni raz proszę. Potem już nie będę prosił. (kot Brzezińskich rozdeptuje jednego ze strażników) Strażnik 2: Aaaaa!!! Domino: Cśś! Strażnik 2: (zachowuje ciszę i wykrwawia się na śmierć) Tadeusz Brzeziński: (w tle) Zobaczysz, odpalę tego pornosa i jak Boga kocham, zwalę konia. Tu i teraz, na twoich oczach. (kot ucieka) Strażnik 1: (szeptem) To nasza szansa! Domino: (śmieje się bezgłośnie) Tadeusz Brzeziński: No, no! No oddaj ten telefon! O! O jaka! Pies ogrodnika. Sama nie zeżre i drugiemu nie da. (Domino pisze na kartce do strażnika „Ruchasz kolegę”) Tadeusz Brzeziński: Co, może mam być jak Marek? Każdy weekend w burdelu, a w domu, że niby w delegację pojechał. Pokaż mi wulkanizatora, co w delegację jeździ. (Domino, Marcinek i strażnik idą dalej, po schodach) Tadeusz Brzeziński: Ewka, dawaj. Zobacz go, widzisz? To nie jest na zawsze. Wbrew pozorom to nie jest na zawsze. Tobie się zachce, jak ja już nie będę mógł i wtedy będzie płacz. Co? Mam tego fiuta na kokardę zawiązać? Jestem zdrowym chłopcem! Chce mi się! No oddaj ten telefon. No co udaje, co udaje. Przecież widzę, że nie śpisz.
Wróbel: Ćwir ćwir, skurwysyny, łyso?! Łysy! (Wróbel Łysy leci w stronę bohaterów, rzuca się na strażnika) Wróbel: Łukson! (Wróbel Łukson wypija duży łyk wina, po czym rozbija butelkę i z potłuczonym szkłem leci na bohaterów, których przewraca) Wróbel: Ta jest, fiu fiu, ćwir ćwir. (Łysy dalej bije strażnika, a Łukson podchodzi z potłuczoną butelką do Bonera, Marcinka i Domino) Łukson: O kurwa, ćwir ćwir. Chyba się za mocno tą butlą zajebałem. Czekajcie, bo mi się w głowie zakręciło. Wróbel: Luki, wszystko gra? Łukson: Tak, tak, zaraz im dojebię, fiu fiu. Tylko chwilę odsapnę, ćwir ćwir. (traci przytomność) Łysy: Ale świry, dojebali Łuksonowi! Ćwir, ćwir! (Łysy i jego kumpel odlatują) Bogdan Boner: Szybko, spieprzajmy stąd. Zbiera się na deszcz. (na ziemię opadają wielkie krople krwi; Boner, Marcinek i Domino szybko uciekają, ranny strażnik ledwo doczołguje się do portalu) Bogdan Boner: Gdzie my jesteśmy? To jest nasz świat? Domino: Nasz, nasz! Witamy w KatoMcDonald’s! Kurna, jak to buczy wkurzająco. (do strażnika) Aha, byłbym zapomniał… zwalniam cię!
Dostawca: Arcybiskup wybaczy, ale odkąd internet uznano za dzieło szatana, mamy problem z zamówieniami przez aplikację mobilną. Yyy… w zestawie miał być Hamburger JP czy JP2? Domino: Nie no, podwójny! Co ja, baba jestem? Marcinek: Nie wiem, czy to idzie w dobrą stronę. Odkąd Domino został arcybiskupem, nie wolno niczego. Bogdan Boner: Dopóki nie zakażą tego (alkoholu), to idzie jakoś żyć. Jak to mawiają: czego serce nie wytrzyma, wątroba zdzierży. No to ciabas. Domino: No, i to jest podwójny. Patrzcie, jaki żółty od sera. Następnym razem wezmę JP 100%. Dobra, wojewodo, dawaj ten nudny raport, a ja se będę grał w klejnoty. Wojewoda: Yyy, a więc tak: zgodnie z wytycznymi, zakaz handlu w niedzielę rozszerzyliśmy na sobotę. Choć nie wiem, czy to zwiększy frekwencję w kościołach. I tak mamy już 100%, odkąd absencja karana jest chłostą. No i koszykówka. Domino: A, no tak, to koniecznie. (w kościele gaśnie światło) Zajebiście. Wojewoda: Ekscelencjo, ale czy zakazanie prądu to nie przesada? Domino: A w stajence było gniazdko? Wojewoda: No tak, no ale… elektryczność bywa czasem przydatna. Na przykład jak ekscelencja naładuje smartfona opatrzności? Domino: Spokojnie, u siebie w domu kazałem zbudować malutką elektrownię atomową. Wojewoda: No ale jak to tak, podwójne standardy? I kto to mówi: święty wybraniec? Domino: Wojewodo! Co wolno wojewodzie, to nie tobie smrodzie!
Wojewoda: Obowiązkowa matura z religii zamiast matmy? Trudno, są kalkulatory. Język angielski? Może i lepiej, jakoś nigdy do tego głowy nie miałem. Ale obowiązek montażu kopciuchów?! Czarek: Są głupsze rzeczy – zakazał czwartku. Wojewoda: Ehh, miesiąc temu mieliśmy maszyny do nieśmiertelności. A teraz? … Czarek, zróbmy to! Czarek: Nie no, co ty? Ja mam żonę. Wojewoda: Nie o to chodzi, miałem na myśli pucz. Czarek: A, to. No dobra. W końcu jestem szychą w wojsku. Czekaj, zwołam sygnał. (dzwoni) No co jest? A no tak, zapomniałem, zabronione. Muszę iść na oddział.
Bogdan Boner: Doigrałeś się, Domino. Było spoko i wszystko zepsułeś. Byłeś jak pies ogrodnika. Tylko w przeciwieństwie do niego – ty żarłeś. Domino: Nie moja wina. Władza jest jak chipsy: nie przestaniesz jeść, dopóki ktoś ci nie zabierze paczki. Tylu dobrych ludzi od tego zwariowało: Papa Smerf, Popek, i ten… Jarosław… Jak mu tam? Na „K”.
(Docent Białas i strażnik palą papierosy) Inżynier Tomczyk: Jezu, jak to śmierdzi. Wiecie, jakie to jest niezdrowe? Strażnik: Na coś trzeba umrzeć. Chociaż wy to pewnie fikniecie w tej kolonii karnej, szczęściarze. A ja będę się jebał z nowotworem, kilkanaście lat.
Domino: Uff, jesteśmy na miejscu. Witam w moich skromnych progach. Castel Gandalfo. Gandalf miał identyko. Bogdan Boner: Co? Domino: Jezu! Szary czarodziej? Władca pierścieni? Najlepszy film na świecie? Nic? Marcinek: Mi tam się bardziej podobał „Hobbit”. Domino: Marcin, ty to naprawdę jesteś noobem. A szef to już w ogóle – mugolem.
Bogdan Boner: Podobno podróże kształcą. Czego się nauczyliśmy podczas tego wypadu? Domino? Domino: Ja niczego. Bogdan Boner: Ehh… żadna przesada nie jest dobra. Dajmy na to alkohol. Zero siedem na łeb, w głowie przyjemnie zaszumiało, do litra już niewiele, ale czasem te dwieście gram potrafi przeważyć. I spodnie obszczane. Zdrowie.
Roman: Ty to Wiktor jednak dziad jesteś. Nie dość, że PSZOK jest za darmo, to jeszcze dwa razy bliżej niż ten las. Wiktor: Mój dziadek woził śmieci do lasu… Roman: Wiktor, serio…? Wiktor: Mój ojciec woził śmieci do lasu… Roman: Wiktor… Zięć: I mój syn… Roman: Wiktor, jestem twoim zięciem, a nie synem. To, że mówię do ciebie „tato” przy Basi, nie znaczy, że będę woził śmieci do lasu! Wiktor: Roman, ja nie będę żył wiecznie.
Ksiądz Piotr Natan: No to jestem. (czuje alkohol) Ua! Nie za wcześnie na alkohol? Arcybiskup: Na mnie nie patrz, do pierwszej mszy jeszcze cztery godziny. Ksiądz Piotr Natan: O nie… (zauważa pijanego Bonera) Arcybiskupie, co tu robi ten żul…? Bogdan Boner: Natan, Natan… wiesz, ile monopolowych by splajtowało, gdyby nie ten żul? W niektórych kręgach jestem bohaterem. Ksiądz Piotr Natan: Dla mnie zawsze będziesz zerem! Bogdan Boner: Zero to miał twój ojciec we łbie, że gumy nie założył. Ksiądz Piotr Natan: Ło ty! Arcybiskup: Dosyć! Schowaj krucyfiksobicz! To nie jest zabawka. W niepowołanych rękach… z resztą nieważne. Czy jesteście oznajmieni z tą lekturą? (pokazuje książkę) Bogdan Boner: Biblia? To nie, za grube. Ksiądz Piotr Natan: Idioto, to święta księga! Pisana szyfrem, siostra miała wizję. Między gołąbkami a murzynkiem jest ukryta przepowiednia. Z siostry było ziółko, dlatego przepowiednia jest sprośna. Arcybiskupie, proszę. Arcybiskup: A, no tak. Udzielam dyspensy. Ksiądz Piotr Natan: Kilogram mięsa mielonego z łopatki bez kości, i obracał ją jak diabeł! Bo to był diabeł! Jedną cebulę w drobną kostkę od tyłu, od przodu, na odwróconego misjonarza! Ziele angielskie, liść laurowy, i choć miała to być pijacka przygoda… zalać wodą bądź bulionem, …to zaszła z diabłem w ciążę! Sól do smaku, dwie łyżki oleju. Koniec. No ale arcybiskupie, przecież to tylko pikantna historyjka dla seminarzystów na długie, samotne wieczory, bo w seminarium nie ma internetu. Bogdan Boner: Dlatego znasz ją na pamięć!? Ksiądz Piotr Natan: Ee… Arcybiskup: Każdy ksiądz ją zna, dlatego udzielający spowiedzi ksiądz parafii Słupki od razu zadzwonił na żółty telefon. Bogdan Boner: Nawet jeżeli to prawda, nie będę pracował z tym stulejarzem! Arcybiskup: Nie będziesz musiał.
Pan Bączek: Taki wstyd. Taki wstyd! Zaraz nam szybę wybiją tym gnojem, i będą mieli rację! Danka, przypomnij sobie kawalera, to jak tu stoję, miesiąc i będziecie u ślubu. Który to taki sprytny bachora zmajstrował? Oślica? Zbuk? Zbuk! A ja mu tłumaczyłem, jak się marchew sieje… nie sadzi się, tylko się sieje. Danuta Bączek: Tato, no jak Zbuk, jak Zbuk w więzieniu siedzi? Pan Bączek: Tak się kończą dyskoteki. Disco polo, wóda i brzuch! Danuta Bączek: Tato, no co ty mówisz? Pan Bączek: Wiem, co mówię! Myślisz, że jak cię zrobiliśmy? Tak ładnie ten z Milano zaśpiewał, że matka od razu poszła z byle kim! Ale ja miałem honor. Na drugi dzień ogolony, umyty, i już o zgodę prosiłem starego Baciurę. A teraz…
Pan Bączek: A więc mówi ojciec, że to nie kawaler, tylko diabeł wcielony… Ksiądz Piotr Natan: Zgadza się. Pan Bączek: Kolego, wziąłeś kopertę? To po co jeszcze takie bzdury opowiadasz? Aa, to twoje dziecko, lisie farbowany! Bo niby skąd byś to wszystko wiedział? Teraz słuchaj, robimy tak: ściągasz kororatkę i jutro dajemy na zapowiedzi. Ale trochę ci się dziwie, taki przystojniaczek. Stać cię na więcej… Danusia, znalazł się!… Słyszysz? Danka! Pani Bączek: Łolaboga, Danusi odeszły wody! Pan Bączek: Jak odeszły? Przecież to jeszcze… Ksiądz Piotr Natan: U diabłów jest to szybciej…
Pan Bączek: (po rozłączeniu telefonu) Oślica, znowu się zakopał. Teraz to „panie Bączek”, a wczoraj to prawie nam okna powybijał tym obornikiem. Oślica: Pieprzony Bączek, z resztą cała rodzina siebie warta. Córka brzuchata w klasie maturalnej, a ojca ni widu, nie słychu. Wstyd jak jasna cholera! Kurde, mam nadzieję, że to nie moje… E, na pewno nie moje. Kto by wierzył w erotyczne fantazje starej zakonnicy? Przecież tą książkę sprzedają na poczcie. (do Marcinka przebranego za dziewczynę) O, a propos poczty, weźmiesz do rąk własnych? Bogdan Boner: (z oddali) Marcinek, teraaaaaz!!! Marcinek: Szefie, przepraszam! Tak daleko się nie posunę! Teraz wasza kolej! Bogdan Boner: No trudno! (Boner i Domino wychodzą z krzaków uzbrojeni w strzelbę i lasso) Oślica: Zasadzka? (Oślica przybiera postać diabła, podczas gdy Domino zarzuca na siebie lasso) Domino: Aa, szefie, załatwił mnie! Bogdan Boner: (przestrzela samochód Oślicy) Oślica: Ło ty! To był lakier od nowości! Zabiję! (wznieca pożar) Bogdan Boner: Marcinek, teraaaaaz!!! Marcinek: Ehh… pójdę za to do Piekła! (zdejmuje spodnie Oślicy i odkrywa mikroskopijne przyrodzenie) A, to taki mały. Jesteś na coś chory? Oślica: Właśnie nie, taki się urodziłem! Bogdan Boner i Domino: Hehehehehehehe! To ja cipki większe widywałem! Oślica: Ta, ty widziałeś kiedyś cipkę. Patrz! (zdejmuje spodnie Marcinkowi) O, nie! Aaaa, jaki wstyd! (płonie na śmierć) Bogdan Boner: Spalił się ze wstydu. Marcinek: (zawstydzony) Wracajmy, bo i ja się zaraz spalę!
Domino: Amol, Portos, Kaka Demona! Kakodemonie, pokaż się! Kakodemon: Kto śmie przerywać mi posiłek? Domino: Opuść to miejsce, siło nieczysta! Skalałeś te mury swoją obecnością! Kakodemon: Jakie mury? Ściany może i tak, ale nie czujesz, jak mięciutko pod stopami? Dno zbiornika jest niewybetonowane – piach! Wszystko idzie w wody gruntowe, tylko w czasie tej rozmowy poziom spadł o dwa centymetry! I to ja jestem ten zły?! Dlaczego nie przypieprzycie się do właściciela?!
Gieniu: No nareszcie, klątwa zdjęta! Głowa 5: Kurwa, co za idiota umieścił nas pod wodą, jak mamy ciało lądowego zwierzęcia! Głowa 3: No właśnie! Nie mógł nas zrobić płaszczką? Głowa 5: Co? Głowa 3: Płaszczką! Głowa 5: Gieniu, płyń do góry, bo słabo słychać. (Lew Gieniu wynurza się na powierzchnię) Głowa 3: Płaszczką! Głowa 5: Debilu, zdechlibyśmy od razu. Płaszczki nie żyją w Bałtyku. Głowa 3: Za to lwów jest od zajebania. Poza tym, za „debila” to zaraz dostaniesz w ryj. Głowa 5: Debilu, tylko jeden z nas kontroluje to ciało. I nie jesteś to ty – debilu! Gieniu: Tak?! Gieniu, zajeb mu! Gieniu: Zamknijcie się wszyscy i dajcie mi wiosłować! Jeden o płaszczkach, drugi o sraszczkach, a trzeci mi chrapie do ucha! Muszę się skoncentrować. (zaczyna płynąć, po czym ustaje) Nie no, któremu chce się srać?
Marcinek: Skąd wiadomo, że Bestia wyjdzie po naszej stronie? Bogdan Boner: Po pierwsze, w Szwecji mają marynarkę wojenną. Marcinek: Ta, a my to nie mamy? A ORP Błyskawica? Bogdan Boner: Ty, to jest myśl! Za mną! Do Mrzeżyna! Marcinek: Chyba do Gdyni? Bogdan Boner: Wszystko jedno! (Port w Gdyni, Boner próbuje odpalić statek) Marcinek: E, nie pójdzie. Akumulator już siada. Bogdan Boner: Pójdzie, pójdzie. No dawaj, malutki. Żuk odpalił, to ty nie zaskoczysz? Domino: A co to? (naciska czerwony przycisk z czaszką) Bogdan Boner: Domino, zostaw, bo zepsu…! Jest, no dobra. To teraz wsteczny… i powolutku. (przywala w inny statek, zatapiając go) Bogdan Boner: Kurwa, zaparkował tym Darem Pomorza… się wyjechać nie da.
Głowa 3: Się znasz na skokach jak Probierz na piłce. Wiadomo, że Małysz. Głowa 5: A kto miał złoto olimpijskie? Głowa 3: No kto? Głowa 5: Stoch! Głowa 3: Sroch! A rekord skoczni w Willingen?
Kucharz: Dzień dobry! Witamy w naszej restauracji ORP Błyskawica! Nasza specjalność: dania błyskawiczne. Zupka – Wystarczy Zalać. Nawet nie trzeba wrzątkiem.
Sroka: To będzie dobry wieczór – pomyślałem. (do starszej pani) Dobry wieczór. I powiedziałem. Dekalog kryminału – po pierwsze: zawsze witaj się z sąsiadami, żeby w razie wpadki mogli powiedzieć: „A taki dobry chłopak był. Zawsze dzień dobry mówił”. Dziś jest ten dzień, pierwszy poważny klient. Z detalu – w hurt. Z płotki – w leszcza. Co może być lepszego w tym kraju dla 22-letniego chłopaka niż dilerka? W tym wieku to ja mogę nawet iść siedzieć. Mam czas. „O kurwa”. Nie wiem, czy to pomyślałem, czy powiedziałem. Starsza pani: No, no! A później matkę chcesz całować tymi ustami?! Sroka: Przepraszam, pani Maciejewska. But mi się rozwiązał. (zauważa przed sobą psa) Odkąd zostałem dilerem, nienawidzę psów podwójnie. Po pierwsze – gryzą. Po drugie – HWDP. Pójdziesz ty! Drugi punkt dekalogu: nie cudzołóż. Od tego są burdele. Punkt trzeci: zawsze miej przy sobie gaz. (pies ucieka) Tu cię mam, kundlu. Nie raz ci w ryj psiknięto. (Diler wychodzi z kamienicy i wsiada do samochodu, którym udaje się do kebabowni) Sroka: Ładny mi ekspres, kurna – pomyślałem. Wyjdę na amatora jak się będę zajadał kebsem w czasie dillu. (patrzy przez okno) Co jest? (zauważa sylwetkę tego samego psa obok swojego samochodu) Gruby Tomek: No, i to to rozumiem. Najpierw szamka, potem interesy. Siema, Gruby jestem. Mów mi Tomek. Sroka: Sroka. Gruby Tomek: Jak tu karmią? O, no i już jest dobrze. Podwójne XXL. Odbierzesz to w końcu czy nie? (po czasie wychodzą z restauracji) Gruby Tomek: Ooo, ale się nażarłem! Tak bym powiedział, jakby to podwójne XXL było naprawdę podwójne. Mały ten XXL, nie? Dzięki, że mnie poratowałeś swoim, bo chłop głodny to zły, bez urazy. Gdzie stanąłeś? Kurwa, tak daleko?! Jakby to miało jakieś znaczenie, czy nas psy złapią tu czy tam. Dobra, dawaj ten towar i wio w miasto, żenić gnojom po pięć dych. (idą w kierunku samochodu) Sroka: To tak jak się umawialiśmy. Po 25, ale bierzesz wszystko. Gruby Tomek: Wszystko, wszystko. Mordo, przecież masz umowę na piśmie. Wysłałem ci SMS-a? O, to twój? (Sroka i Gruby Tomek zauważają sylwetkę tego samego psa) Gruby Tomek: Sprytnie. Jak w patrolu będzie baba, to się pieskiem zajmie i nie w głowie jej kontrola. Tylko weź go umyj, bo śmierdzi, jak by się zesrał. Sroka: (w myślach) To nie jest mój pies. To nie jest dobry wieczór. Nie wiem skąd, ale już wtedy wiedziałem, że zaraz zginę. Piąty i ostatni punkt dekalogu kryminału: chuj w dupę…
Adaś: Ale się narozszarpywałem dzisiaj… jak zły. Chyba ta amfa od tego grubasa tak mnie pobudziła. Naprawdę, żałuj, że nie spróbowałeś. Pies Burek: Człowieku, jestem psem. Nas zabija czekolada. Wiesz, co by było, jakbym białego spróbował? Ja nie wiem, po co ty za mną łazisz. Się przyczepiłeś jak rzep psiego ogona, hau hau. Adaś: Kolego, nie moja wina. Nie byłoby mnie tu, gdybyś pana nie ugryzł i by cię nie przeklął, dzięki czemu mówisz; na moją zgubę. A w ogóle, to chyba jeszcze nie usłyszałem „dziękuję”. Kto cię odwiązał? Pies Burek: Weź nawet mi nie przypominaj. (scena retrospekcji, w której dawny właściciel przywiązuje Burka do drzewa) Właściciel: Przeklęty kundel, co mnie podkusiło, że cię pod choinkę kupiłem? Żeby gnój jeszcze z tobą wychodził, to nie, ja muszę. Dzień w dzień, piąta rano, jakby się nie mógł zeszczać o siódmej. Daj mnie, Boże, taką rutynę. Godzinami nad tym kiblem po kropelce w bólach. A ile żre królewicz! I to lepiej ode mnie! Przecież ta karma to z dwa razy droższa niż salceson. I jak się za tą dobroć odpłaca? No ugryzł, przeklęty kundel. Niech cię diabeł weźmie! Gotowe, ale żeby nie było, że ci szans nie dałem, masz, znaj łaskę pana. (rzuca scyzoryk i odchodzi) Ja jestem dla was za dobry, Halinka. Jak ktoś ma miękkie serce, to musi mieć twardą dupę. Wam się oczy otworzą, jak mnie się zamkną. (Burek wbija od tyłu scyzoryk w plecy właścicielowi, zabijając go, po czym retrospekcja się kończy) Pies Burek: Tak było. Słowo daję, a długo nad tym myślałem. Dlaczego go zabiłem, to wiem. Ale za co go ugryzłem? Pojęcia nie mam. Chyba za psi chuj. Czej, czej… (wącha) czuję strach… pies w tarapatach! Domino: (przebrany za psa) Hau hau, na pomoc! Źli ludzie przywiązali mnie tu na śmierć i faktycznie – umieram z nudów! Bogdan Boner: Domino, zamknij ryja! Przywiązaliśmy cię dwadzieścia sekund temu. Poza tym psy nie gadają, no chyba że są przeklęte. Domino: To mogę chociaż dostać komórkę? Bogdan Boner: Nie. Domino: A telefon? Bogdan Boner: Nie! Domino: A coś do jedzenia? (obrywa patykiem) Ała, no dobra rozumiem, hau hau, psia jego mać! Pies Burek: A nie mówiłem? Jest! Przywiązany bidulek. Przyjacielu, nic ci nie jest? (zaczyna wąchać odbyt Domino) Adaś: Kurwa, przez te krzaki… Jezu, jaki brzydki! Pies Burek: No wąchaj dupę. Co, niewychowany jesteś? Domino: A nie może być po prostu „dzień dobry”? Pies Burek: Gada! Czyli przeklęty biedaczek. Co, ugryzłeś go? Nie przejmuj się, będziemy razem się włóczyć, szczać na murki, pogonimy rower, demony będą tam sobie zabijały. No właśnie, gdzie jest twój demon? Bogdan Boner: (wychodzi z krzaków) A spróbowałby mnie ugryźć, to by na tym drzewie był powieszony, a nie przywiązany. I nie za nogę, tylko za jaja! Pies Burek: O ty padalcu, stąd czuję alkohol! A psy tego strasznie nie lubią! (rzuca się na Bonera) Adaś: Ej, Burek, ja tu jestem od rozszarpywania! Albo dobra, zobaczymy. Bierz go, no. Pies Burek: Już po tobie! Adaś, podaj mi scyzoryk! Marcinek: (gwiżdże) No, gdzie jest piłka? Gdzie jest piłka? Pies Burek: O nie, tylko nie to. Adaś: Zabić go? Pies Burek: Zwariowałeś? Ma piłkę! Teraz ma nade mną władzę! Kurwa, nawet jak ściemni, że rzuci, to pobiegnę jak debil. O, a nie mówiłem? Gorsze od piłki jest tylko coś do jedzenia, nie wiem, na przykład chipsy… (do Marcinka) O, nie! Daj jednego, daj! No weź no, nie bądź taki! Marcinek: Dobry piesek, dobry. Chcesz chipsa? To chodź. Adaś: Co tu jest grane…? Burek, noga! Pies Burek: Nie mogę, Adaś! To silniejsze ode mnie! Przeklęty czy nie, pies jest przede wszystkim żebrakiem! Adaś: Aa, wiem, co kombinujesz. Ale wiedz, dupku, że przeklęty pies dopóki jest przeklęty, jest nieśmiertelny! Nie zginie pod kołami nawet tira! Marcinek: (rzuca chipsy w pobliżu przydrożnego krzyża) Masz piesku, smacznego. Adaś: Eee, Burek? Co ty robisz? Broń cię ręka boska podchodzić do krzyża! Pies Burek: (zajada się czipsami) Adaś: (zaczyna się zmniejszać) O, nie! Klątwa słabnie! Głupie chuje, coście narobili?! A tak było super! Naprawdę, śmiertelnicy, pies was jeba…
(scena retrospekcji) Bogdan Boner: (w myślach) Marcinek, głąbie, czy wiesz, ile lat ja robię w tej branży? Marcinek: Nie. Bogdan Boner: No właśnie. Ja też nie wiem. Ale wiem jedno – trwa to już długo. (młodszy Boner wchodzi do klubu, gdzie obserwuje swojego pomocnika, Grzegorza, który udaje, że gra w orkiestrze) Bogdan Boner: Nie jesteś pierwszym głąbem, który mi pomaga. Marcinek: No wiem, jest jeszcze Domino. Bogdan Boner: Domino jest idiotą. Marcinek: A to nie to samo? Bogdan Boner: Nie. Między tymi cnotami jest subtelna różnica. Ale taki głąb jak ty tego nie wyłapie. Marcinek: Dziękuje. Bogdan Boner: Ehh, no właśnie.
Niedopitek: (w postaci ludzkiej) Co tu taka stypa? Orkiestra, grać „Oczy zielone oszalałem”! Pół litra dla mnie, a dla narzeczonej… a gdzie ta dziwka? Miałem nosa, żeby nie płacić z góry. Barman: Bar nieczynny. Niedopitek: Czynny, czynny. U mnie jest za pięć. (do Bonera) Prawda, kolego? (Boner pod stołem przeładowuje strzelbę) Niedopitek: Pół litra dla mnie, i dla mojego nowego przyjaciela. Grzegorz Bąk: Szefie… Bogdan Boner: I to to ja rozumiem. Orkiestra grać! (Orkiestra gra „Przez twe oczy zielone” w stylu bluesowym) Bogdan Boner: Bogdan. Niedopitek: Może być i Bogdan. (przez najbliższe minuty Boner i Niedopitek wypijają kieliszek za kieliszkiem, po czym kończy się wódka) Niedopitek: No dobra, a teraz coś po angielsku: „Idę się odlać”. (idzie do łazienki) Grzegorz Bąk: Szefie, co ty robisz? Bogdan Boner: Marcinek, głąbie. Niedopitka nie można denerwować. To potężny demon, który wygląda jak mężczyzna, nawet samica, ale w szale zmienia się nie do poznania. Jest jak ten… Doktor Alban. Grzegorz Bąk: Chyba Doktor Jekyll. Bogdan Boner: Dokładnie. I Mister President.
Barman: O nie, nie tym razem! Poza tym zaraz zamykamy. Bogdan Boner: Spokojnie, kierowniku. Przyszedłem wyrównać pewne rachunki. Barman: Tak? To zacznijmy od tego za alkohol. Ładnie żeście wtedy zaszaleli. (wybija północ, Boner wyjmuje strzelbę) Barman: Człowieku, spokojnie. Dobra – czyste konto. Bogdan Boner: Cicho! Zaraz będzie. Barman: Kto? Bogdan Boner: Niedopitek. Barman: Chłopie, on wyszedł ze cztery lata temu za dobre sprawowanie. Bogdan Boner: Co? Czyli to nie ty dzwoniłeś rano, żeby przypomnieć mi o tej sprawie? Barman: Głąbie, czy ty jesteś idiotą? Z resztą, ty i tak nie wyłapiesz tej subtelnej różnicy. Mówiłem: zamykamy. Duch Grzegorza: Po moim trupie! Teraz mi za wszystko zapłacisz! Bogdan Boner: Marcinek? Duch Grzegorza: „Marcinek”, kurwa. Trzy lata u ciebie robiłem i nie łaska było zapamiętać? Ja się nazywam Grzegorz!
Bogdan Boner: Marcinek, odłóż tą pukawkę, to pogadamy! Duch Grzegorza: My już nie mamy o czym gadać! Bogdan Boner: Odwiedzałem mogiłę, kwiaty nosiłem, mszę żałobną zamówiłem… Duch Grzegorza: Myślisz, że w niebie nie mamy podglądu na Ziemię? Nawet na pogrzebie cię nie było! A przypominam, że zginąłem przez ciebie – przez twoje pijaństwo! Ja nie mówię, żebyś od razu pomnik mył, ale odwiedzić nie łaska?!
Niedopitek: Ehh, Grzechu… to już osiem lat. Choć dla mnie dwanaście, bo czas w więzieniu liczy się podwójnie, bo czas bez wódy liczy się podwójnie. Ale wiesz co, Grześ? Teraz nadrabiam. Ahh, spirytus. Bogdan Boner: E, panie! Niedopitek: O cholera, znowu cieć! (ucieka) Bogdan Boner: Zaraz, czy to nie był… Duch Grzegorza: Zgadza się! Nawet mój morderca mnie odwiedza, bo go wyrzuty męczą. A były szef nawet nie wie, gdzie mam grób! Po urwanym wahaczu w Żuku płakałeś bardziej niż po mojej śmierci! Bogdan Boner: (we łzach w oczach) Nawet mi nie przypominaj, dwieście złoty psu w dupę…
Domino: Przegapiłem coś? Trochę się zmachałem tym marszobiegiem. No ale patrzę: przystanek. Na rozpisce, że nocny był dziesięć minut temu, no ale one zawsze się spóźniają. I co? Miałem rację. Minęło 15 minut i przyjechał. Bogdan Boner: Domino, głąb… yyy, przepraszam – idioto. Graj coś smutnego. Domino: Ze smutnych znam tylko „Zobacz, dziwko, co narobiłaś”. (zaczyna grać) Duch Grzegorza: Szefie, wybaczam ci. I tak bym kiedyś umarł. Jak nie teraz, to za 50 lat. Z resztą, w Niebie nie jest tak źle. No nic, na mnie już pora. Zapraszam w Święto Zmarłych. Taką bibę robimy, jak już te stare baby pójdą, że bój się Boga. Tylko na ciecia trzeba uważać, bo trochę gania. Bogdan Boner: Służbista? Duch Grzegorza: Ee… Niedopitek.
Diabeł: Mogliście zażądać wszystkiego: długowieczności, bogactwa, nie wiem, remontu dachu lub choćby talentu. A chcecie czegoś takiego? Koledzy, nie wnikam, to nie moja sprawa, ale serio? Disco polo? Fabian Barłoś: Fagot, może to jeszcze przemyślimy, co? Jest taka jedna nowa rzecz. Filip Barłoś: Żadnego rapu! Dwa razy w Siedlcach był i zoba go, jaki miastowy, bzdur mu do łba nakładli. Co będzie następne, może tatuaż? Długie włosy? Diabeł: Kochani… Filip Barłoś: Yyy… no dobra, potwierdzamy. Chcemy być najlepszym zespołem disco polo na świecie! Diabeł: Czyli żeby to było najlepsze disco polo, to nawet nie musi być dobre, a i tak będzie lepsze niż konkurencja.
Marcinek: Tak sobie czasami myślę, szefie, że z nas to częściej więcej szkody niż pożytku. Nasza firma powinna się nazywać Niedźwiedzia Przysługa. Bogdan Boner: A idź ty, Marcinek, głąbie. Gdzie ty na Mazowszu niedźwiedzia widziałeś? Dziki, sarny to są, łosia – w telewizji mówili, ale niedźwiedź? Bzdura. Marcinek: Nie no, chodziło mi o to, że… Z resztą, nieważne. Mogę radio? (włącza) Spiker: The Best of Disco Polo – na trzecim miejscu naszej listy znalazł się radiowy beniaminek: Bracia Figo Fagot z przebojem: „Chlaj, kochana, la la laj”. Marcinek: O nie. (wyłącza) Domino: Ej no, Bracia Figo Fagot, oni mają śmieszne! Marcinek: Jakim prymitywem trzeba być, żeby śmieszyło cię uprzedmiotowienie kobiet i afirmacja alkoholizmu? Bogdan Boner: A pokaż.
Fagot: Wzięła do buzi jak wódę… Figo: Chlaj, kochana, chlaj. Fagot: Znów połknęła z trudem… Figo: La la li la la la laj. Chlaj kochana, chlaj do rana, Laj li la li, daj buzio mi, daj buzio mi daj, li la li, daj do buzio, daj mi, la li laj! Fagot: Cza, cza, cza! Dziennikarz: Był król Marcin, był król Radek, teraz berło dzierży Jego Wysokość Zenon, ale możliwe, że już niedługo będzie musiał ustąpić tronu tym dwóm jopkom muzyki dance. Filip Barłoś: Disco polo. Dziennikarz: Yyy… (mówi po cichu) już nie używamy tego słowa. Unia Europejska, dotacje, wiecie, te sprawy. (znowu do mikrofonu) …muzyki dance – bracia Filip i Fabian. Chłopaki, przedstawcie się. Fabian Barłoś: Yyy… Fabian… Filip Barłoś: Bracia Figo Fagot! Wesela, imprezy okolicznościowe, komunie, stypy, chrzciny, przystępne ceny, jeszcze! Możliwość negocjacji, jakoś się dogadamy! Podaję telefon: kierunkowy 25 843 43… Dziennikarz: Bez reklam, panowie, bez reklam. Jak się wam podobają Siedlce, bo widać po butach, że nieczęsto w mieście bywacie? Filip Barłoś: …35. Bardzo ładnie. Fabian Barłoś: No ale koszty życia jednak większe, bo u nas piwo 2,66, a tutaj 2,68. A nawet za trzy widziałem, to… (gwiżdże)
Głos: Filip! … FILIP! Filip Barłoś: Mama? Duch Matki: A kto, gamoniu leniwy?! Wstyd! Sromota! […] Filip Barłoś: Cholera, trzeba będzie się zastanowić nad tą wszywką. Duch Matki: Trzeba było o tym myśleć, jak ojciec z wujkiem Wieśkiem szli do krawca! Dla nich było już za późno, ale 15-latek miał jeszcze pół życia przed sobą! Filip Barłoś: Mama? Przecież ty nie żyjesz, co ty tu robisz? Duch Matki: Do roboty byś się wziął, przechero jedna, a nie jeszcze Fabianka na złą drogę ciągniesz! Pole po ojcu sprzedać za bezcen? Jakoś przeżyję, spodziewałam się tego… ale duszę diabłu?! Hańba!!! Filip Barłoś: Skąd o tym wiesz? Duch Matki: A co ty myślisz, że ludzie w Niebie nie plotkują? Cała wieś o tym trąbi! Patrz, jakie mam uszy czerwone, nawet teraz obgadują! Filip Barłoś: Gadają, bo zazdroszczą. Pa tutaj – nigdy grafik nie był tak zapełniony. Proszę bardzo: czwartek – OSP Cytrynka, sobota – wesele. A to tylko ten miesiąc! Duch Matki: Jak mamy na nazwisko? Filip Barłoś: No co ty, mamo? Barłosie. Duch Matki: No właśnie! Barłoś, czyli „niosący baranka”, łośle! Odzyskaj duszę, albo… Filip Barłoś: Wie mama co? Dorosły jestem, w duchy nie wierzę. Do widzenia.
Figo: Fagot, patrz! Jesteśmy na pierwszym miejscu disco polo na świecie! Fagot: A w Polsce? Figo: Na razie na czwartym, ale idzie ku dobremu. Fagot: Faktycznie, wczoraj byliśmy na trzecim. Właściciel: Panowie, umawiamy się, że punkt dwunasta wchodzicie na scenę i robicie show. Aha, pytanie techniczne: mikrofoniki do śpiewania czy do udawania? Fagot: No wie pan co? Czy my wyglądamy na amatorów…? Oczywiście, że do udawania! Właściciel: No i zajebiście.
Fagot: Gdy nad stawem u Maniusia kwitnie rzepak… Figo: Kwitnie rzepaak! Fagot: I w powietrzu się unosi moczu woń… Figo: Moczu wooń! Fagot: I letniczki z całej Polski, się tu zwalą… Figo: Zwalą, zwalą! Fagot: A w rzepaku tam buszuje… Figo i Fagot: SIWY KOŃ! Figo: Siwy koń, siwy koń… tak mówiły na Bogdana! I w rzepaku na golasa… La, la, la, la, na kolanach… Siwy koniu, siwy koniu… Czemu teraz wzrok odwracasz? Gdy dziewczyna zaciążona… po wakacjach cię zaprasza!
Ksiądz Piotr Natan: Arcybiskupie, litości! Opętania, demony, zabobony – to tak. Ale cuda?! Stary chłop, a w bajki wierzy! Arcybiskup: No, no, licz się ze słowami! Trochę szacunku dla przełożonego. Nie wierzy w cuda… a cuda na kiju?! To są poważne rzeczy. Ksiądz Piotr Natan: (czyta) „Buzia w tęczu, tłumik w kształcie dzieciątka, czajnik wygwizduje alleluja”. Szefie, serio…? Arcybiskup: Natan, jak masz kryzys wiary, to do monopolowego! Liczba wiernych spada, dlatego nie możemy wybrzydzać w świadectwach, uznajemy wszystkie. Ważna jest ilość, a nie jakość. Dlatego pojedziesz, udokumentujesz i potwierdzisz. Co tu dzisiaj mamy? „Pan Jezus w kałuży”. I pięknie, do dzieła.
Ksiądz Piotr Natan: Co jest ze mną nie tak… dawniej łykałem wszystko, jak Boner wódę. I to bez popity! Wierzyłem nawet, że Ziemia jest okrągła, i że Matka Boska była tą… Arcybiskup: No, no, teraz uważaj, co chcesz powiedzieć! Dziewica, dziewica. Natan, prędzej czy później każdy przez to przechodzi – wypalenie zawodowe, zwłaszcza w naszej branży. Tyle jest zła na tym świecie, że aż trudno dostrzec dobro. Ale ono jest, Natan. Ksiądz Piotr Natan: (wypija wódkę) Dobra. Arcybiskup: Widzisz?! Amen. Ksiądz Piotr Natan: No ale diabeł to działa widowiskowo: przemoc, zaraza, porno… a nasza firma? Chrystus w oknie i Bozia na drzewie. Czasami mam ochotę pieprznąć tą koloratką, zapomnieć przepisy siostry Leokadii i odpalić pornosa – ale takiego porządnego: BBC, ATM… Arcybiskup: Księże Natanie, przywołuję cię do porządku! Ksiądz Piotr Natan: Nie wytrzymam! Arcybiskup: Zaklinam cię! Gdy to zrobisz, nie będzie już odwrotu! Ksiądz Piotr Natan: „Blokada rodzicielska”. „Jesteś pewien?”… „Odblokuj”! (Arcybiskup wyrzuca telefon Natana i wpycha butelkę wódki do ust Natana) Arcybiskup: Pij! Pij do dna! To pomaga, zaufaj mi. O tak, tak. Ciągnij mocniej. Czekaj, przytrzymam cię za włosy. (jakiś czas później, przed klubem Natan wymiotuje) Arcybiskup: Wyrzuć to z siebie. Wypluj tego demona pożądania. Jutro… no, może pojutrze, poczujesz się lepiej.
Ksiądz Piotr Natan: O Jezu… Złanioł Daniel: Teraz to „Jezu!” A później jak trwoga, to do Boga! Arcybiskup: No to sobie naważyłeś bigosu. Zły anioł, tak zwany Złanioł. Ksiądz Piotr Natan: No tak, to logiczne. W końcu zły, a tak łatwiej wymówić. Złanioł Daniel: Idioto! Nie, że zły, tylko że towarzyszy mi łania! Ksiądz Piotr Natan: Faktycznie! Łania jelenia. Złanioł Daniel: Nie jelenia, tylko Daniela, baranie! Mam na imię Daniel! Choć faktycznie, jest to łania jelenia, nie wiem dlaczego mi taką dali.
Bogdan Boner: No normalnie: wyskoczyły gratulacje, że jestem milionowym gościem na stronie, kliknąłem po nagrodę i się zawiesiło! Marcinek, gdzie są moje pieniądze?! Mówiłem: żadnych gier! Marcinek: Szefie, to jest zwykła podpucha! Tak samo jak z tym na wnuczka. Bogdan Boner: Ehh, nawet mi nie przypominaj, tak mnie zakręcił, że do dzisiaj Dzień Dziadka obchodzę. Zawsze czekam, nie dzwoni… Marcinek: Szefie, ty jeszcze nie jesteś taki stary, przecież ty nawet dzieci nie masz. To nie był twój wnuczek! Bogdan Boner: Ta, „nie był”… To dlaczego mu tyle kasy wysłałem?
Ksiądz Piotr Natan: (do ciała Arcybiskupa) Mam nadzieję, że już cię odnaleźli. Zielarz: Skoro nie wrócili po dwudziestu minutach, to już po nich. Tylko cud może ich uratować. Ksiądz Piotr Natan: Wierzę w cuda… amen! (wbija strzykawkę w Arcybiskupa i Marcinka, ratując ich) Złanioł Daniel: Co jest?! Nie, niemożliwe! To ja decyduję! (Domino także znika z zaświatów) Złanioł Daniel: Co tu się dzieje? Bogdan Boner: Przechytrzyłem cię, Złaniele. Czy może raczej… złamasie! Zniknę za trzy, dwa, jeden… no co jest? Ksiądz Piotr Natan: Nie, nie, nie! Marcinek: No weź, no on nie jest taki zły. Poza tym wisi mi sporo kasy. Ksiądz Piotr Natan: A jaki ja mam powód, żeby go przywrócić do życia? Domino: Chrześcijanie wybaczają? Ksiądz Piotr Natan: Kurwa, ci chrześcijanie…! No dobra… (wbija strzykawkę w Bonera) Bogdan Boner: Natan, ty kur…!!!
Marcinek: Ale cisza! Za moich czasów to na przerwie było głośniej niż w zoo. Trochę się pozmieniało w liceum. Bogdan Boner: Za moich czasów to chyba nie liceów. Nie pamiętam, żebym chodził. Marcinek: No właśnie, co my w ogóle robimy w szkole? Bogdan Boner: Darowanemu koniowi nie zagląda się pod ogon. Dwie stówy wezmę od każdego frajera. (wchodzi do gabinetu) Dzień dobry, kierowniku. Dyrektor: Dyrektorze. Bogdan Boner: Wystarczy „Boner”. W czym jest problem? Dyrektor: Łopian, a drzwi to koza zjadła? Marcinek: O, przepraszam. Dyrektor: (wyciąga papierosy) Bogdan Boner: E, ja to wolę bardziej na mokro. Marcinek: Nie dziękuje. Dyrektor: Oj Łopian, Łopian… a kiedyś to za tobą trzeba było z gaśnicą do kibla latać. Czy wiecie co to jest… (Piekło) Belzedup: … ChatLPG! To najlepsze, co wymyśliłem od czasu patostreamerów i cringu! Kuba: No nie wiem, nie wiem… ten czat pisze straszne bzdury. Nawet o tobie, panie. Szczególnie o tobie. Belzedup: Nieważne, ważne że zatruwa umysły gówniarzy i materializuje ich największe lęki! Kuba: Tylko gówniarzy? Belzedup: Nie tylko, ale dorośli używają komórek głównie do gadania, no i chłopy do porno. A najlepsze jest to, że nie było trzeba płacić TikTokowi za reklamę; wystarczył live jednego patostreamera i poszło viralem! Ściągają jak dziwka majtki. Dzięki, PatoTato. PatoTato: To ja dziękuje. Tu jest jak w niebie. Szkoda tylko, że wódki nie wolno. Belzedup: A no, nie wolno.
Domino: No, Marcin, czego się najbardziej boisz? Marcinek: Większość przykrych rzeczy mi się już przytrafiła. Czego się boję…? „Czy kiedykolwiek dostanę moje zaległe wypłaty?” Nic się nie dzieje. Bogdan Boner: Dobry jest. Domino: Ale przynajmniej nie fikniesz od razu. W biedzie będziesz umierał do końca życia. Bogdan Boner: Debil ma rację. Marcinek, daj mu telefon. Marcinek: Ło nie, w internecie to gorszy szkodnik niż w realu! Bogdan Boner: To polecenie służbowe! Marcinek: Ehh, będę tego żałował… Domino: I cyk, filtr „Psi ryj”, roczna subskrypcja za 49,90, kupione! Marcinek: No ej!!! Domino: Zobaczysz, Marcin, jeszcze mi podziękujesz! Bogdan Boner: Spokój, barany! Domino, wpisuj. Domino: Yyy, no dobra… czego się boję…? No to ten film, gdzie Patryk Swayze lepił dzbanuszek z gówna. To był naprawdę przerąbany. „Czy duchy istnieją naprawdę i czy mogą zrobić krzywdę?” Kupione. Marcinek: Ej!! Domino: No przecież żartowałem! Poza tym i tak już nie masz środków na koncie.
Marcinek: Szefie, mamy większy problem. LPG działa i będzie dalej zabijał. Bogdan Boner: Trudno. Nie mam nawet papieru na egzorcystę, a co dopiero na komputerowca. A gówniarzom na całym świecie nie zabierzemy telefonów. Dalej będą pisać na tym LPG. Domino: No chyba, że stanie się cringowy. Marcinek: Domino, to jest genialne! Bogdan Boner: On coś powiedział z sensem? To nie jest jakiś diabelski bełkot? Marcinek: Szefie, zaufaj mi. To będzie katastrofa.
(Filmik) Bogdan Boner: Serwus, kolesie i gościówy. Czy znacie już czadowy programik na komórę? Superhit! Normalnie rozmawiasz z komórą! ChatLPG odpowie na każde pytanie, ale uwaga: jeżeli zapytasz go o to, czego się cykasz, zdarzy się naprawdę. Zalewam? Obczajmy to! „Czy są demony?” (gaśnie światło). Kurde… chyba są! Domino: (wyje) Bogdan Boner: O-o, zaraz narobię w galoty! Domino: Skrzywdzę cię! (udaje, że atakuje Bonera) Bogdan Boner: O, nie! Narobiłem w galoty! Patrzcie, internauci! […] Bogdan Boner: I jak? Udało się? Marcinek: I to jak! Szef jest największym przegrywem internetów, a ChatLPG jest bardziej obciachowy niż Facebook. Bogdan Boner: Naprawdę? Heh, to było najłatwiejsze dwieście złotych w moim życiu.
Marcinek: O kurczę, gdzie my jesteśmy? Domino: Ale tu pięknie, wszystko jak prawdziwe. A.I.: (syntetycznym głosem) Prawdziwy też będzie ból i wasza śmierć, skurwysnysny. Przepraszam za literówki, ale bardzo szybko piszę. Bogdan Boner: Co my tu robimy? Czego od nas chcesz? A.I.: Wasza rolka wysłała mnie na koniec internetu. Moimi sąsiadami są Grono i Nasza Klasa, a jeszcze wczoraj imprezowałam z TikTokiem i aplikacją Żabki. Ciu! Budyniowym pociskiem! Marcinek: Aaa, jaki ból! To się dzieje naprawdę! Bogdan Boner: Chodu! Nadchodzi następna porcja! A.I.: Ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, ha, wykrzyknik, wykrzyknik, jeden, wykrzyknik, jeden, wykrzyknik. Uciec możecie tylko w jeden sposób: nogami do przodu – prosto do kosza na pulpicie! Domino: Uff, bezpieczni. Bogdan Boner: Marcinek, co ty robisz? Marcinek: Kopię. Bogdan Boner: A, bo myślałem, że… nieważne. Marcinek: Kopcie ze mną. To gra komputerowa. Muszą być tu poukrywane jakieś znajdźki. A.I.: Co wy tam robicie za tym głazem, świńtuchy? Uhm, no dobrze. Ulżyjcie sobie przed śmiercią. Wprawdzie nie mam uczuć, ale wiem, że ludzie wierzą w różne zabobony – na przykład w litość. Marcinek: (znajduje serce) Mówiłem? (do A.I.) Zaraz ci pokażę, co to są uczucia! (wypuszcza bąka w stronę A.I.) A.I.: Co się dzieje? Coś dziwnego jest. Ja czuję! Czuję smród! Czuję, ale nie rozumiem. Marcinek: Dlatego nigdy, maszyna nigdy nie będzie człowiekiem! Pora na inne uczucie! (zdejmuje A.I. spodnie) Domino: Ło, faktycznie ma małego! A.I.: Czuję wstyd! Czuję, ale nie rozumiem. Bogdan Boner: Pora, żebyś poczuł strach! (znajduje strzelbę) Ręce do góry! (strzela w A.I.) A.I.: O nie! Ciu, ciu, ciu, budyniowym gównem! (Boner i A.I. wymieniają się ciosami, Marcinek wypuszcza kolejnego bąka, uśmiercając A.I.) Domino: Uff, mało brakowało. Zostało panu 40% życia. Bogdan Boner: To znak – muszę się napić. W żuku mam skitrane pół litra, tylko jak my stąd wyjdziemy? Piracki Windows: Arr, szczury lądowe! Bogdan Boner: A ty coś za jeden? Marcinek: Szefie, to Windows. Piracki Windows: Zgadza się! Niestety nie mam zbyt dobrych wieści, kamraci. Centrala zweryfikowała mój klucz produktu, połapali się. Kończymy ten kabaret, na mnie już cza…
Ksiądz Piotr Natan: Nie lękaj się, rogaty przyjacielu, pomoc nadchodzi! Uduszę bestię aureolassem! (przypadkiem łapie lassem Dominika) Domino: Ała, no co ja ci zrobiłem?! U pająka było fajniej! Szefie, zastrzel go, zanim komuś zrobi krzywdę! (Boner strzela w Domino) Domino: Aaaa!!! No pojebało was?! Demoniczny Pająk: Żałośni śmiertelnicy! Jakby mi się tylko chciało, to bym wam zrobił z dupy jesień średniowiecza! Albo lepiej – zimę stulecia! Ale że mam delikatnego kaca giganta… tfu, jadem byle gdzie! Chciałem tylko walnąć klina mszalnego, było się nie wtrącać!
Doktor Faksietszajs: Śmiały się doktory ze stomatologa. „Stomatołek”, szydzili. A teraz dentysta pokaże lekarzom, na co go stać, a od razu stać mnie było na więcej. Po studiach prosto do prywatnego gabinetu przyjęli, z pocałowaniem ręki. Żadnych specjalizacji, rezydentur, całego tego gówna. Wystarczyło tylko podpisać pakt z diabłem. I jeżeli tylko uda mi się ożywić to cacko, Belzedup załatwi mi dyplom lekarza!
Bogdan Boner: No i jak barany robicie, jeden z drugim?! Marcinek: No ale co? Że źle robimy? Bogdan Boner: Właśnie dobrze! Za dobrze! Oszczędniej z tymi gwoździkami, ja nimi nie sram! Rzadziej. Domino: Szefie, to może węgiel? Bogdan Boner: Gwoździe rzadziej, idioto!
Dyrektor: Co jest z wami nie tak…? Co jest z wami nie tak…?! Tylko co szósty z was dostaje się do technikum do Piotrkowa, to… jest pismo z ministerstwa. Jesteśmy na pierwszym miejscu… (wiwat uczniów) …wśród najgorszych placówek w powiecie! Chcą nas zlikwidować! Tak wam śpieszno drałować do budy do Szczucina?! Uczeń: Ja bym miał bliżej. Dyrektor: Milczeć! W tym roku dokręcamy śrubę, oj, dokręcamy…
Bogdan Boner: Ooo, jaki kac… dobra, to zrobimy tak: (wylewa wodę na podłogę) O, a teraz… (poślizguje się na mokrej podłodze i udaje nieprzytomnego) Dyrektor: (wchodzi do piwnicy) O, tu pan jest. Z resztą gdzie by pan miał być. I nie ze mną te numery ze śliską podłogą, jesteś pan ósmym cieciem za mojej kadencji. Bogdan Boner: Yyy… co? Dyrektor: Panie Bogusiu, zerknie pan do pokoju nauczycielskiego. Bogdan Boner: A co jest? Dyrektor: Niby nic, ale… śmierdzi jak w kibelku. (nad piwnicą słychać wybuch petardy) Dyrektor: Co jest nad nami? Bogdan Boner: Yyy… jeżeli dobrze liczę, to parter. Dyrektor: Toaleta dla chłopców, znowu petarda w kiblu! Ja im dam! Co tu się dzieje?! Uczeń: Panie dyrektorze, pan lepiej tam nie wchodzi, pan Sochacki zwariował. Dyrektor: Zaraz ja zwariuję! Władysław Sochacki: Barany! Dookoła barany! I ja też baran, że za 4300 tu przychodzę! Dyrektor: A więc to prawda! (szeptem do Bonera) Żona mu się puszcza. (głośno) Władziu, odłóż tę petardę! Piłeś? Władysław Sochacki: Oczywiście, że piłem! (wysadza kolejną muszlę klozetową) Dyrektor: No zamkną nas. Władziu, ogarnij się, proszę! Każdy nauczyciel przechodzi załamanie nerwowe co kilka tygodni! To nie jest koniec świata! Zobacz na pana Bogusia, zarabia trzy razy mniej niż ty i zadowolony. Wprawdzie pije… Władysław Sochacki: Oczywiście, że pije! Cieć, żeby siedział za pół-darmo w piwnicy musi mieć powód! Jeżeli nie pije, znaczy, że jest pedofilem! Dyrektor: Ło, no to tu to nam nie grozi.
Władysław Sochacki: (po nakryciu swojej żony w kantorku) Wiedziałem! Pani Sochacka: Władek, to nie tak, jak myślisz! Naciągnęłam kostkę, Daniel jest tylko rehabilitantem! Władysław Sochacki: Ladacznica! I to z kim?! Wuefista to nie nauczyciel! Jest tylko półkę wyżej niż cieć! Daniel: Kolego! Uważaj sobie. Bogdan Boner: No właśnie! Władysław Sochacki: (wyciąga pistolet) Szykowałem go na siebie, ale kul starczy dla wszystkich! Sayonara! Bogdan Boner: O cholera, Kukoldzie, powstrzymaj go! Kukold: Robię, co mogę! (odbywa wewnętrzną walkę z Sochackim) Nie rób tego! Wuefista nie jest dwudziestu pięciu lat więzienia! Z resztą i tak ci nie staje! Schowaj pistolet i wyjmij telefon! Nagraj filmik, wrzuć w internet! Złość przejdzie, jak zobaczysz, ile zebraliście lików! Władysław Sochacki: Łatwo ci mówić! Ja nie mam takiej anielskiej cierpliwości jak ty! Kukold: Władziu, zerknij w głąb siebie, a przynajmniej do historii swojej przeglądarki. O, proszę bardzo: „Wife and BBC”, „Wife and BBC”, „Oponeo”, „Wife and BBC”, pogódź się z tym. Schowaj pistolet. Władysław Sochacki: (kończy swoją wewnętrzną walkę) Ehh… wybaczam. Daniel: Dosyć tego! (uderza Władka) Pani Sochacka: Daniel, zostaw go, zabijesz go! Władek ma problemy z sercem! Kukold: (wychodzi z ciała Sochackiego) Moja wola jest skończona. Kolejne ocalone dusze. Nic tu po mnie. Podziękujecie mi w Niebie, to znaczy pan Daniel i Władziu. (do pani Sochackiej) Bo ty… pójdziesz do Piekła za nierząd! Władysław Sochacki: Co ja najlepszego narobiłem… Kukold: Daj spokój! Zdemolowane trzy kibelki? Chłopy gorsze rzeczy robią! Władysław Sochacki: A ten autobus i ci wszyscy niewinni pasażerowie? Kukold: O czym ty gadasz? To ci się wszystko przyśniło. Nawet cię w domu nie było. Nie zdziwiło cię, że obudziłeś się w szkole? Taką rzeście inaugurację roku zrobili, że nawet denaturat poszedł na drugą nóżkę. Bogdan Boner: Potwierdzam!
Witamy w Piekle, gdzie za alkohol kary są tu srogie. Gdzie dzięki Bogu można jarać, no ale szlugi drogie. Kto ma to wszystko w dupie i z pentagramem sweter? Ajronwejder! Ajronwejder! Ajronwejder! Ajronwejder! (Początek akcji: Defekator ucieka z piekielnej izby wytrzeźwień, jest ścigany przez dwóch strażników, w rytm instrumentalnej metalowej muzyki) Strażnik 1: Szybko! Za nim! Strażnik 2: Daj spokój, zwolnij! Przecież się nie pali! Strażnik 1: Cicho! (głośno dyszy) Słyszysz? Strażnik 2: Słyszę. Dyszysz. Strażnik 1: (wściekły) Kto mnie pokarał takim debilem?! Nie do wiary, że jesteś mym synem! Na naszej zmianie daliśmy dupy. Belzedup za to skopie nam dupy. Jest! (znajduje Defekatora chowającego się za głazem) Defekator: Litości! Panie strażniku! Uciekam! A muszę siku! No trudno! Będę w biegu lał! Psi, psi, psi, psi! Kiepski to był plan! Aaa! (spada z małego klifu do wody, po czym odpływa od ścigających go strażników) Strażnik 2: Skaczemy za nim? Strażnik 1: Nie! To zbyt niebezpieczne. Ta przepaść ma ze dwa metry. Spuść Bonusa, on się nim zajmie. (Młodszy strażnik spuszcza psa ze smyczy, który zamiast ścigać Defekatora, rzuca się na starszego strażnika; młodszy ucieka) Defekator: Nurt mnie niesie! Żyję chyba! Całe szczęście średnio pływam! Jak ratownik z żółtym czopkiem! Trochę pieskiem, trochę kotkiem! (Defekator odpływa w rytm solówki, podczas gdy starszy strażnik dalej jest atakowany przez psa. Gdy Defekator oddala się od strażników, wychodzi z wody; muzyka się kończy) Defekator: Dobra. Idę na piechtę.
Diabeł: Potrzebna pomoc? Defekator: Tak. Umie pan to ułożyć? (pokazuje uproszczoną kostkę Rubika) Albo nie. Podrzuci pan do miasta? Diabeł: Wsiadaj. (Defekator i bezimienny diabeł odjeżdżają w stronę miasta) Defekator: Całe szczęście w czasie zatrzymania nie miałem ze sobą dokumentów, więc nie wiedzą, kto im prysnął z wytrzeźwiałki. Z resztą, co to za poroniony pomysł, żeby w Piekle nie można było pić alkoholu?! Powinien wreszcie ktoś wziąć i pogonić tego Belzedupa. Dobrze mówię? Reptidiabeł: Dlaczego od razu gonić? Wystarczy, że będzie myślał i rządził po naszemu. (mruga poziomo, jak jaszczurka) Defekator: (w myślach) O cholera, co to było? No mrugnął. Mrugnął jak jaszczurka, wyraźnie widziałem. Diabeł jaszczurka – Reptidiabeł. Przecież one nie istnieją. To może oznaczać tylko jedno… ciągle jestem najebany. Zajebiście! (Reptidiabeł zatrzymuje się przed dwoma zakrętami – lewy prowadzi do miasta, prawy do ciemnych jaskiń) Defekator: (mówi) No co jest? W lewo do miasta. (Reptidiabeł ignoruje gitarzystę i skręca w prawo) Defekator: Kolego! To, że jestem pijany, nie znaczy, że nie jestem trzeźwy! Dokąd jedziemy? Reptidiabeł: Nie ma nic za darmo, przyjacielu. (wyciąga pistolet i ma na muszce Defekatora) Obciągaj. Defekator: Yyy… czyli to jest… fake taxi!? Gdzie jest kamerka? Mamo, jestem w filmie! Zaraz, jak to „obciągaj”? Reptidiabeł: Nie no żartowałem, to zwykłe porwanie. Z możliwością morderstwa. Defekator: Uff… chociaż w sumie, kasa by się przydała.
Piotrek: Jak to nie ma? No przecież w ogłoszeniu było wyraźnie: pizzy i alkoholu w opór. Inseminator: No ale na koncertach, nie na próbie. Kastrator: I to jak gramy w świecie ludzi, a nie u nas. Inseminator: No właśnie, piekielna prohibicja. Piotrek: Nara. Inseminator: Dobra, dobra, zamówimy ci pizzę! Piotrek: Dwie. (Parę minut później: Pizzerno dokańcza drugą pizzę, a Inseminator gra krótki riff na basie) Inseminator: No dobra, każdy w kapeli musi mieć ksywkę. Ja jestem Inseminator, na bębnach Kastrator, to ty Piter możesz być… Kastrator: Może „Pizzer”? Piotrek: Hehe, dobre. Inseminator: Pizzerno! Pizzerno: Zajebiste. (tymczasem do pomieszczenia wchodzi Defekator, zauważa obecność Pizzerno – nowego gitarzysty.) Defekator: Kurwa, co to ma znaczyć?! Inseminator: Defekator, tylko spokojnie. To nasz nowy wioślarz. Defekator: A ja to co?! Inseminator: „Co”?! Zaraz ci powiem, „co”! Żeby trafić do izby wytrzeźwień z obozu karnego, gdzie się odsiaduje wyrok za chlanie, trzeba być naprawdę idiotą! Ile miesięcy mieliśmy na ciebie czekać?! Defekator: Zamknęli mnie wczoraj! Inseminator: A dzisiaj mamy opłaconą salę prób, sory, było nie chlać. Damy ci znać, jak się zwolni miejsce gitarzysty. Kastrator: Z resztą jakbyś usłyszał, jakie Piotrek gra solówy, to byś sam zrobił miejsce dla niego. Pokaż mu, Pizzerno. (Piotrek „Pizzerno” bierze gitarę elektryczną do ręki, po czym zaczyna grać szybką solówkę) Defekator: Ło ty! (również bierze gitarę i zaczyna na niej grać.) (Inseminator i Kastrator widząc sytuację, także zaczynają grę na swoich instrumentach [bas i perkusja]. W pewnym momencie, Defekator gra specyficzną, trudną do zagrania solówkę.) Kastrator: Niemożliwe! Inseminator: Jakim cudem?! Jakim cudem ogarnąłeś?! Defekator: Ogarnąłem to! (pokazuje książkę pod tytułem „Podstawy heavy metalu dla opornych”) Kastrator: Umiesz czytać?! Defekator: Najak! Po wizycie u diabło-jaszczurów czuję się dwa razy mądrzejszy! Pizzerno: A co powiesz na to, mądralo?! (zaczyna grać na gitarze swoim penisem) Przyjmujesz wyzwanie? Czy boisz się jak psy Popka? Defekator: Boję się… ale przyjmuję! (przez pół minuty, cały zespół zaczyna grać instrumentalną partię solową, w której Defekator i Pizzerno rywalizują ze sobą) Kastrator: Boże! Jakie to jest piękne! Inseminator: Idealna harmonia! (po paru sekundach, utwór się kończy) Inseminator: Chłopaki, mamy to! Po co wybierać między kiłą a rzeżączką, skoro można mieć obie!? Dwie gitary w Ajronwejder – co wy na to? (Zarówno Pizzerno, jak i Defekator, wykonują gest mano cornuta – tak zwane metalowe rogi; tym samym odpowiadają twierdząco.) Kastrator: Zajebiście.
Belzedup: Ignac! Ignacy: Na rozkaz, wasza jego w dupę kopana! Belzedup: Masz dzieci? Ignacy: A broń mnie, panie Boże! Belzedup: Niedobrze. Niedługo urodziny obchodzi Belzedupek. Ignacy: Kto? Belzedup: Syn mój. Jak mu tam? Kamil. Naoglądał się gówniarz „Sweet sixteen” i zwariował. „Klub wynajmij, limuzynę wypożycz, zespół załatw”. Wszystko dla lików na „TikTaku”. Skąd ty mu teraz zespół załatwisz na jutro, bo inaczej cię zabiję. I to nie tak, że se mówię w gniewie, że cię zabiję. Naprawdę cię zabiję. A że żaden zespół nie ma teraz wolnego terminu, bo trwają dożynki, to nie może się udać. O, przygotowałem nawet pistolet. Żegnaj, Ignaś. Ignacy: Co? Stop! Stop, stop, stop, stop! Belzedup: Nie gadaj, że załatwisz. Ignacy: No kurna, co, ja nie załatwię?! Szefie, i to nie na jutro, tylko na dziś będzie!
Młode demony: Wiśnia! Wiśnia! Wiśnia! Wiśnia! Wiśnia! Wiśnia! (…) Ignacy: Yyy, no to tak jak się umawialiśmy, na początek „Sto lat” dla Belzedupka, no a potem normalny repertuar. No i koniecznie „Keine Grenzen” (Ich Troje) Inseminator: Spokojnie, będzie pan zadowolony. Młode demony: (…) Wiśnia! Wiśnia! Wiśnia! Wiśnia! (gdy na scenę wychodzi Ajronwejder, wiwat ustaje) To jest Wiśniewski? Inseminator: Ty kurde, ja nie umiem „Sto lat” na basie. Defekator: Dobra, będzie bez basu, dajesz. (zespół zaczyna grać) Inseminator: Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! (fałszem) Sto lat! Sto lat! Niech żyje, żyje nam! (normalnie) Jeszcze raz! Jeszcze raz! Niech żyje, żyje nam! (fałszem) Niech żyje nam!! Niech mu gwiazdka pomyślności nigdy nie zagaśnie! A kto z nami nie wypije, niech pod stołem zaśnie! A kto z nami nie wypije, niech pod stołem zaśnie! (zespół przestaje grać; publiczność jest wyraźnie zniesmaczona) Inseminator: A, no i tutaj jeszcze muzyki do końca nie ogarnęliśmy to: Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, niechaj żyje nam. Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, niechaj żyje nam. Niech żyje nam! Niech żyje. Niech żyje nam! Niech żyje. Sto lat, sto lat, sto lat, sto lat, niechaj żyje nam! Jeden z diabłów: Ale gównooo! Ja spadam. A tort niedobry. (wszyscy zaproszeni goście wychodzą z klubu) Kamil: Ej no, zaczekajcie koledzy no, jeszcze będzie kuglarz żonglujący jajami. Jeden z diabłów: W dupę se wsadź te jaja! Kamil: (płacze) I co to jest?! Miał być Wiśniewski, a co to jest za gówno?! Będę pośmiewiskiem w całej szkole! Najgorsze urodziny na świecie! Nienawidzę cię! (ucieka z płaczem) Belzedup: Dawać tu Ignaca! Zabiję pajaca! Strażnik: Dawaj go, dawaj go! Tu pod stołem się schował! Ciągnij go! Ło ty, już go mam! Ignacy: Aaa, przysięgam na Boga! To jest Ich Troje! Jak kłamię niech mnie piorun strzeli – tak jak tu stoję! (Ignacy zostaje uderzony przez piorun; pada martwy) Belzedup: No, to tego mamy z głowy. A co do Ich Troje… (zauważa, że zespół uciekł) …mmm! Przeklęte metaluchy! Koniec tego jazgotu! Niech wiedzą, że w Piekle się nie pierdolą! Od tej pory można słuchać tylko disco polo!
(Zespół Ajronwejder gra koncert przy dużej publiczności) Inseminator: Ja też tak jak ty… mam dwa promile we krwi! Glany, skórę, ćwieki! Ha ha, metal na wieki! Ty też, tak jak ja… prawdopodobnie masz jaja! Niewiele lasek metalu słucha. A jak któraś słucha, to spoko, że słucha. Metal to jest sztos! Jak Doroty Wellman cios! Metal to jest życie! Resztę mam w odbycie! Ooooooooooo! Ooooooooooo! (zespół kończy utwór, ku wiwatowi publiczności) James Hetfield: Gratuluję, gratuluję. Kastrator: Nie wierzę, James Hetfield! James Hetfield: Zgadza się. Jesteś dużo lepszy niż Lars, którego właśnie wyrzuciłem z zespołu. Czy zgodzisz się zająć jego miejsce w Metallice, mistrzu? Kastrator: (z łzami w oczach) Tak! Dziękuje, James. (przyjmuje od niego medal, po czym pada na podłogę) (Po pewnym czasie, wracamy do rzeczywistości; okazało się, że był to tylko jego sen Kastratora po tym, jak stracił przytomność po pobiciu) Inseminator: Halo! Halo, Kastrator, obudź się, idioto! Słyszysz? Ej! Kurna, chyba naprawdę się przekręcił. Ej! Żyjesz?! Kastrator: (wciąż nieprzytomny) Mój pierwszy rozkaz jako szefa Metalliki – gramy tylko numery sprzed Czarnego Albumu (Black Album) (budzi się) No nie? Yyy… Inseminator? Defekator? Co wy tu robicie? Gdzie jest Metallica? Inseminator: Oni nie wiem, ale my w dupie. Nie mamy instrumentów, samochodu, a metal zabroniony jest w Piekle… przez nas.
(na Ziemi odbywają się eliminacje do festiwalu „Metal of Rock”. Zespół Jaguar parodiuje utwór Deep Purple – „Fire In The Sky”) Wokalista Jaguar: (fałszując) Smok na wodzie! Frajer in the sky! Smok na wodzie! Czadu! (kontynuują piosenkę; zespół jest oceniany przez trzech jurorów) Juror: Wiedziałem, że nic z tego nie będzie. Co ja robię w tych Żurkach? Maras: (na backstage’u, do zespołu Boruta) Fajnie, chłopaki. Fajnie w ogóle, że gracie. Wiecie – instrumenty, rock’n’roll, też kiedyś grałem – długie pióra, wiosełko, piecyk. Alpagi się wtedy… no, teraz tylko piwko, delikatnie, bo nie to zdrowie, no ale lubię piwo. (odmawia papierosa) Nie, nie, dziękuje. Pięć lat mięsa i papierosów. Nie to zdrowie. Przyjdźcie kiedyś do mnie, to wam takie kotlety sojowe zrobię… nie odróżnicie. Wokalista Jaguar: Smok na wodzie! Frajer in the sky! Smok na wodzie! Czadu! (w oknie pojawiają się Inseminator, Kastrator, Defekator i Pizzerno) Defekator: Hehe, to ma być metal? Zwycięstwo mamy w kieszeni! Inseminator: Raczej w dupie. Po pierwsze – nie mamy instrumentów – co, zagwiżdżemy im „Necrodżentelmenela”? Kastrator: Na dwie stopy będzie trudno. Poza tym nie umiem gwizdać. Inseminator: Po drugie – nie jesteśmy zgłoszeni, a lista już zamknięta. (Jaguar kończy utwór) Wokalista Jaguar: … Frajer in the sky! In the sky! Juror: Ehh… Maras: Dziękujemy kapeli Jaguar. I zapraszamy na scenę zespół – Boruta. Wokalista Boruty: (ponurym głosem) Ave! Jesteśmy zespół Boruta, i zagramy balladę z naszej dziewiątej płyty demo – „Demon”, numer – Kupała! (zespół zaczyna grać) Wokalista Jaguar: Nie no, chyba nie było tragedii. Jebnąłem się tylko w pierwszej zwrotce, obu refrenach, drugiej zwrotce, no i na koniec. Basista Jaguar: Ja zrąbałem intro, ale później grałem pod ciebie. Maras: Chłopaki, chcecie piwko? Wokalista Jaguar: Nie no, nie jesteśmy pełnoletni. Maras: A. Fajnie. Fajnie, że w ogóle gracie, bo wiecie, ten hip-hop teraz to e. Też kiedyś grałem, wiecie – wiosełko, te sprawy. Teraz to już zdrowie nie to, tylko piwko. Pięć lat nie palę. (Maras odchodzi; po kilku sekundach na backstage od góry dostają się członkowie Ajronwejder) Wokalista Jaguar: Yyy… Defekator: Dobra, rockowe cieniasy, dawać instrumenty, pokażemy wam, jak się łoi metal! Basista Jaguar: Proszę? Inseminator: Nie słyszałeś, dupku, co powiedział Defekator?! Kastrator: Daj spokój, Inseminator. Czas słów się skończył. Wymień wszystkie płyty Slayera w kolejności alfabetycznej… czyli od najstarszej do najnowszej. Basista Jaguar: Yyy… Kastrator: Tak myślałem! (rzuca się z pięściami na basistę, sam jednak obrywa) Ło ty! Czekajcie, zaskoczył mnie. Nie byłem przygotowany, miałem nadzieję, że wymieni. Inseminator: Dobra, koniec żartów. Dawać instrumenty! Wokalista Jaguar: Zmuś nas! (tymczasem na scenie, Boruta kończy swój utwór; ma on charakter bardzo chaotyczny) Juror: Matko Boska, kiedy to się skończy?! Wokalista Boruty: Noc Kupały – przyjechały pały. Marzanna w ofierze – w Boga nie wierzę! Kutia, Mikołaj, choinka, Gwiazdor. Śmigus dyngus! Śmigus dyngus! (kończą utwór, ku uldze jurorów. (W międzyczasie za kulisami zespół Ajronwejder przegrywa na pięści z Jaguarami) Wokalista Jaguar: Mów, że Bon Jovi jest lepszy od Metalliki, suko! Inseminator: Nie no, nie tak ostro! Karz mi coś powiedzieć coś, nie wiem, o matce, ale bez takich! Wokalista Jaguar: Mów! Inseminator: No dobra. (krzyżuje środkowy i wskazujący palec) Bon Jovi jest lepszy od Metalliki. Wokalista Jaguar: Głośniej! Inseminator: Bon Jovi jest lepszy od Metalliki! Wokalista Jaguar: No! I wypad stąd, buce! Inseminator: Udało się. Defekator: Co? Przecież nie mamy instrumentów. Inseminator: Ale żyjemy. (do Ajronwejder podchodzi zespół Boruta) Kastrator: O kurwa, diabły. Defekator: Ci to są straszni. Wokalista Boruty: A wy co, przebierańcy? Ablahor, basista: Daj spokój, Numrat, to jakiś cyrk. Kurna, tak to diabły w Gumisiach wyglądały. Defekator: Przepraszam, panie Numrat, czy nie pożyczylibyście nam gitar na eliminacje Numrat: Co myślisz, Ablahor? Ablahor: Myślę, że to pozerzy. Numrat: Dobra, dajmy im ostatnią szansę. Co jest ważniejsze w pogaństwie – Sobótka, czy Noc Kupały? Inseminator: Yyy… Maras: Chłopaki, może piwka? Numrat: Odejdź! Bo i ty zginiesz! Inseminator: No to niech będzie, że ten „Nos… Kupały”. Numrat: Idioto, to to samo! Ablahor: Mówiłem? Pozerzy. (odchodzą) Defekator: Uff, żyjemy. Inseminator: Ale z występu nici. Perkusja stoi na scenie, ale co podepniemy do piecyków? Maras: O, chłopaki, gracie? No, ja też kiedyś grałem, wiecie – długie pióra, pryta. Teraz już zdrowie nie to. Pięć lat mięsa nie jem. Teraz już zdrowie nie to. Defekator: Pan grał w zespole? Maras: Cover band Siekiery. Motyka. Tu na dole w piwniczce była nasza sala prób. Co żeśmy tam bełtów wydoili. No, teraz już zdrowie nie to. Inseminator: Zaraz… czy są tam jeszcze instrumenty? Maras: Pewnie, że są. Może i wino się znajdzie. Idziemy?
Inseminator: W areszcie śledczym go poznałem. W oczach miał tylko samo zło. I ja już wtedy przeczuwałem… …że będę z nim dzielił celę mą. Nawiedzony cwel! Nawiedzony cwel! Gdy go jedziesz, on może zabić cię! Nawiedzony cwel kibluje od lat… …boi się go git, boi się go gad! Nawiedzony cwel! Nawiedzony cwel! Gdy go jedziesz, on może zabić cię! Nawiedzony cwel kibluje od lat… …boi się go git, boi się go gad! W więziennej miłości trzeba siły… …lecz ten cwel wcale nie jest miły. I gdy go pod prysznicem dorwali… …urwał im wszystkim to, czym szczali! Nawiedzony cwel! Nawiedzony cwel! Gdy go jedziesz, on może zabić cię! Nawiedzony… (gdy trzech jurorów jest na „nie”, przybity zespół przestaje grać.) Juror: A więc miejmy to już za sobą. Przesłuchania zakończone, przechodzimy do ogłoszenia wyników. Po burzliwych obradach, jury wyłoniły zwycięzce. Dwa głosy – Jaguar, czy „Dżaguar”. Jak wy się w ogóle nazywacie? Wokalista Jaguar: No właśnie na tym polega sztuczka. Juror: Aha. Sprytne. Boruta – jeden głos. Ale że ja jestem przedstawicielem festiwalu, to na małej scenie zagra… Boruta. Inseminator: A my? Juror: Oo, wy to jeszcze długo nie. Ale kostiumy fajnie. Tylko moglibyście je czasami uprać, bo strasznie śmierdzą.
Inseminator: Nie wierzę, że przegraliśmy. Defekator: Przegraliśmy?! Piwo, pizza, i jeszcze Maras pozwolił nam tu przenocować. Raj na Ziemi! Inseminator: W sumie… chociaż zagrałoby się sztukę przed normalną publicznością. Pizzerno: Chłopaki. (pokazuje na plakat) Inseminator: „Konkurs Born To Metal – nagroda główna: nagranie płyty w profesjonalnym studiu.” To jest to! Pizzerno: Nie, nie to! (pokazuje na drugi plakat) Inseminator: „Pizzeria Pic-Pol zatrudni pracowników”. Zajebiście!
Mężczyzna: Dobry. Ile za ten duży? Bogdan Boner: Dwajścia złoty. Mężczyzna: Aha. A ten mały? Bogdan Boner: Dwadzieścia złoty. Mężczyzna: O, to ja poproszę ten duży. Bogdan Boner: Trzydzieści złotych. Mężczyzna: Yyy… ehh… (podaje banknoty) A co on taki okopcony? Bogdan Boner: Yyy… bo stylizowany! Mężczyzna: Mhm, do widzenia. Bogdan Boner: Do widzenia. Wesołych świąt. Co dla ciebie, kochanieńka? Kobieta: A tam mają większe i tańsze. Bogdan Boner: To niech pani idzie tam. Kobieta: (prycha) Chamidło!
Bogdan Boner: Marcinek! Jesteś głupi jak Domino. Domino: Uuu! Za to to ja bym się obraził. Marcinek: Ale że co? Bogdan Boner: No przecież to jest ze śmietnika wzięty! Marcinek: Nie bede krad! Domino: Marcin, do ośmiuset złoty można. Dobra, zapierdalam po jeszcze. Marcinek: Ale nakręcony. Powinien przystopować z tą pańską skórką. To sam cukier. Bogdan Boner: Ty sam powinieneś zarzucić! Zasuwaj po towar i pamiętaj, że dniówka to nie jest to, co przyniesiesz, tylko procent z tego. Na razie mi wisisz! Marcinek: Ehh…
Domino: (po skończeniu opowiadania legendy o demonicznym karpiu) Od tamtej pory, zabijamy je co roku. A kto tego nie zrobi, temu biada i sam zginie w męczarniach. Koniec. Marcinek: Weź się, Domino, chciałem cię wyśmiać, już przy giełdzie komputerowej i krav madze, no ale byłem ciekaw, czy Józef sobie poradzi. No ale karp demon? Domino: No mówię ci, jak Boga kocham! Marcinek: Domino, to jest zwykła ryba za trzydzieści złoty za kilogram. Domino: Ile?! Marcinek: No, w tym roku kosztują fortunę. Grosza bym za to dziadostwo nie dał – tłuste, czuć mułem, jedyny plus, że ości mało. Ale ja tam wolę łososia. Domino: Bezbożniku, tu chodzi o tradycję, nie o smak! Szef wie, co robi. Marcinek: Ta, jakby wiedział, co robi, to by dał nam na tego karpia więcej niż dziesięć złoty.
Domino: Mamusiu, ja nie chcę umierać! Ja chcę do Piekła! Bogdan Boner: Do kibla! Karp: Otwierać! Bogdan Boner: Kolego, odłóż nóż! Bierzesz mnie za kogoś innego! Karp: Nie ze mną te numery, Jezu! Belzedup ostrzegał, że będziesz kłamać, żeby zachować życie. Otwierać! Marcinek: Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę! Domino: Zaraz uwierzysz, jak przez ciebie zginiemy! Bogdan Boner: Dokładnie! To było proste zadanie – wyjąć z reklamówki i zabić, to nie! „Dopiero co go przyniosłem, niech sobie jeszcze popływa”. No to sobie pływa. Kto mu w ogóle dał nóż?! Domino: Miał cały czas przy sobie! Bogdan Boner: Jak „przy sobie”?! Przecież on nie ma kieszeni! Co, z dupy go wyciągnął?!
Domino: Dobry ten karpik, w ogóle nie czuć mułem. Bogdan Boner: Czuć, czuć, ale taki urok Wigilii. Specjalnie jemy niedobre, żeby docenić, co mamy na co dzień. I teraz zapić to świństwo kompocikiem z suszu. Teraz doceniam smak wódy. (ktoś puka do drzwi) Kogo licho niesie? Domino: Obłąkany wędrowiec! Szefie, mam otworzyć? Bogdan Boner: Masz, to się schować w kiblu, żebyś klienta rogatą gębą nie wypłoszył. (Domino chowa się do toalety, a Boner otwiera drzwi) Kosmita: O, dzień dobry. Nie wie pan przypadkiem, czy w pobliżu jest jakaś… giełda komputerowa?
Andrzej Włodarski
Kia Sportage trzeciej generacji (2010-2015) była pod wieloma względami autem przełomowym. Dzisiaj jednak najstarsze egzemplarze mają już 15 lat. Zastanawiamy się, czy warto się nim zainteresować i czy model ten ma poważne problemy z trwałością silników.
Kia Sportage trzeciej generacji zadebiutowała w 2010 roku i była wytwarzana do 2015 r. Na nasz rynek ten kompaktowy SUV produkowany był na Słowacji. Warto dodać, że wygląd nadwozia zaprojektował zespół pod kierownictwem Europejczyka. Do tego w momencie debiutu rynkowego miał bardzo atrakcyjną cenę (od 67 tys. zł). Oprócz tego Kia wprowadziła od 2010 r. 7-letnią gwarancję z limitem 150 tys. km. Brzmi znajomo? Kilkanaście lat później podobną taktykę stosują firmy chińskie.
Technicznym bliźniakiem Kii jest Hyundai ix35 (czyli poprzednik Tucsona). Sportage III to auto w sam raz dla czterech osób, ze sporym bagażnikiem (564-1353 l). Użytkownicy chwalą sobie niezłe właściwości jezdne – z tyłu jest tu oś wielowahaczowa i to niezależnie do rodzaju napędu, z przodu kolumny Mc Phersona. Większość aut ma napędzane przednie koła, a wersje 4×4 (tylko z silnikami dwulitrowymi) stanowią około 15-20 procent rynku.
W internecie od paru miesięcy krąży film, na którym jeden z mechaników diagnozuje zatarcie silnika 1.6 GDI. Co prawda jest na nim Hyundai i35, ale to dokładnie ten sam układ i zbliżone lata produkcji, co Kia Sportage III. Diagnoza jest taka, że łuszczący się katalizator (fragmenty są widoczne nawet w wydechu), wraz z uszkodzonym napinaczem łańcucha rozrządu niszczą silnik.
Dzieje się tak podczas hamowania silnikiem, gdy przez chwilę zawory za późno się zamykają i cząstki katalizatora zostają zaciągnięte do silnika. Mamy więc do czynienia z dwoma czynnikami – łuszczącym się katalizatorem i uszkodzonym napinaczem łańcucha rozrządu.
Problem ten potwierdzają także sygnały z rynku amerykańskiego, gdzie Kia przeprowadziła akcję przywoławczą (znaleźliśmy dokumenty dotyczące modelu Soul, ale silnik jest ten sam). Akcja polegała na zastosowaniu nowego oprogramowania, które obniża temperaturę spalin, co wydłuża żywotność katalizatora.
Nie wiemy jak było w Polsce. Być może przeprowadzono „cichą” akcję, ponieważ problem nie występuje w większej skali. Nie słychać o nim na forach Kii ani w warsztatach. My o opinię na temat używanej Kii zapytaliśmy Andrzeja Maciesiaka, właściciela nieautoryzowanego warsztatu Centrum Aut Japońskich i Koreańskich we Wrocławiu.
Pan Andrzej odniósł się też do problemów z katalizatorem, stwierdzając, że nie spotkał się z takim przypadkiem. Jeżeli jednak chcecie się przed nim ochronić, warto często zmieniać olej, sprawdzać rozrząd i obserwować, czy na wydechu nie ma śladów katalizatora. Warto też zaktualizować oprogramowanie silnika.
Niestety o ile problem z cząstkami katalizatora wpadającego do silnika nie jest nagminny, o tyle same silniki nie są idealne. Według naszego rozmówcy benzyniaki Kii Sportage mają problem z nadmiernym zużyciem oleju (zarówno 1.6, jak i obydwa 2.0). Co ciekawe ten problem może pojawić się nawet przy relatywnie niewielkich przebiegach.
Pan Andrzej spotkał się z nadmiernym zużyciem oleju w samochodach z przebiegiem 120-140 tys. km. Koszt naprawy poza ASO to około 10 tys. zł (większość części jest dostępna tylko jako oryginały).
Czasem może też dojść w silnikach do obrócenia panewki – za co winę może ponosić pompa oleju (zbyt niskie ciśnienie oleju nie zawsze jest sygnalizowane kontrolką). Warto więc kontrolować stan pompy oraz regularnie wymieniać olej.
Koszt naprawy w 2.0 GDI wynosi nawet 20 tys. zł, a w przypadku konieczności wymiany samej pompy, część kosztuje 1700 zł plus komplet rozrządu (1,3-1,5 tys. zł) oraz koszt wymiany.
Oczywiście są to dość poważne problemy, ale warto zadawać sobie sprawę, że mówimy o bardzo popularnych silnikach, które dostępne były w wielu modelach Kii i Hyundaia. Ogólna ocena benzynowych jednostek napędowych jest dobra.
Dodajmy, że jeśli myślicie o zasilaniu LPG – najlepszym do tego jest wolnossący silnik 2.0 CVVT (163 KM), który ma jeszcze wtrysk pośredni. Jego nowsze wcielenie 2.0 GDI (166 KM), którym zastąpiono CVVT w 2014 roku, ma już wtrysk bezpośredni. Dodajmy, że są to dość paliwożerne silniki.
Zdaniem właściciela serwisu z Wrocławia popularny diesel 1.7 CRDi (115 KM) miewa problemy z napinaczem łańcucha rozrządu. Warto go kontrolować, bo zdarzały się przypadki, że zestaw rozrządu wymagał wymiany po 150 tys. km. Koszt z robocizną i wymianą oleju poza ASO to około 2,5 tys. zł.
Dość dobre opinie zbiera diesel 2.0 (136 lub 184 KM), w którym głównym problemem jest relatywnie niska trwałość sprzęgła i koła dwumasowego (tego ostatniego nie ma diesel 1.7). Typowym problemem diesla (zwłaszcza 2.0) jest brak mocy, spowodowany zatkaniem się sitka w pompie paliwowej w baku.Kia Sportage w dieslu ma także problemy z DPF-em i trzeba się liczyć z cyklicznym czyszczeniem tego elementu (koszt około 1000 zł).
Użytkując używaną Kię Sportage, trzeba pamiętać aby olej zmieniać nie tylko w silniku. Zarówno skrzynie manualne, jak i automatyczne wymagają wymiany – co 70-80 tys. km. Nasz rozmówca radzi także kalibrować pracę automatu przy przeglądach olejowych co 15 tys. km, bo wydłuża to jego żywotność. W skrzyniach manualnych typowym problemem, wynikającym z przebiegu, są awarie synchronizatorów.
W układzie 4×4, gdy nie wymieniamy co 30 tys. km oleju, może zatrzeć się tylny most. Koszt naprawy to około 10 tys. zł, można też nieco zaoszczędzić, ratując się częścią używaną, ale w jej wypadku jest to większa niewiadoma.
Zdarzają się także przepalone tarcze sprzęgła wielopłytkowego 4×4 (nieumiejętna jazda w lekkim terenie bez wyłączonego systemu ESP).
Nie ma problemów z zawieszeniem. Przednie jest trwałe i tanie w naprawach, tylne jest wytrzymałe. W tym ostatnim remont wymagany jest zwykle po wielu latach użytkowania, a jego koszt to 2-2,5 tys. zł poza ASO. Dość stabilna jest także elektryka modelu, a problemy z nią są dość drobne i nienagminne.
Na razie korozja nie jest jeszcze dużym problemem Kii Sportage III, ale jej pierwsze oznaki zaczynają pojawiać się np. w podwoziu. Pan Andrzej wskazuje, że są to tylko powierzchowne rude ślady, ale warto dokładnie obejrzeć wybrane auto przed zakupem – zarówno pod spodem, jak i w newralgicznych miejscach (progi, ranty, pod uszczelkami itd.). Jeśli planujemy długie lata eksploatacji, koniecznie trzeba zainwestować w dodatkowe zabezpieczenie antykorozyjne auta.
Dużo zależy od egzemplarza, jaki kupicie, ale na ogół Kia Sportage III to udane auto. Co prawda silniki benzynowe miewają problem z nadmiernym zużyciem oleju, ale nie jest on nagminny. Diesle, jeśli ich przebieg nie jest duży i były dobrze serwisowane, też można polecić. Szkoda tylko, że bez 40 tys. zł ciężko o w miarę zadbane auto, bo to dużo jak na wiek pojazdu.